Rozdział II - Podróż i Instytut.

134 8 0
                                    

"A więc tutaj znajduje się centrum Imperium..."

Tawea wstała dość wcześnie. Dzień zapowiadał się znośnie, niebo było bezchmurne, a słońce było jeszcze nisko. Kiedy zeszła na dół, Alan rozmawiał z właścicielem gospody. Dyskutowali o czymś zawzięcie, ale nie chciała podsluchiwać. Skończyli po kilku minutach, a poseł wydawał się być zdenerowowany.
- O co chodzi? - zapytała się nie siląc na powitanie.
- Od zachodu idzie burza piaskowa. Musimy się spieszyć, aby znaleźć się poza jej zasięgiem. - mruknął wychodząc szybko
Pospiesznie założyła szal i poszła za nim. Rzeczywiście horyzont wydawał się być lekko zamazany. Wskoczyli na konie i ruszyli z galopa, wciąż kierując się na północny-wschód. Nie było jeszcze tak gorąco, więc mogli dosyć szybko jechać. Po godzinie burza była trochę bardziej widoczniejsza. Tawea zastanawiała się czy Larkas dobrze przygotował się na jej nadejście
- Zrobimy postój, jak będziemy w Zielonych Dolinach. - zdecydował Alan z ponurą miną obserwując burzę i jej szybkość.
- Skąd karczmarz wiedział o jej nadejściu? - zagadnęła.
- Mieli tam jakiegoś miejscowego maga, ktory ich dostrzegł.
- Mam nadzieję, że szybko znajdziemy się w Dolinach. - mruknęła cicho.
Popołudniu na horyzoncie pojawiły się zielone pagórki, jednak dopiero po jakiejś godzinie jechali po trawiastej równinie. Alan zarządził postój. Konie juź ledwo galopowały, więc nie żałował im paszy i wody. Tawea powoli rozprostowywała kości. W oddali było już widać kilka małych wiosek, ale nie mieli zamiaru się tam zatrzymywać. Pojechali dalej, wkrótce mogli już zobaczyć większe miasta. Im bliżej najdłuższej rzeki w Eryzei - Vaeny, tym było ich więcej. Po jej drugiej stronie znajdowało się Sarai. Kiedy znaleźli się na brzegu, było jasne, że potrzebują pomocy, aby się przeprawić. Poseł zapłacił jakiemuś przewoźnikowi. Miał zabrać ich oraz konie. Nurt rzeki był bardzo silny, ale mężczyzna wiedział co robić. Tawea najadła się strachu, kiedy zatrzęsło silniej barką. Dziękowała bogom, kiedy zeszli na ląd.  Zostało im tylko dostanie się do miasta. Dziewczyna spojrzała w kierunku Sarai. Otaczał je bardzo gruby mur, a dostępu broniła tylko jedna, wielka, masywna brama. Obok niej były dwie kwadratowe wieże, a jeszcze dalej baszty strażnicze. Blanki czyniły mur jeszcze bardziej sktueczniejszym. Na murach czuwali rycerze i łucznicy, dostrzegła nawet jednego maga bitewnego. Nie mogła się napatrzeć. Dotarli pod bramę, gdzie byli sprawdzani podróżni. Musieli trochę poczekać, zanim nadeszła ich kolej. Celnik przeszukał ich pobierznie, a Alan pokazał dokumenty z Instytutu.
- Trzeba było tak od razu, a nie marnuję na was czas. - warknął ich i przepuścił.

Wewnątrz miasto również wyglądało zachwycająco. Było bardzo tłoczno, mimo, że zbliżał się wieczór. Główna ulica biegła od bramy aż po sam Instytut. Przecinała również gigantyczny plac, na którym codziennie odbywał się targ. Domy postawione wzdłuż niej były średniej wielkości. Rezydencje i mieszkania bogatszych obywateli znajdowały się w dzielnicach zwanych Złotą, z prawej strony miasta i Srebrną z lewej. Były one odgrodzone murem od biedniejszych dzielnic - Żelaza i Brązu. Zmuszeni byli zostać w środkowej części miasta, nie dopchali by się do przejść w bogatszych dzielnicach.
- Pójdziemy bocznymi uliczkami, teraz nie ma sensu jechać główną drogą. - zdecydował poseł.
Prowadził ich jakimiś zaukami, gdzie roiło się od niebezpiecznych typków, jednak Alan w swojej wspaniałej zbroi i z mieczem przy boku skutecznie ich odstraszał. Po długim czasie - już się sciemniło, stanęli pod bramą Instytutu. Od razu mogli dostac się do Części Profesji. Była ona najmniejsza, Sztuki Wojenne posiadały bardzo duże koszary, a Powszechna sady i pola uprawne. Odzielały ich od siebie grube mury, w których były przejścia. Bez sensu byłoby wracanie się do głównej bramy. Tam spotkała ich surowsza kontrola, pomimo okazania przez Alana dokumentow. Było już ciemno, więc Tawea nie wszystko widziała. Zatrzymali się przy stajniach. Doskonale słyszała rżenie koni. Zsiadła ze swojego rumaka. Dostrzegła dwójkę ludzi zmierzających w ich kierunku.
- Tutaj się rozstajemy. - rzekł. - Zajmą się tobą ludzie z Instytutu, zaprowadzą Cię tam gdzie trzeba.
Skinęła głową. Naprawdę nie chciała się tu zgubić, zwłaszcza kiedy jest ciemno.
- Żegnaj i dziękuję. - rzekła spoglądając na niego.
- Powodzenia.
Mężczyzna zostawił jej konia w stajni i ruszył w drogę powrotną. Poprawiła plecak oraz broń i obróciła się w kierunku dalszej niknącej w mroku ścieżki. Strażnicy byli juź blisko. Zaczęli ją prowadzić, rozglądała się zaciekawiona. Wokół było dużo wolnej przestrzeni. Dostrzegła zarys jakiegoś budynku po prawej, ale na razie nie chciała zadawać zbędnych pytań. Nagle przed nimi wyrósł wielki posąg przedstawiający siedem postaci. Był on bardzo dobrze oświetlony, a wokół były kwiaty i świece. Nie wiedziała kogo on przedstawiał, może założycieli Instytutu? Poszli dalej, a ona nie rzekła ani słowa. W tych ciemnościach nic nie było widać, ale skręcili do jakiegoś budynku, chyba był wysoki i okrągły. Weszli do środka i skierowali się korytarzem w prawo. Widocznie były to jakieś boczne pomieszczenia. Byli tam trzej magowie, rozpoznała to po ich szatach i przywiązanych do pasa księgach. Z boku stał mężczyzna, który na oko miał trzydzieści dwa, może trzy lata. Miał na sobie doskonałą, lekką zbroję, która prawdopodobnie wyszła spod ręki elfa. Nie posiadała zdobień i była ciemnoszara. Na plecach miał kołczan pełen strzał i łuk. Pas z bronią zapełniały sztylety i noże do rzucania. Po bokach nosił dwa nagie miecze, lekko zakrzywione, były podobne do tych, co miała dziewczyna. Obrzucili się podejrzliwymi spojrzeniami.
- Jak się nazywasz? - zapytał jeden z magów.
- Tawea.
- Czy posiadasz jakieś magiczne zdolności?
- Nie, raczej nie.
- Zaraz to sprawdzimy.
Skinął na swoich towarzyszów. Wokół niej zamigotało białe światło i poczuła łaskotanie.
- Nie posiada talentu magicznego.
Mężczyzna w zbroi uśmiechnął się nieznacznie. Zignorowała to.
- Wytłumaczymy ci zasady egzaminu kierunkowego. Można powiedzieć, że masz szczęście, ponieważ będziesz go zdawać pod okiem Arcymistrzów. Normalnie są obecni ich wysłannicy, ale dzisiaj mamy mało kandydatów. Nie znaleźliśmy w tobie talentu magicznego, więc możesz dostać się pod opiekę tylko czwórki z nich.
- Kiedy mam go zdać? - zapytała skupiona.
- Zaraz zbiorą się Arcymistrzowie. Proszę za mną. - rzekł mag wychodząc z sali.
Tawea poszła za nim, zauważyła, że mężczyzna w zbroi ruszył za nimi. Zmarszczyła brwi, czyżby on był Arcymistrzem? W sumie zbroja i jego broń wyglądały na drogie i doskonale wykonane, więc było to bardzo prawdopodobne. Weszli do większej sali, gdzie na środku była niewielka arena. Nie przypuszczała, że pomieszczenia w tym budynku są takie duże, nawet jeśli są one główne. Tam gdzie stanęli było dosyć dużo miejsca, ale ta część była oddzielona od środka. W końcu na salę weszli Arcymistrzowie. Była ich trójka, więc domyśliła się, że czwartym jest mężczyzna w zbroi. Mag zabrał ją na sam środek.
- Czym będziesz walczyć? - zapytał.
- Chciałabym moją bronią.
Skinął ze zrozumieniem. Z plecaka wyciągnęła cztery noże do rzucania, resztę miała przy sobie. Oddała im swój dobytek. Mógł jej przeszkadzać w walce.
- Gotowa?
- Tak. - uśmiechnęła się z lekkim zadowoleniem.
Mag dołączył do swoich towarzyszy. Oddzieliła ją od nich magiczna tarcza, która o dziwo była cała czarna. Nie mogła dostrzec, co oni robią po drugiej stronie. Zmarszczyła brwi i zaczęła się rozglądać. Ugięła nogi w kolanach, żeby w razie czego szybko zareagować. Usłyszała podejrzany dźwięk i błyskawicznie się odwróciła. Za nią stał jeden z górskich wilków. Zwierzęta te były bardzo szybkie i silne. Liczyły sobie ponad metr wysokości i dwa długości. Ten był szczególnie wyrośnięty, oceniła, że sięga jej aż do klatki piersiowej. Niektórzy z Runarów polowali na te bestie, ale rzadko uchodzili z życiem. Wilk warknął chrapliwie nie spuszczając z niej wzroku. Tawea bardzo powoli dobyła mieczy. Nie była pewna, czy zdoła przebić jego grubą skórę. Wydawało się, że nie ma słabych punktów. Musiała szybko coś wymyśleć. Po raz ponownie warknął odsłaniając długie na kilka centymetrów kły. Westchnęła cicho, a on skoczył prosto na nią. Spięła się robiąc unik w prawo. Zanim się zorientował, że ofiara mu uciekła, wycelowała oba ostrza w jego bok. Niestety ledwo co go drasnęła, a to jeszcze bardziej go rozwściczyło. Jedno kłapnięcie szczęk wystarczyłoby, żeby ją zabić, więc musiała się mieć na baczności. Odsunęła się na drugi koniec areny. Być może dobrze wycelowany i silny strzał z łuku mógłby go powalić. Niestety tutaj na to nie było ani czasu, ani miejsca. Wilk rzuci się na nią nawet zaraz po wykonaniu uniku. Musiałaby zatrzymać go jakoś na chwilkę. Oparła się plecami o ścianę i przygotowała. Futrzak przysunął się bliżej, żeby lepiej trafić podczas skoku, kiedy było już na środku, wiedziała, że nie przemknie już obok. Skoczył znowu, tym razem bardziej na lewo. Przetoczyła się pod nim, kiedy był jeszcze w powietrzu i cieła na wysokości brzucha. Wilk uderzył w barierę i zawył głucho podnosząc się bardzo powoli. Korzystając z tego, że jest zamroczony, odbiła się od bariery i wskoczyła mu na grzbiet. Zaczął się rzucać, więc zdołała tylko trochę zatopić miecz w jego cielsku, kiedy została wyrzucona w powietrze jak z procy. Lądowanie było bolesne, nabawiła się kilku siniaków. Zerwała się na równe nogi. Zwierze w przypływie furii zaczęło szarżować. Najszybciej jak się dało ściągnęła łuk z pleców i nałożyła strzałę na cięciwę. Kiedy podniosła wzrok, bestia skoczyła. Tawea wycelowała i strzeliła oraz przeturlała się na bok. Trafiła prawie idealnie w otwartą paszczę zwierzęcia. Jego cielsko głucho uderzyło o posadzkę. Odetchnęła z ulgą, a bariera zniknęła. Stanęła wyprostowana z kamienną twarzą. Arcymistrzowie dyskutowali o czymś zawzięcie. Mag zaprosił ją gestem. Nałożyła łuk na plecy oraz schowała miecze. Kiedy podeszła, rozmowy przycichły.
- Udało ci się przejść egzamin kierunkowy. - rzekł mag z uśmiechem i powagą w głosie. - Czy któryś z Arcymistrzów chce widzieć pannę Taweę wśród swojej profesji?
- Ja. - rzekł mężczyzna w zbroi z zagadkowym uśmiechem.
- Ja również. - odparł inny z połyskującym łukiem na plecach.
- Arcymistrzu Zabójców, Arcymistrzu Łowców. - zwrócił się do nich z szacunkiem. - Taweo możesz teraz wybrać, gdzie chcesz należeć.
Zastanowiła się obserwując uważnie dwójkę mężczyzn. Zawsze chciała zostać zabójczynią. Tak, tą ścieżką będzie podążać.
- Chcę zostać zabójczynią. - rzekła bez cienia wahania w głosie.
- Dobrze zatem.
Wszyscy oprócz mężczyzny w zbroi opuścili salę.
- Skąd jesteś? - zapytał uważnie ją obserwując.
- Pochodzę z Leos. Jestem Runarką.
- Więc już wcześniej uczyłaś się walczyć?
Przytaknęła, a on uśmiechnął się nieznacznie.
- Nazywam się Asimov. Przed chwilą widziałem twoje możliwości, więc przydzielę cię do zaawansowanej grupy. - oznajmił. - Ceremonia Wyboru odbędzie się pojutrze o dziesiątej rano. Pamiętaj, żeby być punktualnie. Strażnicy zaprowadzą cię do pokojów mieszkalnych. Skinęła głową i wyszła z sali. Czekali na nią już wyżej wymienieni. Wyszli na zewnątrz, gdzie było już bardzo ciemno. Naszczęście wszędzie paliły się pochodnie, czy magiczne ogniska. Było widniej i widziała trochę więcej budynków. Część Profesji była naprawdę duża. Stanęli przed budynkiem mieszkalnym. Był przed nim dosyć duży plac. Na parterze znajdował się główny hol, wyjścia do ogrodów i koszar, kilka stanowisk urzędników Części Profesji, wejścia do piwnic i schody prowadzące na górę. Po prawej stronie, zaraz obok wejścia był plan budynku. Zabójcy mieli swoje pokoje na szóstym piętrze, na czwartym była jadalnia, a na samej górze strych, do którego nie mieli dostępu. Strażnicy poprowadzili ją do jej pokoju. Trochę to długo trwało i musiała pokonać dosyć dużo schodów. Nie pisnęła jednak ani jednego słówka. Pokój był mały, ale przytulny. Rozejrzała się z lekkim uśmiechem. Znajdowało się tam łóżko, nieduża szafa, biurko z krzesłem, mały stolik i dwa fotele. Na ścianie wisiało lustro, a obok było wejście do pokoju łaziebnego. Było też trochę miejsca na rozciąganie się. Na łóżku leżała prosta skórzana zbroja i buty. Zapewne miała w tym chodzić na zajęcia. Obok był jej nowy pas z bronią. Zaś na biurku leżały kartki. Jedna była planem lekcji, a druga mapą Instytutu. Sobota i niedziela były wolne ku jej uciesze.
Uśmiechnęła się lekko. Jutro była niedziela, więc zajęcia zaczynała pojutrze. W sumie to dobrze, bo nic jej nie przepadnie z powodu Ceremonii Wyboru. Zapowiadały się pracowite dni z takim planem.

StrażnicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz