Rozdział 11.

14.8K 773 50
                                    

Pamiętam każdy ułamek sekundy tamtego zdarzenia.
Pamiętam gorący, przyspieszony oddech. Pamiętam, jak nerwowo wyginałam palce. Oblizywałam ciągle suche usta.
W zwolnionym tempie obmyślałam plan ucieczki.
I uznałam, że nie ma co myśleć, trzeba po prostu uciekać.
Postąpiłam pierwszy, nieco niepweny krok do przodu, a mężczyzna zrobił dwa. Wtedy zrozumiałam, że takim tempem mi się nie uda, więc wzięłam jeden, głęboki oddech.
I ruszyłam do biegu.
Nigdy nie czułam takiej siły w nogach, jak wtedy. Mężczyzna krzyknął tylko "Hej!", ale uświadomił sobie, że w ten sposób obudzi okolicznych mieszkańców. Mimo wszystko dalej słyszałam za sobą jego kroki.
Przyspieszyłam i skręciłam w najbliższą alejkę. Nie zatrzymałam się nawet na sekundę. Nie liczyło się, czy dotrę do domu, liczył się fakt, że mam mu uciec.
Skręciłam w lewo, a potem jeszcze raz w prawo. Wyciszyłam umysł i nie było nic poza kolejnymi alejkami. Nastała cisza, poza moim przyspieszonym oddechem. Widziałam tylko uliczne światła, na języku miałam posmak mięty.
Nie wiem, co się ze mną wtedy działo, ale trwało praktycznie bez końca.
Ale koniec nastąpił wtedy, kiedy w pewnym momencie upadłam na betonową ziemię.
Wróciłam do rzeczywistości i zdziwiłam się na to, ile rzeczy się zmieniło. Zerwał się silny wiatr, który prawdopodobnie był od samego początku mojego biegu. Mój oddech przypominał raczej dźwięk silnika zepsutego traktora.
A z prawa kostka bolała jak cholera. Dodatkowo materiał moich spodni na kolanie i udzie zaczął przemakać od krwi.
Zaczęłam się bać tego, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Nasłuchiwałam, czy nie ma jakiś podejrzanych dźwięków, które sugerowałyby, że tamten facet jeszcze mnie goni. Nic nie usłyszałam.
Musiałam włączyć logiczne myślenie, i zacząć działać, bo nie uśmiechało mi się siedzenie tutaj i przyciskanie dłoni do zakrawionego materiału spodni.
Wytężyłam wzrok i szukałam na budynkach jakiś znaków. Znalazłam adres ulicy, ale to specjalnie nie polepszyło mojego humoru.
Znałam tylko jedną osobę, która mieszka w tej okolicy. I to była ostatnia osoba, z którą chciałam mieć do czynienia.
Syknęłam z bólu, co oficjalnie przeważyło szalę, że muszę zadzwonić do niego z prośbą o pomoc, czy tego chcę czy nie.
Czekając, aż odbierze telefon, liczyłam sygnały.
Raz...
Dwa...
Tr..
- Halo? Melissa, to ty?
Skąd wiedział? Nie wiem, co myśleć o tym, że najprawdopodobniej dalej ma mój numer w swoim telefonie.
- Harry? Jesteś w domu? - jęczałam z bólu.
- Tak. Co się stało, gdzie jesteś?
- Jestem w... ja pierdolę- bóle nogi nasiliły się i trudem dało mi się mówić. Wykrztuszałam kolejne słowa z niemałym trudem. - na... kurwa, ała... tej alejce, tej ciemnej alejce przy.... twoim domu. Proszę, pomóż mi.
- Mówisz o tej ze śmietnikami? Co ty tam do cholery robisz?
- Powiem ci, tylko, kurwa mać - prawie wrzasnęłam z bólu. - Przyjdź jak najszybciej, błagam - łkałam.
- Okej, będę za...
Telefon zapikał mi dwa razy, co oznaczało zakończone połączenie. Zdezorientowana odsunęłam telefon od ucha i popatrzyłam na niego, ale zobaczyłam jedynie czarny ekran.
Super, jeszcze się tylko rozładuj.
Jęczałam cichutko z bólu, mocniej przyciskając dłonie do krawiącego miejsca. Czekałam na Stylesa.
Nie wierzę, że naprawdę za chwilę on tu będzie dlatego, bo ja go o to poprosiłam. Takiego ciągu wydarzeń się nie spodziewałam.
- Chryste, Melissa - krzyknął z ulgą Harry, przyciskając mnie do swojej piersi. Potem odsunął się i złapał moją twarz w dłonie. Miał zmartwiony wzrok i ściągnięte brwi. - Co się stało, kwiatuszku?
Skrzywiłam się, gdy użył tego przezwiska, którego używał często podczas trwania naszego związku. Puściłam to jednak mimo uszu, usprawiedliwiając się tym, że chłopak buzuje nadmiarem emocji, i to był po prostu przypadek.
- Nie wiem, jakiś facet - zacisnęłam powieki, kiedy napłynęła kolejna porcja krwi, skutecznie brudząc moje ręce.
- Dotykał cię? - płomień gniewu w jego szmaragdowych oczach rozpalił się.
- Nie! - zaprzeczyłam gwałtownie. - On, chciał mnie okraść, ale udało mi się... Ała kurwa jak to boli!
Popatrzył na moje ręce, despreacko ściskające krawiące miejsce. Niewiele myśląć, wsadził rękę pod moje kolana, a drugą podtrzymywał moje plecy. Uniósł mnie do góry.
- Harry, nie.
- Nie dojdziesz sama. Pomogę ci.
Szliśmy w ciszy. Ja czasem syczałam z bólu.
- On ci to zrobił?
Popatrzyłam na jego twarz, ale Harry wpatrywał się w moje udo.
- Nie, kiedy przed nim uciekałam, to się przewróciłam.
Przytaknął w milczeniu i kontynuowaliśmy wędrówkę. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową.
- Jestem taka zmęczona - westchnęłam.
Zatrzymaliśmy się pod jego domem.

the bet / stylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz