Rozdział I - Nowy Początek.

118 12 10
                                    

"Cóż nam przyniesie Nowy Rok? Świętowanie? Radość? A może smutek i żal?"

"Cóż nam przyniesie Nowy Rok? Świętowanie? Radość? A może smutek i żal?"

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Nastał świt, zaczął się pierwszy dzień nowego roku. Słońce oblewało miasto złotą poświatą. W Leos zabawy skończyły się około dwie godziny temu, dlatego na ulicach było cicho i spokojnie. Wszyscy poszli odpocząć po całonocnym czuwaniu. Na jednym z dachów siedziała dziewczyna, spoglądała na przejaśniające się niebo. W Imperium bardzo hucznie obchodzono Nowy Rok. Ciepły, delikatny wiatr lekko muskał jej skórę. Miała czarne jak heban, długie, proste włosy i niezwykle zielone oczy. Westchnęła i podniosła sie powoli. Złapała się krawędzi dachu i zeskoczyła zręcznie na ziemię. Szare spodnie, skórzane buty i zwykła lniana koszula nie wyróżniały jej, wyglądała na zwykła mieszkankę miasta. Wyglądała na około siedemnaście lat. Skierowała się do jednego z domów, jej krok był szybki i zdecydowany. Podeszła do drzwi i otworzyła je, nie były zamknięte. Weszła do środka, gdzie panował półmrok.
- Denerwujesz się.
Odwróciła się błyskawicznie i jeszcze szybciej dobyła sztyletu zza pasa. Z cienia wyłonił się mężczyzna. Jego włosy i broda były lekko przypruszone siwizną, na pewno miał ponad czterdzieści pięć lat. Był wysoki i dobrze zbudowany jak na swój wiek. Zmierzyła go wzrokiem.
- Nieprawda. - odburknęła chowając broń.
- Od wczoraj chodzisz zdenerwowana jak osa. - rzekł z delikatnym uśmiechem. - Podczas zabawy miałaś skwaszoną minę i nie zmrużyłaś oka choćby na chwilę.
Ona miała na imię Tawea, skończyła dosyć niedawno siedemnaście lat, a to oznaczało, że może rozpocząć naukę w Instytucie. Właśnie dzisiaj mieli przyjechać posłowie, którzy zabierali kandydatów do Sarai. Mężczyzna miał na imię Ian i był jej opiekunem. Poznała go w wieku dwunastu lat, kiedy próbowała ukraść coś do jedzenia w pobliskiej piekarni. Udałoby się, gdyby nie zauważył. Straciła rodziców, więc zaproponował jej, że się nią zaopiekuje. Miał trochę pieniędzy i dach nad głową, a to Tawei wystarczyło. W zamian pomagała mu w codziennych obowiązkach, ponieważ kiedyś miał wypadek, jego noga została poharatana na wysokości uda, a blizna często dawała o sobie znać. Z czasem zaczął ją uczyć jak posługiwać się bronią, czy strzelać z łuku. Oboje byli Runarami, więc dziewczyna była sprawna i szybko się uczyła. Leos było w całości zmieszkane tylko i wyłącznie przez Runarów.
- Wiesz może o której przybędą?
- Najczęściej zjawiali się po południu, ale nigdy nic nie wiadomo.
Usiadła na krześle i zaczęła bawić się swoim sztyletem.
- Spakowałaś się już? - zapytał i postawił przed nią szklankę wody.
- Nie... nawet nie wiem, czy mnie przyjmą. - burknęła.
- Nie brałbym Cię pod swoją opiekę, jeśli nie miałbym pewności, że sobie poradzisz. Ja dostałem się bezproblemowo, a ty umiesz więcej niż ja wtedy. - rzekł poważnie.
- Ale wtedy były inne czasy! Teraz jest dużo kandydatów. - wtrąciła szybko. - Dasz sobie beze mnie radę?
- Raczej tak. Uzbierałem więcej pieniędzy, a ten stary piernik obiecał, mi że jego uczeń będzie mi przynosił zakupy i odbierał zamówienia.
- To dobrze...
- Zmykaj się pakować. - rozkazał.
Tawea poszła do swojego pokoju. Mieściło się tam tylko łóżko i nieduża szafa. Wyciągnęła obszerny plecak i zaczęła wkładać do niego swój skromny dobytek. Ubrania, noże sztylety i jakieś drobiazgi. Obok położyła kołczan i łuk z drewna palmowego, który sama zrobiła dość niedawno. Ubrała ciepłą, skórzaną kurtkę i założyła pas z bronią. Po bokach miała długie ostrza, które kupiła za własne pieniądze u miejscowego kowala. Była bardzo zadowolona z tego zakupu. Przejrzała wszystko jeszcze raz. Zastanawiała się co zaprezentuje posłom. Ian nauczył ją walki ostrzami, strzelania z łuku, rzucania nożami i skradania się. Jeśli chodziło o rzut i strzał nie martwiła się niczym. Miała niezwykle celne oko. Za pomocą łuku i strącała jabłka z drzew. Jednak co będzie, jeśli każą jej walczyć z jakimś zaprawionym w boju rycerzem? Tu sprawa się komplikowała. Sparingi miała głównie z Ianem i kilkoma ludźmi w Leos i nie zawsze wygrywała. Potrafiła również wspinać się po budynkach i drzewach oraz uciekać szybciej niż mało kto. Do środka wszedł jej opiekun.
- Chodź, zjesz śniadanie przed ich przybyciem.
- Już idę.
Zostawiła wszystko i wróciła do głównej izby. Siedział przy stole, na którym był już talerz ze świeżym chlebem, półmisek z warzywami i kolejny talerz z plasterkami wędliny. Usiadła na przeciwko niego i zaczęła jeść.
- Spakowałaś wszystko? - zapytał pochylony nad talerzem.
- Tak. Został tylko łuk i kołczan.
- Broń wyczyszczona?
- Tak, zrobiłam to wczoraj.
Kontynuowali jedzenie. Dziewczyna niecierpliwiła się strasznie. Nasłuchiwała, czy czasem posłowie już nie zajechali. Bardzo chciała się dostać do części profesji. Zostać zabójczynią. To było jej marzeniem, a start miała naprawdę dobry. Żeby tylko ją przyjęli... wtedy zdać tylko egzamin na zabójcę, ale to powinno być łatwiejsze!
Nagle dało się słyszeć tentent kopyt końskich. Błyskawicznie znalazła się na zewnątrz. Główna ulica w mieście kończyła się dużym placem, na którym zazwyczaj był targ, ale z powodu Nowego Roku i przyjazdu posłów, był teraz pusty. Główną aleją jechała karawana składająca się z ponad stu osób. Każda z nich jechała na koniu i miała granatową pelerynę z naszytym godłem królewskim, smokiem czarnym jak smoła na krwawym tle. Powoli kierowali się na plac.
- Strasznie ich dużo... - zauważyła przyglądając się wszystkiemu.
- Muszą sprawdzić każdego kandydata i odeskortować go do Instytutu. Mają na to trzy dni. Nie zdziwiłbym się gdyby wezwali posiłki. - odparł Ian stając obok niej.
- Wszyscy są tam z Instytutu?
- Wątpię, to zapewne ludzie króla, którzy zostali oddelegowani do tej roboty.
- Wyglądają na rycerzy...
- Większość z nich pewnie nimi jest, ale założę się, że w tej karawanie jest przynajmniej trzech magów.
- Po co?
- Żeby sprawdzić umiejętności tych, którzy chcą zostać magami lub profesjami związanymi z magią i zapewnić bezpieczeństwo. Bogowie wiedzą co ich spotyka podczas takich wypraw. - westchnął cicho.
Po dłuższej chwili zatrzymali się i zaczęli rozpakowywać. Magowie stawiali jakiś namiot, inni wypakowywali skrzynie, zapewne z prowiantem czy bronią.
- Zapewne niedługo zaczną rekrutację. Wiesz już, co chcesz im pokazać?
- Zastanawiałam się nad tym... po prostu rzucę do celu nożem i strzelę z łuku.
- W twoim wypadku to powinno w zupełności wystarczyć.
- Mam nadzieję. Potem tylko ich przekonać, że nadaję się na zabójczynię.
Instytut jest podzielony na trzy sektory: Część Powszechną, Część Sztuk Wojennych i Część Profesji. W pierwszej uczono zawodu, ludzie, którzy chcieli zostać np. kupcami, kowalami mogli się tam uczyć rzemiosła. Miała też największą powierzchnię. Znajdowały się tam pola uprawne, szklarnie, warsztaty i wiele, wiele innych. W drugiej uczyli się prości wojownicy (albo ci, którzy nie dostali się do Części Profesji), dyplomaci i stratedzy wojenni. Były tam poligony, koszary i zbrojownie. Stanowili, oczywiście po skończeniu Instytutu, siłę zbrojną Imperium. Zaś w trzeciej kształciła się elita wojowników podzielona na siedem profesji: rycerze, paladyni, wojownicy, łowcy, tropiciele, zabójcy i magowie.
- Jak myślisz, zaimponuję im?
- No cóż... zapewne widzieli już trochę, jednak ważniejsze jest, żeby zaimponować im na egzaminie kierunkowym. - odparł po chwili.
Zamyśliła się. Ma rację, musi przygotować coś specjalnego na drugi egzamin.
- Chodź do środka, jeszcze trochę to potrwa.
Weszli do domu, a Tawea usiadła przy stole. Rozważała ponownie wszystkie za i przeciw zademonstrowania rzutu nożem i strzału z łuku. Po chwili jej myśli popłynęły ku drugiemu egzaminowi. W sumie nic o nim nie wiedziała...
- Jak wygląda egzamin kierunkowy?
- To zależy. Słyszałem, że zmieniają co roku jego wygląd, żeby nie można było się do niego przygotować. Poza tym ludzie zwykli i obdarzeni talentem magicznym też są inaczej egzaminowani.
Zamilkła marszcząc brwi.
Ktoś zapukał do drzwi. Ian skrzywił się i poszedł otworzyć. Przed progiem stał mężczyzna wyglądający na około czterdzieści lat. Był w pełnej zbroi z mieczem przy boku. Tawea zaraz podeszła do swojego opiekuna.
- Witajcie, nazywam się Alan. Przybywam tu w sprawie siedemnastoletniej Tawei. - oznajmił.
- To ja. - rzekła pospiesznie.
- A więc dobrze. - odparł zapisując coś na dużym zwoju. - W chwili twojego urodzenia otrzymałaś szansę na naukę w Instytucie. W jakiej Części chcesz się kształcić?
- W Części Profesji. - w jej głosie nie było ani chwili wahania.
Mężczyzna skinął głową i ponownie coś zapisał. Potem spojrzał na nią uważnie.
- Proszę za mną. Ocenimy, czy się nadajesz.
Przytaknęła i spełniła jego polecenie. Na placu było już kilku kandydatów, Alan zaprowadził ją przed oblicze trzech mężczyzn, którzy rozmawiali, ale zaraz przerwali, kiedy ich zobaczyli.
- Ona chce się uczyć w Części Profesji.
Podał mi zwój, przeczytali go uważnie.
- Dobrze. - rzekł jeden z nich unosząc na nią wzrok. - Co nam zaprezentujesz?
- Strzelanie z łuku i rzut nożem.
Skinął głową, a w oddali pojawiły siè dwie tarcze. Nie byłby daleko, Tawea uśmiechnęła się pod nosem. Alan podał jej łuk z trzema strzałami i trzy noże do rzucania.
- Proszę zaczynać.
Westchnęła i zaczęła od łuku. Kątem oka dostrzegła, że Ian się jej przygląda. Musiała za każdym razem trafić w sam środek. Nałożyła strzałę na cięciwę. Wycelowała, a czas zdawał się zwolnić. Wstrzymała oddech i puściła cięciwę. Strzała szybko przecięła powietrze i utkwiła dwa centymetry od środka. Druga centymetr, a trzecia znalazła się idealnie w czerwonym kółeczku. Uśmiechnęła się niezauważalnie. Sięgnęła po noże. Rzucała nimi jeszcze szybciej, niż strzelała oraz wyszło jej to celniej. Wszystkie trzy utkwiły w samym środku. Odwróciła się do mężczyzn oczekując na werdykt. Szeptali pomiędzy sobą, aż jeden wyszedł naprzód.
- Zdecydowaliśmy, że możesz uczyć się w Części Profesji. Proszę iść po swoje rzeczy i wrócić tutaj. - rzekł z lekkim znudzeniem w głosie.
Skinęła głową i szybkim krokiem podeszła do Iana.
- Udało się! - wykrzyknęła radośnie.
- A nie mówiłem? - roześmiał się.
- Muszę zabrać swoje rzeczy...
- Przecież nie rozstajemy się na zawsze. Możesz tu wrócić po ukończeniu nauki.
- Dziękuję za wszystko. - rzekła przez ściśnięte gardło.
Uśmiechnęła się i zabrała swój skromny dobytek. Pomachała Ianowi i wyszła na zewnątrz. Alan już siodłał dwa białe konie.
- Masz. - rzucił jej jakiś szal, kiedy znalazła sie bliżej.
- Po co mi to?
- Musisz zakryć tym głowę, kiedy będziemy zbliżać się do Wielkiej Pustyni. Inaczej nabawisz się udaru.
- Rozumiem.
Mężczyzna napoił jeszcze wierzchowce. Na placu pojawiło się więcej kandydatów, cały czas ktoś przechodził obok.
- Gotowe.
Zgrabnie wskoczyli na rumaki. Pobierała nauki u miejscowego koniarza, który dość często ją chwalił. Tawea ostatni raz spojrzała na swój dom, chcąc zapamiętać każdy szczegół. Po chwili ruszyli z galopa kierując się na północny-wschód.
- Musimy dotrzeć do Larkasu. Tam przenocujemy i konie odpoczną. Potem skierujemy się do Zielonych Dolin i Saraju. - rzekł poważnie.
- Ile potrwa podróż?
- Ten dzień i następny. Jutro powinniśmy być już w Instytucie, chyba, że cos nas zatrzyma.
Po wyjeździe z Leos zrobiło się o wiele cieplej. W oddali majaczyły się już piaszczyste wydmy, a niebo było bezchmurne. W końcu znaleźli się wśród piasków, koniom było trochę trudniej, ale wciąż posuwali się w tym samym kierunku. Tawea martwiła się, że poseł zgubił drogę. Po kilku godzinach mozolnej jazdy zobaczyli drzewa i duże jezioro. Zbliżali się do Oazy Spokoju. Wjechali do środka późnym popołudniem, Alan skierował ich do niewielkiej gospody na obrzeżach miasta. Domy były zbudowane z jasnej cegły, a niekiedy z piaskowca. Wszędzie było tłoczno, a zwłaszcza przy studniach. Przywiązali konie i podali im trochę wody oraz paszy. Kiedy weszli do środka, mężczyzna wynajął dwa pokoje i zapłacił za nocleg. Zamówił również kolację.
- Spotkamy się jutro o świcie. Nie próbuj żadnych sztuczek. - rzekł sucho spoglądając na nia.
Skinęła głową z irytacją. Gdyby chciała, okradłaby go, uciekła i zabrała konia oraz wróciła do Leos, ale miała zamiar ukończyć Instytut. Ten rycerzyk najwyraźniej jej nie doceniał. Poszedł do swojego pokoju, a ona uczyniła to samo. Musiała się umyć. Cały kurz i brud pustyni osiadł na jej ciele. Kiedy skończyła, zjadła kolację przyniesioną do jej pokoju. Wyciągnęła ostrza i zaczęła je czyścić. Wokół było bardzo cicho, widocznie wszyscy już poszli spac. Westchnęła ze zrezygnowaniem. Miała wielką nadzieję, że któryś z Mistrzów ją dostrzeże i pozwoli się jej uczyć pośród najlepszych. Podobnie jak wielu z Leos chciała zostać zabójcą. Zabijanie zawsze było w cenie, a dzięki temu mogłaby wieść godne życie. Po skończonej robocie poszła spać. Musiała porządnie wypocząć przed jutrzejszym dniem.

StrażnicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz