-Marcus? Nie jestem pewna czy to aby jest najlepszy pomysl- powiedziala z niepokojem Emily, co raz spogladajac na obskurne sciany budynku.
-Myslalam, ze zalezy ci na dobrym materiale?Myle sie?- odpowiedzial arogancko.-Czyzbys juz sie bala moja mala bekso?-usmieszek trumfu zagoscil na jego ustach.
Nie odpowiedzialam. Szlismy dalej.
Co on sobie mysli. Jestem dziennikarka. Oczywiscie, ze mi zalezy, co nie znaczy, ze musze sie tak poswiecac. Szpital Psychiatryczy imienia Dr. Abrahama zostal zamkniety po tym jak na swiatlo dzienne wyszlo, jakie procedury tam panowaly i jak konczyli potrzebujacy pomocy pacjenci. Od lat stoi nieotwierany, a plotki glosza, ze dzieja sie tam niebywale rzeczy, rzeczy nieprawdziwe oczywiscie, bo kto by uwierzyl w duchy i nawiedzony dom...
-Chlopaki? Musicie to zobaczyc.-Marcus wyrwal mnie z wewnetrznego monologu.
Stalismy na tylach poteznego ogrodu nalezacego do szpitala. Widok zapieral dech w piersich. Znajdowaly sie tu najprzerozniejsze kwiatyy i krzewy, ogrome bluszce sprawialy, ze miejce wygldalo magicznie. Przypominalo to troche miejce akcii 'Alicji w krainie czarow' zaraz po tym jak spotkala kota Chestera w bujnym lesie. Ale cos tu nie pasowalo. Idealnie przystrzyzona trawa sprawiala wrazenie jakby ktos przed chwila podcial ja nozyczkami. Kwaty rosly na perfekcyjnie rzyznej ziemi, nieprzytloczone przez chwasty, w rownych odstepach. Ktos musial je pielegnowac i troszczyc sie o nie przez te wszsystkie lata. Ktos musial tu byc i to niedawno, gdyz wciaz bylo czuc zapach swiezo przekopanej ziemi.
-O cholera- wyszeptal w przestrzen Kane. Patrzyl sie slepo w punkt w oddali. Jestm prawie pewna,ze to byl czlowiek. Spokojnie przycinal zywoplot, nucac pod nosem piosenke z programu telwizyjnego. Tak jakby, to wywolujace ciarki na plecach miejce nie robilo na nim wrazenia. Wymienilismy porozumiwawcze spojrzenia.
-Czekajcie- niemal krzyknela na mnie Jai.- A co jesli on tez jest nawiedzony?
Popatrzylismy na nia jak na wariatke i ruszylismy dalej, by porozmawic z ogrodnikiem. Jai byla najmlodsza z grupy. Miala zaledwie 17lat i nie byla przyzwyczajona do naszych wypraw. Z poczatku nie chcialam jej brac na tak ryzykona akcje, ale znalazla mi naprawde dobrego fotografa, wiec mialam u niej dlug. Poza tym blagala mnie przez bardzo dlugi czas, a jej paplanina dzialala mi juz na nerwy, wiec ustapilam.
-Przepraszam? Czy Pan tutaj pracuje? - spytalam sie staruszka w dzinsowych ogrodniczkach.
-Tak, czy jest w czyms problem?- odpowiedzial jednoczesnie wycierajac rece o spodnie zostawiajac na nich wielkie ziemiste plamy.
-Nie, nie, wszystko w porzadku. Chcialam sie tylko dowiedziec paru rzeczy o tym miejscu. Pracowal tu pan, kiedy jeszcze bylo otwarte?
-Oj nie, oj nie- pokrecil glowa w zamysleniu. Zobaczylam niepokojacy blysk w jego oczach.- Wielu przed wami chcialo odkryc tajemnice jaka kryje to miejce, nikomu sie nie udalo...- znow sie zamyslil wiec pomachalam mu reka przed oczami by przywrocic go do rzeczywistosci.
-Z tego wnioskuje, ze Pan tez boi sie tego miejsca? Dlaczego wiec wciaz tu pracujesz?- probowalam zachowywac sie jak detektyw by wywrzec wieksze wrazenie.
-To nie takie proste, i tak nie zrozumiesz.
-Nie, powiedz,postaram sie. To naprawde wazne.
-Wiec, ekhem ekehm-odchrzaknal, wzial gleboki wdech, jakby przygotowujc sie na wyznanie swojego zycia- Probowalem odejsc, nie mysl, ze nie. Czastka mnie chciala tu zostac, ale zona przekonala mnie zebym znalazl jakas lepsza prace. Tydzien pozniej, znieknela w niewyjasnionych okolicznosciach. Po roku uznano ja za zamarla. Bylem w zalobie przez dlugi czas, nie moglem sie z tym pogodzic, nie wiedzialem co sie z nia stalo. Bylem roztrzesionny. Pewnego dnia wracajac ze spaceru, przechodzilem kolo szpitala, postanowilem zobaczyc jak wszystko sie miewa, w koncu kiedys to miejsce bylo calym moim zyciem. Kiedy wszedlem przez tylna bramke zamarlem. Zobaczylem szczatki mojej zony lezacej na chodniku w krwawej sukience. Miala nieludzko polamane kosci, powyrywane zeby, zmasakrowne wnetrznosci porozrzucane byly na trawie. Zwymiotowalem. Potem patrzylem sie na nia w rozpczy przez pol dnia. Na pewno nie przyszla tu sama, nienawidzila tego miejcsa. Bala sie go. Zawsze mi to mowila. Dlatego zmienilem prace. Ktos na pewno zaciaganl ja tu sila. Wtedy zaczalem laczyc fakty. Zaczalem wierzyc w plotki, o nadnaturalnych mocach. Zostalem. Systematycznie przychodze i dbam o ogrod jak za dawnych lat. Zyje w starchu, ale wiem, ze poki nie odejde oni mi nic nie zrobia.
Bylam wstrzasnieta tym co uslyszalam. Widzialam kropelki potu na jego czole. Wyznanie tego niewatpliwie duzo go kosztowalo. Ale nagle ni stad ni z owad wypalil:
-Jesli chcecie znalesc jakies dowody, moge wam w tym pomoc, wciaz mam klucze. Ale pod jednym warunkiem. Nikt nie moze sie dowiedziec o waszej obecnosci w tym budynku wiec bede musial zabarykadowal dzrzwi. Otworze je dla was jutro rano, spedzicie tam noc, nastepnego ranka dokladnie o 8.00 was wypuszce. To jak?
Mimo, ze ten zlowrogi blysk w oku przyprawial mnie o ciarki, zgodzilam sie. Teraz juz musialm poznac prawde skrywna za tymi drzwiami.
CZYTASZ
Uninvited
HorrorIdziecie korytarzami w nieprzeniknionej ciemnosci. Waska struzka swiatla owietla jedynie przestrzen przed waszymi stopami. Co jakis czas slyszycie szepty i stlumiony chichot. Odwracacie sie, ale nikogo za wami nie ma. Jedank sledzi was to niepokojaj...