1

357 29 9
                                    

Ołówek wysunął się spomiędzy moich palców i poturlał się po blacie, ale udało mi się go chwycić zanim upadł na podłogę.

Westchnąłem i wrzuciłem go do plecaka, po czym wróciłem do słuchania wykładu.

Wbiłem wzrok w Louisa Tomilinson, który opowiadał o strukturach w sonetach francuskich i czym różniły się od sonetów włoskich. Gestykulował dość intensywnie i mówił głośno, wyraźnie, z pasją. Chyba nie było w sali żadnej osoby, która nie byłaby zahipnotyzowana jego charyzmą i umiejętnościami w przemawianiu. Jego ruchy były pewne, a słowa zawsze idealnie dobrane. Nie wierzyłem, że ma tylko trzydzieści cztery lata. Jako wykładowca sprawiał wrażenie osoby z dekadami doświadczenia. Jednakże nieważne jak dobry był w nauczaniu, to był już trzeci semestr literatury światowej, a ja wciąż nienawidziłem tego przedmiotu. Chciałem malować, nie pisać czy czytać. Jasne, podobała mi się znaczna większość klasyków, ale prawie dwugodzinne wykłady były istną torturą. Ironicznie, wcale nie musiałem na nich być. Zapisałem się na zajęcia z własnej woli, jako dodatkowy przedmiot. Mógłbym rzucić je w każdym momencie i nie byłoby w tym żadnego problemu. Była jednak jedna rzecz, która mnie na nich trzymała. A w zasadzie osoba.

I to on nią był. Nikt o tym nie wiedział, bo wstyd było mi przyznać się nawet swoim przyjaciołom, że męczyłem się na przedmiocie, który nie był mi do niczego potrzebny tylko dlatego, że byłem zauroczony wykładowcą... nie, „zauroczony" było bardzo złym słowem. Mogłem opisać moje uczucia w stosunku do Kwona na tysiąc różnych sposobów, ale to na pewno nie było zauroczenie. Poza zajęciami nie myślałem o jego oczach czy uśmiechu, czy o sposobie w jaki się śmiał, chociaż oczywiście wszystko to mi się podobało, nie mogłem zaprzeczyć.

Poza zajęciami myślałem o tym, jak cudownie byłoby poczuć jego skórę ocierającą się o moją, jego dłonie na moich udach i pośladkach, jego członka na moim języku. Chciałem wiedzieć jak to było słyszeć moje imię na jego ustach, kiedy nie przygryza swojej wargi, tak jak to zwykle robił, tylko moją, pozostawiając ją spuchniętą na dni. Przekląłem i poruszyłem się na swoim miejscu, dyskretnie rozglądając się na boki. Na szczęście nikt obok mnie nie siedział, bo inaczej na pewno nie byłbym w stanie ukryć tego, co pojawiło się w moich spodniach. Spróbowałem je poprawić, a kiedy się nie udało, po prostu położyłem na udach książkę i modliłem się, że nikt nie zauważy aż do zakończenia zajęć. Nie powinienem myśleć o takich rzeczach, nie w klasie, ale w zasadzie to nie powinienem w ogóle myśleć w ten sposób o nauczycielu. Nawet jeżeli byłem studentem i technicznie oboje byliśmy dorośli, to wciąż wydawało mi się... nieodpowiednie. Nawet nie ze względu na to, że był mężczyzną, a po prostu dlatego, że był moim cholernym wykładowcą i był starszy o czternaście lat i pewnie miał żonę i może nawet dziecko albo dwoje i psa. Zastanawianie się jak wyglądałaby jego twarz, gdybym klęknął przed nim i rozsunął jego rozporek, było kompletnie nie na miejscu. Ale nie mogłem przestać, dlatego spędziłem trzy semestry próbując przetrwać zajęcia, które przyprawiały mnie o migrenę.

Zacisnąłem palce na krawędzi blatu i wbiłem wzrok w wiszący na ścianie zegar. Ile można mówić o rymach i wersach opisowych?

-Harry Styles.

Przez chwilę miałem wrażenie, że się przesłyszałem. Nikt nie miał powodu by mnie zaczepiać, a ten głos nie przerwał wykładu...
Zamrugałem i spojrzałem w stronę podium. Louis wpatrywał się we mnie z rozbawieniem pomieszanym z irytacją. I trochę też z wyższością. W porządku, koleś może i był najlepszym nauczycielem jakiego znałem, ale był też wymagający i szybko tracił kontrolę nad gniewem. Nie było to straszne, tak jak krzyczący nauczyciele w podstawówce, ale wywoływało we mnie dyskomfort. Może głównie dlatego, że nie chciałem się przed nim zbłaźnić.

Nie szło mi zbyt dobrze.

- Tak, panie profesorze?

Poczułem ukłucie w przełyku, które pojawiało się za każdym razem gdy wymawiałem te słowa. Cholera.

Byłem naprawdę nienormalny.

- Kto jako pierwszy użył formy sonetu?

W sali zapadła cisza. Usłyszałem kilka szeptów, ale nie wiedziałem czy były współczujące czy raczej naśmiewające się z mojej głupoty. Bo taki byłem, głupi, skoro dałem się przyłapać na niesłuchaniu na wykładzie Louisa , który tak dobrze znany był z tego, że nie tolerował bycia ignorowanym.

- Nie wiem - odpowiedziałem w końcu, poddając się.
Louis podchwycił moje spojrzenie, wcześniej nieskupione, i przez sekundę miałem wrażenie, że przewierca moją czaszkę na wylot. Potem omiótł moją twarz wzrokiem, co mocno zbiło mnie z tropu, ale tylko na chwilę. Patrzył na mnie z taką intensywnością, że chciałem zapaść się w sobie. Co z tego, że jej źródłem był gniew. Moja erekcja wróciła na swoje miejsce.

- Zostanie pan po zajęciach, panie Styles. - powiedział Louis , po czym skinął na kogoś w tłumie studentów.

- Giacomo da Lentini - odpowiedziała wskazana osoba.
.
Ani trochę nie kojarzyłem tego nazwiska, ale nie przejąłem się tym za bardzo, bo moje myśli skupiły się na słowach Louisa. Chciał żebym został po zajęciach. Jeden z najsurowszych, pasywnie agresywnych wykładowców zirytował się mną do tego stopnia, by kazać mi zostać po wykładzie, zupełnie jakbym był licealistą odsiadującym po lekcjach karę.

Było już po mnie.
~

Sonetto~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz