Rozdział 4

102 7 1
                                    


Maki po otrząśnięciu się wrócił do klasy. Usiadł pod oknem w ostatniej ławce, która była wrakiem. Ledwo stała na nogach. Cała klasa była ruderą. Wszędzie były napisy, dziury w ścianach i podłodze, nic nie było na swoim miejscu. Nauczyciel jak wchodził w podskokach uciekał. Nikt nie chciał się tu uczyć, a co dopiero widzieć jakiegoś nauczyciela z krzywym wyrazem twarzy. 

Wszystko było tak jak zawsze. Gadali, śmiali się, rozmawiali coś ale ich Lider Ha jakoś się nie odzywał. Ciągle myślał o tym pocałunku. Sam nie wierzył, że nie trzęsie się  z euforii. Marzył o tym od dłuższego czasu ale nie sądził, że to się spełni. 

- Szefie! Trzecioklasista Allen chce się z tobą bić! - Krzyczał wbiegając do klasy jego podwładny. Nie był specjalnie ważny ale gdy chodziło o jakieś nowe wieści był pierwszy. 

Słysząc to uśmiechnął się. Tego mu było trzeba. Porządnej walki na pięści. 

- Już idę. - Wyszczerzył zęby w szatański uśmiech. Wszyscy jego ludzie przestraszyli się widząc to Zimny dreszcz przebiegł im po plecach.  

Wstał z hukiem i czym prędzej ruszył za podwładnym, który chciał wskazać mu drogę i poczuć się choć trochę ważny. 

Idąc na tył boiska nie spodziewał się niczego szczególnego. Tylko tego trzecioklasistę z ludźmi ale ku jego zdziwieniu była tu prawie cała szkoła. Przede wszystkim byli Liderzy.

Posyłali mu kpiące spojrzenia albo głupie docinki. Wszyscy oprócz Yuulin, ona nie lubiła się bawić w takie rzeczy. Dla niej było to dziecinne. 

Alden czy jak mu tam było stał na środku gotowy do walki. Pewny siebie, dumnie napinający mięśnie. Był pewny swojej wygranej. Maki widząc to uśmiechnął się nikle. Tacy pewni siebie maczo padali szybciej niż muchy.

Stanął na przeciwko niego ze 5 kroków i czekał aż się odezwie pierwszy.

- Widzę, że masz dużo odwagi skoro tu przyszedłeś. - Wyszczerzył zęby jakby był po zwycięstwie. - Ale dam ci szanse i możesz się poddać tu i teraz.  Hahahaha..... - Śmiał się z niego kompletnie go ignorując.

- Taki wyszczekany śmieć jak ty nie powinien udzielać głosu. - Odezwał się gardłowo Maki. - A przede wszystkim ignorować tak bezczelnie przeciwnika. 

Znalazł się za nim, a ten zdążył tylko szerzej otworzyć oczy za nim oberwał kopniakiem w czoło. Padł na ziemię mocno uderzając w ziemię. Krew poleciała mu z nosa, a oczy zaszły mu mgłą. Spróbował się podnieść mimo prawie utraty przytomności lecz nie zdołał. Maki poczęstował go jeszcze jednym tym razem dużo mocniejszym kopnięciem w szczękę. Allen wypluł krew zbierająca się krew w ustach i padł.

Liderzy znudzeni widowiskiem odeszli, a pierwszoklasiści stali i podziwiali go  Szeptali między sobą jaki to on silny, że nikt mu nie podskoczy ale takie już były nowe baranki.

Maki krzywiąc się odszedł od niego. Miał nadzieję na lepszą akcje bo zdarzali się wśród nowych  baranów czy starych koni jacyś silni przeciwnicy.  Słyszał co nieco o tym Aldenie i się zawiódł. Plotki, a rzeczywistość to jak niebo i ziemia. Do póki sam się nie przekonasz to nie wiesz ile w tym jest prawdy a ile kłamstwa.

Jego ludzie szli za nim jak jego cień. Czasami olewał to, czasami mu się to podobało ale dzisiaj go to wkurwiało. Zatrzymał się raptownie, że prawie na niego polecieli i odwrócił się gromiąc ich wzrokiem.

- Won. - Wycedził i sam czym prędzej ruszył przed siebie. Nikt nie ośmielił się za nim iść. Widząc go w tak złym stanie woleli się nie narażać. 

MafiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz