Nie, to nie jest disneyowska bajka dla dzieci. To jest:
Śmierć.
Nie, to nie jest dobre słowo
Słowo idealne to morderstwo.
Tak dobrze przeczytałeś. Nie ma to jak zacząć od takiej cudownej wiadomości. Moi rodzice nie żyją.
Teraz pewnie zastanwiasz się czy mam jakąkolwiek rodzinę. Otóż nie, nie mam. Jedyną osobą z rodu Bell, która jeszcze żyje jestem ja. Annabeth. Annabeth Bell.
Mieszkam w małym mieszkanku na Upper East Side, odziedziczonym po rodzicach. Moim jedynym oparciem jest to mieszkanie i moja przyjaciółka Lucy. No i... oprócz tego nic nie mam. Dobra teraz rozpocznę (nareszcie) moją opowieść.
*4 lata temu*
Wyszłam ze szkoły. Do domu postanowiłam wrócić metrem. To tylko kilka przecznic. Kiedy już wysiadłam z pociągu od razu ruszyłam w kierunku domu. Była już 21. O tej porze na Upper East, gdzie mieszkam, było bardzo spokojnie. Mówią: New York-miasto, które nigdy nie śpi, w takim razie mieszkam na polu kukurydzy w Kansas (taki żarcik). Ten spokój był dziwny, był nie do zniesienia! Tu nigdy nie jest tak cicho... coś na pewno się stało, coś niedobrego... Pobiegłam szybko do domu. Mam tylko nadzieję, że rodzicom nic się nie stało. Wbiegłam po schodach na 2 pietro. Stanęłam pod drzwiami mojego domu. Pociągnęłam za klamkę. Zamkniete. Zaczełam nerwowo przeszukiwać torbę w poszukiwaniu kluczy. Znalazłam. Wyciągnęłam je i włożyłam do zamka. Przekręciłam go dwa razy i otworzyłam drzwi. Wbiegłam do domu i zamknęłam za sobą drzwi.
-Mamo, Tato wróciłam-zawołałam
Brak odpowiedzi.
Przeszłam do sypialni rodziców. To, co zobaczyłam było najgorszym widokiem, jaki przyszło mi widzieć podczas 13 lat mojego życia.
Moi rodzice... I mama i tata leżeli martwi w kałuży krwi. Na ścianie było napisane krwią :
Wrócę po ciebie...
*Teraz*
Nigdy nie zapomnę tego widoku. Nigdy...Zostałam sama... Po tamtym wydarzeniu poprzysiegłam sobie, że już nigdy w życiu nie będę obchodzić urodzin.
No tak. Nie wspomniałam o tym. Moi rodzice zostali zamordowani w poniedziałek 13 października. Dokładnie w moje 13 urodziny. Nawet teraz, kiedy to opisuję przed oczami widzę wspomnienia z tamtej nocy: martwi rodzice, krew wszędzie dookoła i ten napis. Właśnie ten napis zapamiętałam najlepiej:
Wrócę po ciebie...
Dziś jest piątek 13 październik. Tia moje 17 urodziny...Nagle usłyszałam szelest czyiś kroków... to pewnie Lucy. Chyba znowu nie zamknęłam drzwi. A może to...to on po mnie wrócił...
Przeraziłam się nie na żarty. Przed oczami przemknęły mi wszystkie chwile z mojego życia.
Ktoś zakrył mi oczy dłońmi. Serce zaczęło szybciej bić. Strach ogarnął cały mój umysł. To już koniec... dane mi było przeżyć siedemnaście lat życia. Może i nie było usłane różami, ale było moje...
Usłyszałam cichy śmiech. To nie brzmi jak śmiech mordercy. To brzmi jak śmiech...:
-Lucy! Nie strasz mnie tak! -krzyknęłam
-Żałuj, że nie widziałaś swojej miny...wyglądałaś o tak : *zaprezentowała mój wyraz twarzy*.
-No faktycznie, wyglądałam bardzo inteligentnie...
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Cała moja Lucy. Zabawna, czasami wkurzająca, ale mimo wszystko najlepsza...szczera, wyrozumiała, empatyczna...nigdy nie spotkałam kogoś chociaż podobnego do niej. Lucy jest jedyna w swoim rodzaju. I nic tego nie zmieni. Mam przynajmniej taką nadzieję.
No tak, zapomniałam wspomnieć, że Lucy to moja współlokatorka. Siedziałyśmy tak i rozmawiałyśmy o wydarzeniach dzisiejszego dnia.
Tak spędziłysmy resztę wieczoru.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No to by było na tyle, jeżeli chodzi o pierwszy rozdział. Akcja jeszcze w pełni się nie rozwinęła, ale mam nadzieję, że rozdział spoczko...
Pozdro -Annabeth_
CZYTASZ
Bloody Love
HumorAnnabeth ma 17 lat. Mieszka sama w małym mieszkaniu na Upper East Side w Nowym Jorku. Jej rodzice zginęli w jej 13 urodziny (przypadek? Nie sądzę). Kiedy... No, to resztę dowiecie się z książki. Miłego czytania!