Spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy, wzięłam telefon, słuchawki, oraz torbę i wyszłam z domu, kierując się do samochodu, stojącego na podjeździe.
- Daj torbę, wpakuję ją do bagażnika.- mruknął tata, odbierając ode mnie bagaż.
Wyraźnie było widać, że pokłócił się z mamą.
Gdy wsiadłam do środka, przywitał mnie smród brudnych skarpetek.
- Na litość boską, Kajtek!- krzyknęłam, zatykając sobie nos.- Musisz podczas jazdy zdejmować buty?
Chłopiec siedział w swoim foteliku po turecku, przypięty pasami, grający na jakiejś konsoli.
- Tak mi najlepiej.- wzruszył ramionami, spoglądając na mnie.
- Ale dla mojego nosa już nie za bardzo...
Postanowiłam po chwili jednak zignorować, wtulając się do mojej ukochanej poduszki i puszczając muzykę w moich słuchawkach.
Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam żegnających się rodziców.
Tata patrzył na nią czule, mówiąc coś cicho. Ona natomiast oburzona, przytakiwała tylko i pożegnała się machnięciem ręki.
- Wasz ojciec jest beznadziejny.- warknęła, odpalając silnik.
- Jedźcie ostrożnie i trzymajcie się!- krzyknął mężczyzna, pukając w szybę.
- A żebyś wiedział, że się będziemy trzymać. Bez Ciebie.- wyciągnęła w jego stronę język i odjechała z piskiem.
Tak zaczęła się nasza sześciogodzinna podróż, słuchając muzyki, śpiewając i co chwilę stając na jedzeniu w jakichś pobliskich stacjach.
***
- Za dziesięć minut będziemy.- mruknęła, wyciągając amarantową pomadkę z torby. Otworzyła ją i powoli zaczęła się malować w przednim lusterku.
- Mamo, wiesz, że narażasz i siebie i nas na niebezpieczeństwo? Możemy przez Ciebie zginąć.- powiedział blondynek, przytulając się do mojego boku.
- Przynajmniej umrę ładna, skarbie.- mrugnęła mama, chowając pomadkę z powrotem do torby.
Gdy wjechaliśmy przez bramę dużej, zielonej posiadłości, mamie zebrało się na wymioty.
Ja natomiast, bez namysłu nachyliłam się do przodu, by zatrąbić klaksonem.
- Zaczyna się...- mruknęła matka, jednak nie zwracałam już na to zbytnio uwagi.
Z małego domku wybiegła kobieta po sześćdziesiątce. Miała długie, brązowe włosy upięte w koka, białe dzwony, żółtą koszulkę z krótkim rękawem, oraz duży słomkowy kapelusz.
Jej uśmiech, który pojawił się na jej delikatnej twarzy, gdy tylko nas zobaczyła, był bezcenny.
- Och, jesteście w końcu! Już się martwiłam! Wchodźcie.- machnęła ręką, zapraszając nas do środka.
Szybko wybiegłam z auta, zostawiając moich towarzyszy z bagażem do wyciągnięcia.
Podbiegłam do stojącej kobiety i rzuciłam się na jej szyję, ściskając mocno.
- Cześć babciu!- cmoknęłam ją w policzek, na co delikatnie się zarumieniła.
- Cześć, ptyśku. Jak tam u Ciebie? Zdałaś szkołę?
- Zdałam.- wyszczerzyłam się.
- To najważniejsze.- spojrzała na mnie, na co obie się zaśmiałyśmy. - Wchodź do środka, zrobię Ci herbatki z miętą, lodem i pomarańczą, taką jaką lubisz.