Prolog

151 18 15
                                    

Prolog pisany z perspektywy osoby chorej na depresję.


Wdech i wydech.

SUV zatrzymuje się przy bocznym wejściu do hali. Black wysiada pierwszy, za nim Flash. Otwiera drzwiczki od mojej strony.

- To chyba twój przystanek - śmieje się. Gardłowy śmiech ochroniarza szarpie moje napięte nerwy.

Zabieram wodę, telefon i czarną bluzę i wysiadam z samochodu. Chłodne, wieczorne powietrze omiata moją twarz, przyjemnie rozwiewając mi włosy. Mimo to zakładam kaptur i z pochyloną głową kieruję się do otwartych przez Flasha, obdrapanych drzwi. Zamykają się z hukiem. Wewnątrz panuje półmrok, z oddali słychać hałasy. Podążam ciemnym korytarzem za źródłem światła majaczącym w oddali. Przez moją głowę przewijają się miliony myśli, miliony obaw.

- Stary, gdzie ty się, do kurwy nędzy podziewałeś?! - dopada mnie niski, podniesiony głos.

Podążam za nim wzrokiem. Moim oczom ukazuje się wysoki, czarnoskóry chłopak. Jego brązowe, niemal czarne oczy są podpuchnięte i zaczerwienione. Łapie mnie za ramię i ciągnie w stronę szarych drzwi, rzucając przez ramię parę słów do ochroniarzy. Nie zatrzymują go. Wpycha mnie do środka. Drzwi zatrzaskują się z hałasem docierającym boleśnie do mojej głowy. Patrzy na mnie.

- Wyglądasz jakbyś już był nieźle najebany - przeszywa mnie wzrokiem. - Żyjesz? Za chwilę masz skakać jak pojebany na scenie, a widzę, że póki co, to ćwiczysz mruganie w slow motion.

Nie odpowiadam. Potrząsa mną, uderzam głową o gładką, zimną ścianę. Prowadzi mnie na krzesło koło wielkiego lustra. Grzebie po szufladach. Po chwili wyciąga małą, szklaną butelkę. Okręca ją i wypija łyk przejrzystego napoju, krzywiąc się lekko.

- Masz, to na pewno pomoże - podaje mi naczynie. - Możesz wyzerować, mało zostało.

Przechylam buteleczkę. Do gardła wlewa mi się parząca substancja. Przełykam z trudem i ocieram dłonią usta. Rozlega się pukanie do drzwi. Nim zdążę zareagować, chłopak wyrywa mi z dłoni pusty pojemnik i chowa go do szuflady. Do pomieszczenia wchodzi uśmiechnięty, dobrze wyglądający mężczyzna. Krótkie, czarne włosy są idealnie ułożone. Zęby idealnie wybielone. Koszula idealnie wyprasowana. Buty idealnie dopasowane. Jego uśmiech przygasa, kiedy zauważa, że nie jestem sam.

- Musisz już wyjść - mierzy mojego współtowarzysza przenikliwym, chłodnym spojrzeniem. - Mamy mało czasu.

Czarnoskóry mówi coś pod nosem. Wychodzi. Dźwięk trzaskających drzwi rozchodzi się z echem w mojej głowie. Krzywię się i dotykam dłonią pulsującej skroni. Idealny Mężczyzna przykuca przede mną, wzdychając. Dłuższą chwilę patrzy mi w oczy. Moje źrenice walczą z utrzymaniem ostrości na jego twarzy.

- Wszystko gotowe, tancerze rozgrzani, sprzęt rozstawiony, jedyne, co musisz zrobić, to wyjść tam i dać tym ludziom to, po co przyszli. Zapłacili kupę pieniędzy za zobaczenie niesamowitego show i mam nadzieję, że ich nie zawiedziesz, co? - kiwam lekko głową. - Nie wiem co się z tobą dzieje. I co tu robił Scott? Mówiłem ci, że to nie jest dobre towarzystwo. Czy on potrafi robić coś innego oprócz ćpania albo upijania się do nieprzytomności?  - wzruszam ramionami. - Twoje nazwisko jest na prawie każdej okładce gazet i uwierz mi, nie są to miłe tytuły. Pismaki wylewają na ciebie hektolitry pomyj, nie rusza cię to? Kiedy ostatnio sprawdzałeś Twittera? Twoi fani odchodzą od zmysłów, całkowicie się od nich odciąłeś. Oprzytomniej chłopie, bo długo tak nie pociągniesz.

Wstaje, z zaskoczenia klepiąc mnie w kolano i podchodzi do szafki po lewej stronie pomieszczenia. Otwiera szufladę i po chwili przeszukiwania wyciąga z niej pudełko tabletek. Nalewa wody do szklanki po czym podaje mi ją razem z pojedynczą pastylką.

Out of Town Boy | jbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz