Wszedłem do szatni, w której swoją drogą niemiłosiernie śmierdziało, i usiadłem na starej, drewnianej ławce. Sięgnąłem do nieco zużytego już, czarnego plecaka i chwyciłem w dłonie pogiętą kartkę, a raczej jej marny skrawek. Rozwinąłem ją i jeszcze raz przeczytałem to, co było na niej napisane. To takie żałosne, że daję się poniżać i jeszcze nic z tym nie robię. Co prawda, przyzwyczaiłem się do takiego zachowania moich rówieśników i nie ruszają mnie takie szczeniackie, durne zabawy aż tak bardzo, jak na początku. Mimo wszystko to boli, cholernie boli. Nieważne czy powiemy to komuś słabszemu, czy komuś, kto w ogóle na słabego nie wygląda. Każdemu z nas mocne, dosadne i niemiłe słowa zostaną w głowie przez pewien czas. Dlatego warto mieć jakiekolwiek oparcie. W rodzinie, przyjaciołach. Warto mieć chociaż jedną osobę, która nas wysłucha i pomoże uporać się z naszymi trudnościami. Niestety ja nie mam kogoś takiego. Rodzicom wolałbym nie mówić o moich problemach w szkole, ponieważ zaczęliby być nadopiekuńczy i po prostu irytujący. A tego nie chcę. Nie chcę się na nich gniewać. Nasze aktualne relacje jak najbardziej mi pasują i wolałbym ich nie zmieniać.
Otworzyłem oczy, chcąc wstać z ławki i iść na lekcję biologii. Mój wzrok zatrzymał się na smukłej sylwetce jakiegoś chłopaka. Ciemne, blond włosy rozczochrane tak, jakby dopiero co wstał z łóżka. Niebieskie oczy, przeszywające mnie na wylot. Patrzył na mnie z bardzo poważną miną, jakbym coś zrobił, lecz nie widziałem w jego oczach złości, czy czegoś, co świadczyłoby o tym, że chce mnie poniżyć lub ze mnie pożartować. Patrzyliśmy się na siebie przez jakiś czas. Chciałem coś zrobić, powiedzieć coś do niego lub zwyczajnie sobie iść, ale nie mogłem. Znalazłem się w beznadziejnej i niezręcznej sytuacji. Mamy tu tak siedzieć i patrzeć się na siebie do nocy? Zrezygnowany chwyciłem plecak i zarzuciłem go sobie na plecy. Nie miałem zamiaru tam siedzieć, chciałem pobyć sam, lecz jak widać, nie dano mi. Nie patrząc już na chłopaka ruszyłem przed siebie, gdy nagle wpadłem na jego klatkę piersiową. On tu nie stał, musiał się przesunąć.
- Czego ode mnie chcesz? - rzuciłem w jego stronę. Jak już tam był i perfidnie się na mnie patrzył, to oznaczało to, że musiał czegoś chcieć.
- Niczego - odpowiedział radośnie, drapiąc się po karku. - Jak masz na imię? - tym razem to on zadał mi pytanie.
- Troye - odparłem, myślami będąc gdzie indziej.
- Nie chcesz wiedzieć jak się nazywam? - zapytał się mnie po chwili. Oczywiście, że chciałem. Człowieku, nie mam znajomych, to chyba jasne, że chcę kogoś poznać, ale i tak wiem, że będąc w tej szkole nie znajdę znajomych. Nikt mnie tu nie lubi, dla nikogo nic nie znaczę, więc zakolegowanie się z kimś nie wchodziło w grę. Prawdopodobnie ten chłopak dopiero co dołączył do szkoły, skoro nie wie, z jaką ofermą rozmawia.
- W porządku. Jak się nazywasz? - spojrzałem mu w oczy, lecz nie mogłem wyczytać z nich żadnych emocji.
- Tyler. Mam na imię Tyler, miło mi - uśmiechnął się i podał mi rękę. Odwzajemniłem gest.
- Jesteś nowy? - na ogół nie byłem zbyt gadatliwy. To zawsze było dla mnie ciężkie. Nawet głupia rozmowa z nauczycielem kończyła się porażką.
- Tak, dlaczego pytasz? - podniósł brew i zlustrował mnie od góry do dołu.
- Pytam, bo ludzie niechętnie ze mną rozmawiają... Gdy pochodzisz do tego piekła z tydzień, zrozumiesz - spojrzałem w dół i bawiłem się kartką w dłoniach.
- Chyba wciąż z tobą rozmawiam, czyż nie? I do tej pory nie sądzę, że jesteś jakiś zły - mimo że się nie uśmiechał, tym razem widziałem to w jego oczach. Naprawdę chciał rozmawiać, ale co będzie, jak powiem coś, co jest nie na miejscu lub jest po prostu obraźliwe? Nie wiem, jak mam się zachowywać w niektórych sytuacjach. To jest dla mnie zupełnie nowe.
- Cóż, ja również nie sądzę, że jestem zły. To inni wymyślają różne, dziwne historyjki na mój temat. Nieważne, do jakiej chodzisz klasy? - mam nadzieję, że nie do mojej. Jak chłopcy zobaczą, że z nim rozmawiam, to nie dadzą mu spokoju.
- Nie wiem, ale wiem, że mam zaraz biologię - zwrócił się do mnie i znów nasze spojrzenia się skrzyżowały.
- W takim razie, jesteś ze mną w klasie - przerwałem, a Tyler po raz kolejny się uśmiechnął - ale nie możesz ze mną rozmawiać - niełatwo było mi to powiedzieć. On był jedyną osobą, która dobrowolnie coś do mnie powiedziała.
- Niby czemu? - tym razem zmarszczył brwi w celu pokazania, jak bardzo oburzony był moją wypowiedzią.
- Jesteś nowy, a gadanie ze mną nie wyjdzie ci na dobre. Nie mówię, że ja tego chcę. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że jesteś naprawdę bardzo miły i przyjazny, ale to dla twojego dobra. Nie znam cię, ale każdy ma prawo do tego, by godnie spędzić ostatni rok w liceum - powiedziałem na jednym oddechu - a przy mnie jeszcze ciebie będą... - nie dokończyłem, nie chciałem powiedzieć tego słowa - zaczepiać - w międzyczasie wyrzuciłem karteczkę za siebie.
- Po pierwsze, będę robił, co mi się podoba i odzywał się, do kogo mi się podoba. Najwyżej będą mieli problem. Co mnie to interesuje? Chodzę do szkoły po to, żeby mieć jakieś wykształcenie. Nie po to, by przejmować się, kto co mi zrobi lub powie - z łagodnego i miłego znów stał się poważny. Na szczęście zadzwonił dzwonek, więc wyminąłem Tylera i miałem zamiar udać się do sali biologicznej.
- Może na mnie zaczekasz, co? Chciałbym ci przypomnieć, że jesteśmy razem w klasie, a ja jestem nowy i nie wiem gdzie jest sala od biologii - uśmiechnął się do mnie zwycięsko. Szczerze, miałem zamiar go tam zostawić. Nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć, więc dobrze, że zadzwonił dzwonek. Miałem jednak cichą nadzieję, że nie wrócimy więcej do tej rozmowy, a Tyler zostawi ją w spokoju i zapomni na dobre.
Weszliśmy razem po schodach. Klasa jeszcze stała pod salą, co oznaczało, że albo pani się spóźni, albo najzwyczajniej jej nie ma. Myślę, że raczej ta pierwsza opcja, zwłaszcza że dopiero pięć minut po dzwonku. Odszedłem trochę od klasy, mimochodem zerkając czy Tyler idzie za mną. Oparłem się o ścianę, spoglądając na idącego w moją stronę blondyna. Szedł uśmiechnięty od ucha do ucha, nawet nie zwracając uwagi na resztę klasy. Widziałem, jak dziewczyny już ślinią się na jego widok, lecz on zachowywał się, jakby nie istniały. Podszedł do mnie i zaczął coś mówić. Nie słuchałem go. Byłem zajęty patrzeniem na to, jak inni się nam przyglądają. Zacząłem się denerwować, myślałem, że chociaż ten dzień będzie w miarę spokojny. Jeszcze bardziej spanikowałem, jak zobaczyłem, że w naszym kierunku szedł Marco. Najgorszy z najgorszych właśnie zbliżał się do nas, a raczej do Tylera. Tak myślałem. To właśnie ta chwila, w której gada ludziom bzdury na mój temat, a ci już nie chcą ze mną rozmawiać. Brzydzą się mnie. Westchnąłem ciężko i spojrzałem smutnym wzrokiem na blondyna, gdy Marco był coraz bliżej. W końcu stanął obok nas, nie zapominając o tym, aby obrzucić mnie spojrzeniem nasyconym pogardą.
- Hej, jestem Marco - podał rękę blondynowi. Ten zerknął na mnie z niepewnością, po czym jego wzrok wrócił na chłopaka. Postanowił dać mu rękę, więc wyciągnął ją przed siebie. Marco Stains, czyli szatyn o brązowych oczach, które dla mnie nie miały żadnego wyrazu, ani krzty uczuć, uścisnął jego rękę i mocno nią potrząsnął.
- Tyler -rzucił od niechcenia chłopakowi i wyrwał swoją rękę ze szczelnego uścisku. Chyba domyślił się, że coś jest nie tak po tym, jak patrzyłem na Stains'a z nienawiścią.
- Słuchaj Tyler, chodź na bok - udawał, że szepcze - nie chcę przebywać obok... tego - ostatni raz obdarzył mnie jakże wściekłym spojrzeniem i pociągnął blondyna za rękę, aby ten odszedł z nim kilka kroków dalej. Co za bezczelny człowiek.
Tyler
- Dlaczego powiedziałeś "tego czegoś", zamiast nazwać go po imieniu? - spytałem. To wydało mi się dziwne. Już samo to, jak Troye na niego patrzył, było dla mnie podejrzane. Jakby miał do niego o coś żal, a zarazem się go bał.
- To proste - wzruszył ramionami - po prostu na to nie zasługuje. To zwykły śmieć, ale dobrze, że poruszyłeś ten temat. O tym chciałem z tobą pomówić - powiedział mi prosto w twarz. Okej, nie spodobało mi się to. To, w jaki sposób o nim mówił. Śmieć? Jak w ogóle można kogoś tak nazwać? Nie rozumiem.
- I co chciałeś mi powiedzieć w związku z tym? -postanowiłem pociągnąć tę konwersację dalej. Ciekawiło mnie, co takiego powie mi Marco.
- Chciałem ci powiedzieć, żebyś trzymał się od tego wariata jak najdalej. Jest nienormalny. Obrzydliwy - odpowiedział na moje pytanie. Miałem ochotę mu przywalić, żeby się ogarnął, żeby go tak nie wyzywał. To okrutne.
- Dziękuję za radę, ale nie skorzystam - uśmiechnąłem się sarkastycznie - nie będziesz mi mówił co mam robić. Nieważne, jaki jest Troye, ważne, że chcę się z nim zadawać i ty nie masz tutaj nic do gadania - powiedziałem z zaciśniętymi zębami. Zdenerwował mnie.
- Rób, jak chcesz. Nie obchodzi mnie to. Tylko nie przychodź do mnie z płaczem, że miałem rację - ponownie wzruszył ramionami i odszedł.
Wróciłem do Troye'a, który słuchał muzyki pod ścianą. Przelotnie zerknąłem na zegarek i uznałem, że nauczycielka już nie przyjdzie. Wyjąłem słuchawki z uszu chłopaka.
- To jak? Mogę usiąść z tobą w ławce? - ponowiłem pytanie, uważając, że wcześniej Troye mnie nie słuchał i w rezultacie nie odpowiedział mi na nie.
- Co? A, tak. Jasne, nie ma problemu - odpowiedział trochę zakłopotany. Spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. Jego niebieskie jak niebo oczy patrzyły na mnie z niepewnością, a brązowe, lekko kręcone włosy w nieładzie opadały mu na czoło. Wyglądał tak niewinnie. Aż miałem ochotę je poczochrać tak jak kiedyś. Byłem ciekawy czy mnie pamięta.
CZYTASZ
Faded (ff Troyler)
FanficTroye to trochę zagubiony, miewający wahania nastrojów chłopak. Jest nieakceptowany w swojej szkole. Nagle jakby z nieba spada mu pewna osoba, która wywraca jego życie o 180°. Jak dalej potoczą się losy chłopaka? Czy nowa znajomość wyjdzie mu na dob...