Rozdział 2- O tym, że życie czasem słucha naszych marzeń.

260 29 10
                                    




                  

*Okiem Michaela*

Spotkanie w sprawie pierwszego koncertu w Japonii w ramach trasy Bad dłużyło się niemiłosiernie, ale to oczywiście wszystko przeze mnie. Jestem tym typem człowieka, który musi mieć dopracowany każdy najmniejszy detal a raczej bardziej pasuje do mnie stwierdzenie:

'Pan wszystko zapięte na ostatni guzik.' Oto cały ja. Pamiętam jak nagrywaliśmy w studiu jeszcze do Thrillera była pierwsza w nocy i wszystko wydawało się być już gotowe ale nie! To by było zbyt piękne. (Podkreślając to, że pracowaliśmy od wczesnego ranka).Przesłuchiwałem już gotowe piosenki, gdy nagle w pewnym momencie poczułem, że jednak to jeszcze nie to czego pragnąłem. Stwierdziłem, że musze jeszcze zostać i nanieść poprawki razem z całą ekipą. Nie zapomnę wtedy ich miny, gdyby mieli coś ostrego i ciężkiego pod ręką, choćby nawet taki ogromny młotek byłbym pierwszym, któremu pokazały by się wszystkie gwiazdy przed oczyma.

Wreszcie całe omawianie się zakończyło i wreszcie mogłem udać się do limuzyny. Miałem ochotę znowu pobyć sam i przemyśleć kilka spraw (nie, nie mam na myśli tych o temacie żona, dzieci, rodzina) Wciąż nie mogłem od tego uciec. Czułem się tak bardzo samotny i niezrozumiany. Każdego dnia brukowce i i inne mass media atakowały niczym najgorsze koszmary. Bez zastanowienia poprosiłem aby samochód się zatrzymał tak abym mógł wysiąść przy ulubionym parku, po którym czasem spacerowałem zupełnie bez przebrania. Dziwne prawda? A jednak cuda się zdarzają. Zazwyczaj wszędzie gdzie się pojawiam uderzają fani, zostawiając interesujące pamiątki na moim ciele i kilka wyrwanych włosów. Ale kocham ich mimo to... Gdyby nie oni, nie osiągnął bym tego wszystkiego a moja kariera i idea zjednoczenia nie miałaby zupełnie sensu. Są jak rodzina.

Kierowca Tommy po moich dłuższych błaganiach zatrzymał auto i pozwolił mi się udać na spacer.

- Żeby tylko potem nie było, że Pana nie ostrzegałem jak wróci Pan w kawałkach.- Dodał.

- Ohhh. Tylko nie Pan.

- Tak, tak wiem. Czujesz się wtedy staro Michael. Zastanawiam się co będzie jak będziesz miał dzieci a potem zostaniesz dziadkiem.- Zaśmiał się poczym odjechał.

Trochę mnie zasmucił tymi słowami. Ale wiem, że tego nie chciał. Z jednej strony ta perspektywa posiadania dzieci i wnuków budziła we mnie niesamowite uczucie ciepła i spokoju a z drugiej nieodpartego strachu. W końcu nikt nie może przewidzieć co jest mu zapisane przez los. Może rodzina nie jest mi pisana?  Szedłem przed siebie patrząc w błękitne niebo, wydawało mi się, że chmury na nim są malowane jakby za pociągnięciem cienkiego pędzla a dosięgnąć można by je zupełnie wyciągając dłoń. Postanowiłem przysiąść na moment na ławce. Poczułem, że w mojej głowie roi się pomysł na piosenkę... Wyjąłem notes i ołówek, tak to moi nieodłączni przyjaciele. Pisałem i kreśliłem a potem od nowa. Nie zwracałem przez dobre 10 minut co dzieje się dookoła. Czułem się bezpiecznie, ptaki śpiewały swój hymn, słońce przyjemnie grzało mnie w plecy swoimi promieniami. Z całego procesu wyrwał mnie czyjś dotyk i słodki głosik. Była to dziewczynka na moje oko mogła mieć cztery lata o niezwykle przeuroczym i niewinnym uśmiechu. Na jej ramionach spoczywały dwa długie warkoczyki a na nich krwiście czerwone kokardy.

- Popatrz! .- Wskazywała na kwiat w dłoni.

- Jaki piękny. A wiesz jak się nazywa?- Spytałem pociągając ją pieszczotliwie za warkoczyk.

Dziewczynka pokiwała główką w geście zaprzeczenia. Po czym wdrapała się na miejsce obok mnie.

W oddali dało się słyszeć kobiecy głos. – Annie skarbie! Nie przeszkadzaj panu.

Znowu sytuacja się powtarza, zaśmiałem się w duchu. Jednak musze pogodzić się z latami.

- Bardzo Pana przepraszam za nią, ale mała jest ciekawa dosłownie wszystkiego.

- Nic się nie stało.- Posłałem jej szeroki uśmiech, podając dłoń.- Mów mi Michael.

- Sammantah, miło Cię poznać. Ale na nas już czas.- Spojrzała na małą, która zaczęła bawić się moimi włosami, po czym stała osłupiała, patrząc się w naszą stronę.

- Coś się stało ?- Spytałem nieco przestraszony.

- Nie, wybacz. Ale właśnie dopiero teraz skojarzyłam, kim jesteś.- Zaśmiała się, widząc moje lekkie przerażenie.- Spokojnie nie zacznę piszczeć i padać Ci do stóp.

- Uff, no całe szczęście inaczej miał bym spory kłopot bo znając życie zlecieli by się wszyscy z okolicy a ze mnie zostałby dosłownie placek.- Mówiąc to czułem się tak jakby schodził ze mnie jakiś ogromny ciężar.- Może przysiądziesz się?

- Jasne, ale nie chce przeszkadzać... Widzę, że zacząłeś coś pisać pewnie potrzebujesz chwili samotności.

- Nie, nie przeszkadzacie. Właściwie cieszę się, że jakoś na siebie wpadliśmy. Pewnie siedziałbym tu teraz jak zwykle sam z ołówkiem w ręku, próbując napisać cokolwiek a potem wróciłbym do pustego domu.- Powiedziałem, lekko łamiącym się głosem.

Widząc to dziewczyna, położyła ręka na moim ramieniu.- A ja zawsze sobie mówiłam, samotności nigdy nie za dużo. Myliłam się.

Nagle przyglądając się jej gładkiej, świetlanej twarzy, zobaczyłem siniec a może jakiś ślad po przykrym wypadku. Zignorowałbym to, gdyby nie kolejny widoczny nieco niżej. Wahałem się nieco pytać, ale zebrałem się na odwagę, może nie zostanę ukarany za ciekawość.– Sammy ? Mogę tak do Ciebie mówić prawda?

- Oczywiście.- Odparła.

- Nie jestem pewien czy mogę o to pytać i nie chce być niegrzeczny... Ale co ci się stało?- Cały czas patrzyłem jej w twarz.

Zaobserwowałem jak automatycznie spuściła oczy, w których zaczęły się pojawiać niechciane krople łez. Dziewczynka przysunęła się do niej i przytuliła mocno. –Nie płacz mamusiu.

Zrobiło mi się głupio. Czemu zawsze muszę wszystko popsuć w tak szybkim tempie? Jackson musisz się ogarnąć. Powtarzałem sobie w myślach. Napraw to co zepsułeś! Zrób coś ! Słyszałem nieznośny głos w mojej głowie.

- Przepraszam Cię bardzo, naprawdę to było głupie. Nie powinienem....- Dotknąłem delikatnie jej dłoni.

Powoli zaczęła ocierać łzy.- Nie to ja Cię przepraszam. Ale zawsze za każdym razem wspomnienia wracają. Próbuję jakoś to ukryć, nakładam grubą warstwę podkładu, stosuje kosmetyki... Byle by tylko pozbyć się tych przeklętych pamiątek.

- Niezłe mi pamiątki. Chociaż fanki ze swoimi paznokciami, też potrafią podarować mojej skórze niezłe souveniry.

Dziewczyna uśmiechnęła się po raz pierwszy od jakiegoś czasu. Wreszcie, zatryumfowałem w duchu!

- A teraz będziesz miał stylową fryzurę.- Wskazała na moje włosy.- Annie chyba odnalazła swoją pasje i to co chce robić w przyszłości. Poczekaj poszukam lusterka w torebce. Sam zobaczysz!

Po chwili spojrzałem w szklane odbicie, faktycznie miałem niezły bałagan na głowie. Na samym jej czubku prezentował się sterczący kucyk a po bokach głowy spadała kaskada warkoczy. Widziałam jak dziewczynka chichocze.

- Nie wiem jak wam ale mi się bardzo podoba! Chyba zastosuję to na nadchodzących koncertach, wszyscy będą mi zazdrościć. Annie ma u mnie zapewnioną prace jako fryzjerka. Wziąłem dziewczynkę na kolana i mocno przytuliłem.

Widziałem to szczęście w jej oczach, pomimo tego co się stało przed dłuższą chwilą, pomimo dzielenia bólu i dręczących wspomnień razem ze swoją mamą. Przez chwile czuła się szczęśliwa. Ten szczery śmiech i to spojrzenie.  Lecz w jej mamie było to coś... Coś co sprawiało, że czułem się dobrze. Zazwyczaj nie nawiązuje tak łatwo kontaktu, czuję w pewnym sensie stres i nagły przypływ samokontroli. Analizowanie każdego słowa po kolei, analizowanie tego co chce powiedzieć żeby nie narazić się na rozgłos i niepotrzebne plotki. Ale z nią było inaczej....Czułem,że jej mogę ufać. Wydawała się być tak zupełnie naturalna, przepełniona szczerością.

Such is lifeWhere stories live. Discover now