Problemy mają wszyscy, to jasne. Przez problemy często wpadamy w kłopoty.(Ja mam tak często;3). Ale jeżeli doda się do tego jeszcze magię, broń, przyjaźń, miłość, nienawiść oraz złego gostka, który chce cię unicestwić to już kompletna katastrofa, koniec świata i wielkie BUM. To taki opis mojej szarej rzeczywistości.
Nazywam się Megan. Ja, mój brat bliźniak Max oraz nasza młodsza o trzy lata siostra Penny urodziliśmy się w Australii, a dokładniej w Canberze, ale pięć lat temu przeprowadziłam się do USA. Obecnie mieszkam na Brooklinie. Co roku jeździmy do dziadków, którzy mieszkają w Sydney. Zawsze tą samą drogą najpierw promem wodnym, na którym przewozimy również nasz kochany samochodzik, a potem tym jakże wspaniałym środkiem transportu dostajemy się do babci i dziadka.
-Penny weź tę łapę!- krzyknął Max. O tak! to właśnie jedna z wad jechania samochodem do dziadków. Penny (mały słodki, wkurzający bachor) jak zwykle marudziła i kłóciła się ze swoim bratem.
-Boże! Czy wy zawsze musicie się kłócić?- zapytała moja mama.
-Jeszcze nie zrozumiałaś? Do tych rozwydrzonych bachorów o zakutych łbach nigdy nic nie dociera- odpowiedziałam obojętnie.
-Megan! To twoje rodzeństwo!- podniósł głos tata.
-No i? No tak! Sorry, bo oni to mnie tak szanują!- przewróciłam oczami.
-Ewanor trzymaj mnie bo zaraz coś jej zrobię!- tata był nieźle wkurzony po całej podróży.
-Antonio uspokój się proszę- mama położyła rękę na ramieniu małżonka.
-Ile jeszcze będziemy jechać?- spytała Penny
-Dwie godziny-odpowiedział tata
Moja siostra zrezygnowana upadła na fotel i zasnęła.
Nagle zadzwonił mój telefon. Sięgnęłam po niego do kieszeni i byłam zaskoczona kto dzwoni.
-Leo?- spytałam odbierając słuchawkę.
-Cześć...Tak to ja! Zdziwiona?
-Nawet nie wiesz jak bardzo.
-O której dojedziecie na miejsce?
-Bo ja wiem, może o 14:00.
-A reszta już będzie?
-Nie? Dojadą jutro. A po co Ci ta informacja?
-Ja...-zawiesił się-bo wiesz...chciałem się spotkać i pogadać...
-Aha. To może na 14:30?-złagodziłam sytuację.
-No dobra. W takim razie przyjdę po Ciebie o 14:30.
-To do zobaczenia.
-Cześć.
-Cześć-odłożyłam słuchawkę
Dla wyjaśnienia Leo jest moim przyjacielem odkąd sięgam pamięcią. Trochę głupi, ale umie rozśmieszyć. Ma brązową czuprynę na głowie, szare wesołe oczy i mały nos, uśmiech to on ma dosyć szeroki. Jego kolor skóry jest lekko ciemniejszy niż mój, nic dziwnego w końcu ma krewnych we Włoszech i tam się urodził. Leon (bo takie jest jego pełne imię) jest wysoki, szczupły, zazwyczaj nosi jeansy, T-shirty, trampki i zawsze czapkę z daszkiem.
-Co twój kochaś dzwonił?- Max wyrwał mnie z transu.
-Co? Nie! Leon to nie jest mój kochaś!- odpowiedziałam zbulwersowana.
-Ta na pewno! Bo wcale nie zaprosił Cię właśnie na randkę.- przewrócił oczami.
-Zejdź ze mnie! A mam Ci powiedzieć co było w zeszłym roku ze Skrzatem!- natychmiast zamilknął, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech satysfakcji.
-To nie jest Skrzat, ona ma imię to jest Sophie!- skrzyżował ręce na klatce piersiowej i nie odzywał się do końca podróży.
Gdy tak jechaliśmy cały czas myślałam o Leonie, przypominałam sobie wszystkie momenty spędzone z nim i nagle uświadomiłam sobie, że myślę o nim więcej jak o przyjacielu. Trochę mnie to zaniepokoiło, ale potem uspokoiłam się. Przed oczami miałam tą jego uśmiechniętą gębę. Potem oczy zaczęły mi się zamykać aż w końcu zasnęłam mocnym snem.
* * *
-Kochanie pobudka!- usłyszałam ciepły głos. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam lekko pomarszczoną twarz, miły uśmiech. Siwe włosy kobieta miała spięte w koka.
-Babcia Elenor!- rzuciłam jej się na szyję. To bardzo ciepła i kochana osoba (no i jeszcze piecze bardzo dobre ciasteczka:)). Ubrana była w swój biały fartuszek i sukienkę w róże.
-O kochana jak ja Cię dawno nie widziałam!- przytuliła mnie.
Nagle przypomniałam sobie o moim spotkaniu.
-Babciu, która jest godzina?
-14:10. Gdybym po Ciebie nie przyszła to nadal byś tu spała, bo tym leniom nie chciało się tyłka ruszyć.
-Dzięki babciu, jesteś wielka! A teraz bardzo Cię przepraszam ale bardzo się śpieszę. Później urządzimy sobie pogaduszki ok?- i popędziłam w stronę domu. Słyszałam za sobą śmiech babci.Gdy wleciałam do pokoju, który dzieliłam z moimi kuzynkami: Rose i Clarą, moja walizka dzięki Bogu już tam stała. Szybko ją otworzyłam i wyjęłam kosmetyki, jeansowe krótkie spodenki, miętową bluzkę na ramiączkach oraz lekki szary sweterek. Ubrałam się w wybrane rzeczy, potem pomalowałam paznokcie miętowym lakierem, zrobiłam sobie kreskę eyelinerem, poprawiłam rzęsy tuszem. Uczesałam się w wysokiego koka i szybko zbiegłam na dół. Założyłam moje czarne conversy i już miałam wychodzić gdy usłyszałam:
-Gdzieś się wybierasz?- stanęłam jak wryta, z trudem się obróciłam.
Przede mną stał Luke- mój bo ja wiem...no powiedzmy starszy brat. Ma 17 lat i jest ode mnie i od Maxa o 2 lata starszy. Ma blond włosy przycięte lekko po bokach, taki trochę dłuższy jeżyk.
-O! Luke jak miło Cię widzieć! Coo... ty tutaj robisz? Nie to, że się nie cieszę.
-Jasne, jasne. Masz-podał mi jakąś paczkę-zobaczyłem ją jak byłem we Francji, powinna Ci się spodobać. Taki przedwczesny prezent na twoje 15 urodziny.-odpakowałam paczkę. Była tam czarna bluza z kapturem. Na plecach miała biały napis "I'm a good girl...sometimes", a z przodu kieszeń na ręce.
-Jest śliczna!- przytuliłam go- zawsze o takiej marzyłam, z skąd wiedziałeś?
-Znam Cię w końcu 15 lat nie? Dobra idź zobaczyć czy dobrze w niej wyglądasz.
Natychmiast pobiegłam na górę i ubrałam bluzę. Popatrzyłam w lustro i zobaczyłam prawie 15 letnią, szczupłą blondynkę z grzywką na bok i włosami za ramiona, niebieskimi oczami, ważącą zaledwie 40 kg. Jej twarz była lekko okrągła, miała delikatne rysy twarzy i mały fikuśny nosek. "Jestem dziwna"- pomyślałam i zeszłam na dół. W drzwiach stał on i gadał z Lukiem. Dzisiaj był ubrany w biały T-shirt z panoramą Londynu, skaty i czarną czapkę z daszkiem.
-Tak ogólnie to wiesz...-zawiesił się Leo gdy mnie zobaczył. Luke obrócił się.
-No, no siostra! Widzę, że dobrze wybrałem-zarumieniłam się, nie dlatego, że Luke coś tam powiedział, tylko żaden chłopak nie patrzył na mnie tak jak teraz Leon. Ocknęłam się.
-Idziemy?- zapytałam i podeszłam do niego.
-Jasne.-odpowiedział.
-Bawcie się dobrze-odpowiedział złośliwie Luke.
-Och zamknij się!- krzyknęłam, ale on zamknął już drzwi.
-To co robimy?- zapytałam po chwili.
-Pójdziemy na lody?
-Okej.-dopiero teraz zauważyłam, że jest ode mnie o pół głowy wyższy, czyli ma jakiś metr siedemdziesiąt, a ja metr sześćdziesiąt.
-Ładnie wyglądasz-powiedział po chwili.
-Dzięki. Co tam u Ciebie?
- Ogólnie to Sophie jak zwykle na mnie narzeka, ja dostaję opr., a na to spotkanie prawie nie poszedłem, bo znowu na mnie naskarżyła.-roześmiałam się.- Fajna bluza.-Dzięki, dostałam od Luka jako taki przedwczesny prezent na 15 urodziny.
-Yyy...-wyglądał jakby zapomniał, ale mi to nie przeszkadzało:)- Zaczekaj chwileczkę...-i pobiegł do domu. Chwilę później usłyszałam warkot silnika. Nagle przede mną zatrzymał się czarny skuter. Jego reflektor świecił jak wielkie oko. Za kierownicą siedział Leon w czarnym kasku z szelmowskim uśmiechem.
-Co-to-jest?- wyduktałam. Byłam zszokowana.
-Taka urodzinowa przejażdżka.-wyciągnął do mnie rękę-No chodź!
Wsiadłam na maszynę i założyłam tym razem miętowy kask z daszkiem. Nie było z tyłu uchwytu, więc musiałam chwycić go w pasie. Jakoś mi to nie przeszkadzało, bo znaliśmy się jak dwa łyse konie więc byliśmy do tego przyzwyczajeni.
-Gotowa?- zapytał.
-Chyba...-nie zdążyłam nic innego powiedzieć, bo ruszyliśmy i wiatr uderzył mnie w twarz.To tyle! Rozdział jakiś krótki nie był długi chyba też nie, ale mam nadzieję, że się spodobał. Ale nie mnie to oceniać. Pozostawiam to wam.
Cherry lady 🍒🍒🍒
CZYTASZ
Pamiętniki z nienormalnego życia
FantasyMegan jest zwykłą nastolatką(no prawie) ma cudowne życie, kochającą ją rodzinę oraz przyjaciół. Czysta sielanka, ale gdy w ciągu jednego dnia traci prawie wszystko tylko oni będą w stanie jej pomóc.