Prolog

142 17 1
                                    

Pierwszy dzień szkoły. Początek rocznych katuszy w murach najgorszej instytuacji stworzonej w dziejach ludzkości. Jedynie pocieszenie? To mój ostatni rok w thetfordzkim liceum. Ugh, Thetford...najgorsza dziura w całej Anglii, znana jedynie z robienia jakże wspaniałych kabanosów. Jakże wspaniałe, prawda? Szczególnie, gdy jest się wegetaraninem... Moim największym marzeniem jest wolność, brak jakichkolwiek więzów mogących mnie zatrzymać. Chciałabym móc rzucić szkołę, wyjechać jak najdalej od Norfolk i otworzyć własne studio tatuażu. Od podstawówki marzyłam o wykonywaniu rysunków na skórze ludzi, o tym, abym sama mogła wreszcie poczuć ten ból towarzyszący tatuowaniu, szybkiemu kłóciu igły, móc plakać jak głupia z bólu a potem ze szczęścia patrząc na dzieło na moim ciele. Pierwszy zdecydowanie będzie ptak, najlepiej na ramieniu. To on będzie symbolizował mój nowy początek, wolność, niezależność. Pomoże mi za...

-Hannah, do cholery, zaraz spóźnisz się na pierwszy dzień!- jak zwykle, moje przemyślenia przerwała mama krzycząca z drugiego końca domu. Moim rodzicom zdecydowanie się powodziło, posiadali własny, przyłączony do naszego domu salon fryzjerski do którego zjeżdżała się chyba połowa chrabstwa czego nigdy nie mogłam pojąć. Czy naprawdę podcięcie grzywki czy głupie farbowanie włosów wymaga pokonywania kilkudziesięciu kilometrów? Nigdy tego nie popierałam, choć wbrew mojej woli i chęci do samodzielnego stylizowania moich włosów kończyło się londowaniem na fotelu przed moją mamą oczekującą już z nożyczkami w dłoni. Nigdy nie lubiłam standardowych kolorów włosów w przeciwieństwie do moich rodziców, dlatego idąc na kompromis na końcach moich kruczoczarnych włosów siuęgających odrobinę ponad obojczyki przebijają się niebieskie kosmyki. Grzywka zasłania znienawidzone czoło które nie wiedzeć czemu przypominało mi bardziej lotnisko a niżeli część ciała.

Powolnie podniosłam się z łóżka, które na domiar złego akurat dziś wydawało się niesamowicie miękkie. Nie dbając o założenie jakichkolwiek kapci podeszłam do ogromnej szafy zaglądając do niej w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na dziś. Dzięki Bogu, w naszym liceum mundurki nie obowiązywały, dlatego mogłam pozwolić sobie na zachowanie własnego stylu. W końcu wybrałam czarne spodnie z mocnymi przetarciami i białą koszulkę z wzorami, które swoją drogą sama namalowałam. Kocham rysować, to chyba jedyna pasja, która siedzi we mnie od kiedy tylko pamiętam. Pod łóżkiem trzymam kartonowe pudełko, a w nim przynajmniej trzydzieści szkicowników które regularnie zapełniałam od kiedy skończyłam 10 lat. Na kartki przelewałam wszystkie emocje ukazując je przy pomocy rysunków, może to dlatego są dla mnie niesamowicie osobiste, są pamiętnikiem zapisanym w indywidualny sposób który nikt prócz mnie nie mógłby odczytać. Przeszłam z mojej sypialni na drugi koniec korytarza do łazienki. Dla większości nastolatek dystans przewyżający 5 metrów od łazienki jest ogrozmnym problemem, ale zdecydowanie nie dla mnie. Mój makijaż ogranicza się do pudru i tuszu do rzęs, okazjonalnie korektora pod oczy. To nie tak, że nie lubiłam się malować- co jakiś czas zdarzało mi się stać godzinę przed lustrem szykując się na jakieś większe wyjście, po prostu na codzień nie czułam takiej potrzeby. Obrzydzają mnie te wszystkie plastikowe dziewczyny które swoim strojem i toną cementu na twarzy bardziej pasują pod latarnię a niżeli do szkoły. Nałożyłam na twarz kosmetyki, wyszczotkowałam zęby i przeczesałam włosy po czym wróciłam do sypialni po czarną, skórzaną torbę. Zbiegłam schodami na parter i wpadłam do kuchni zastając w niej mamę jedzącą śniadanie.

-Siadaj i szybko jedz tosty, za pół godziny rozpoczęcie!- rzuciła dopijając kawę.

-Spokojnie, za 5 minut będzie po mnie Annie.- starałam się ją uspokoić wpychając do ust kawałek tosta. Z Annie znałam się od przedszkola- z początku się nienawidziłyśmy i- o ironio!- gdy trafiłyśmy do jednej klasy w gimnazjum zdane tylko na siebie wsród lasek zabiegających jedynie o względy chłopaków zaprzyjaźniłyśmy się. Bardzo różnimy się od siebie- ja, niska, drobna szatynka; ona- wysoka blondynka o promiennym uśmiechu i ładnych, kobiecych kształtach, stanowimy coś w stylu dnia i nocy- niby zupełnie różne, ale jedno bez drugiego nie ma miejsca bytu.

Dokończyłam jedzenie, ucałowałam mamę na dowidzenia po czym zarzuciłam na ramiona czarną ramoneskę i wsunęłam na stopy czarne creepersy aby zaraz wyjść z domu na podjazd na którym już oczekiwała Annie. Huh, szkoło, pora zacząć zabawę.

Drown Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz