Nie miałem zielonego pojęcia, jak do tego doszło, a jednak musiałem spojrzeć prawdzie w oczy. Słodka muzyka wylewała się z głośników i wypełniała cały pokój, od drewnianej posadzki aż po wysoki sufit. Stark Tower kryło w sobie wiele niespodzianek (zupełnie jak jego twórca), a do nich należało między innymi to pomieszczenie. Mogłem próbować się odwrócić, uciec wzrokiem czy też po prostu, jak zwykle, zrobić dobrą minę do złej gry – wszystko na nic. Lustrzane ściany uniemożliwiały mi ukrycie jakichkolwiek, nawet śladowych, emocji, które wnikliwy obserwator mógłby wyczytać z reakcji mojego ciała.
Jak na złość, Steve Rogers należał właśnie do takich obserwatorów.
- Nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz – zaśmiał się niepewnie, drapiąc przy tym kark. Było w nim coś bardzo delikatnego, niemal dziecinnego, co zupełnie nie pasowało do cudownie umięśnionego ciała. Ciała, od którego tak często nie mogłem oderwać oczu.
Przeklęte serum!
- Daj spokój – żachnąłem się szybko, chwytając się rozpaczliwej nadziei, że nie zauważył mojego żarłocznego spojrzenia. – Obiecałem ci przecież, że nauczę cię tańczyć, prawda? Kim bym był, gdybym nie dotrzymał słowa?
- Geniuszem, playboyem, miliarderem, filantropem...
- Och, zamknij się, Rogers!
Zaśmiał się. Nie powinien tego robić. Nie powinien tak bezbłędnie zapamiętywać każdego mojego słowa tylko po to, aby potem użyć go przeciwko mnie. Nie powinien być złośliwy i jednocześnie tak zaraźliwie szczęśliwy. Wystawiał moją wstrzemięźliwość na ciężką próbę.
Cholera, wstrzemięźliwość to absolutnie jedyna rzecz, której nigdy nie ogarniałem.
- Do rzeczy – zacząłem jeszcze raz. – Bal charytatywny, na którym musimy się pokazać, odbędzie się już za miesiąc. Do tego czasu musisz opanować chociaż podstawy tańca. Zapewniam cię, że jeśli uda ci się przynajmniej nauczyć nie deptać partnerce po palcach, to będzie wielki sukces.
Zmarszczył brwi i zasępił się nieco. Cóż, nie byłem mistrzem mów motywacyjnych, to fakt. Ale to nie moja wina, że legendarny Kapitan Ameryka kompletnie nie potrafił tańczyć. Gdybym o tym wiedział nie zapisywałbym go na listę gości honorowych.
Jakby na to nie patrzeć – mój błąd. Mogłem go najpierw zapytać. Teraz będę miał za swoje. Dzięki tym cholernym lustrom będę mógł podziwiać go dosłownie z każdej strony. Na szczęście nie wpadłem na genialny pomysł, aby dopisać tam również Thora, bo takiego podwójnego ostrzału bym zwyczajnie fizycznie nie wytrzymał.
Chociaż z drugiej strony... myśl o Thorze (nawet kompletnie nagim) nie działała na mnie tak... tak destrukcyjnie jak to, co właśnie miałem przed oczami. A przecież nie robił absolutnie nic nieprzyzwoitego. Zatem dlaczego czułem się przy nim taki bezradny i osaczony?
- To smutne, że nie wierzysz w moje możliwości – westchnął Steve z udawanym zawodem.
- To smutne, że nikt nigdy nie nauczył cię tańczyć – odciąłem się. To naprawdę było smutne. Był przecież cholernie przystojny. Jakaś napalona kobieta musiała kiedyś poczuć nieodparte pragnienie żeby wyciągnąć go na parkiet.
Ból w jego spojrzeniu kazał mi ugryźć się w język zanim wyskoczę z kolejnym uszczypliwym komentarzem. No tak. Peggy Carter. Historia ich obiecanego tańca miała już siedemdziesiąt lat, a mimo to wciąż była tak samo rozpaczliwie wzruszająca. Może nawet jeszcze bardziej, bo podczas gdy Steve był wciąż młodym bogiem, to jego ukochana Peggy jedynie ostatkiem sił trzymała się życia.
Zabawne, ale ciągle o tym zapominałem. A przecież powinienem pamiętać. Nie dlatego, że obchodziło mnie wszystko, co było w jakikolwiek sposób związane z Kapitanem Ameryką (bo przecież mnie nie obchodziło), ale po prostu znałem ciocię Peggy.
Albo raczej – kiedyś ją znałem. Kiedyś, zanim jeszcze postanowiłem skreślić z życia wszystko, co było powiązane z moim ojcem. W tym także biedną Peggy, która tak cudownie trzymała go na dystans i zawsze była miła dla mnie i dla matki.
Mimo wszystko, zapomniałem o niej i czułem się teraz okropnie winny. To przecież nie przez nią ani nie przez Steve'a mój ojciec był dupkiem. Nawet jeśli nigdy nie przejrzeli na oczy i do tej pory uważali go za dobrego człowieka, to wciąż nie miałem prawa ich za to karać.
Po raz kolejny doszedłem do wniosku, że nie tylko wygląd i inteligencję odziedziczyłem po ojcu, ale i to, za co tak bardzo go nienawidziłem, czyli bycie skończonym fiutem.
- Przepraszam – zaśmiał się Rogers, zupełnie jakby zrobił coś złego, przez co poczułem się jeszcze gorzej. – Prosiłem już o to Nat, ale coś jej wypadło...
- Fajnie, że o tym wspominasz. – O tak, byłem fiutem. Sam fakt, że gdy tylko o tym wspomniał przestałem czuć się jak fiut, dowodził tego, że nim byłem. – Co takiego jej wypadło?
Rogers wycofał się. Autentycznie, zrobił krok do tyłu, zupełnie jakbym zamierzał go skrzywdzić. Kto wie, może właśnie zamierzałem? Nie byłoby w tym nic nowego.
- Chciała coś sprawdzić, nie zdradziła mi wszystkich szczegółów.
- Ale mi chyba powinna, skoro od dłuższego czasu finansuję Avengers, a od niedawna jestem też zastępczym dyrektorem TARCZY. To chyba zobowiązuje ją do mówienia mi, gdzie się wybiera i co zamierza tam robić.
- To sprawy osobiste – odparł podejrzanie szybko. Nie dlatego, że poczuł się zagrożony, ale dlatego, że znów udało mi się go zirytować. Znów stąpałem po bardzo cienkiej czerwonej linii, a przekroczenie jej wydało mi się zbyt kuszące.
- Twoje czy jej?
Kutas.
- Moje. Ale jej też.
- Więc dlaczego nie powiedziała mi, że musi wyjechać?
Zaborczy dupek.
- Nie wiedziałem, że musimy cię o wszystkim informować.
- Gdybym wiedział, że jej nie będzie, zdążyłbym znaleźć kogoś innego do tego burdelu z nauką tańca.
Boże, jestem potworem.
- Obiecała, że poszuka dla mnie Bucky'ego – syknął gniewnie. Nagle zrozumiałem, dlaczego chował przede mną tę informację. Bucky Barnes znajdował się na czarnej liście TARCZY i nie było żadnej opcji, która pozwalałaby go z niej skreślić. Nie mogło być taryfy ulgowej dla kogoś, kto zabił Nicka Fury'ego.
Rogers odwrócił się i ruszył do wyjścia. Musiałem go zatrzymać i przeprosić. Naprawdę powinienem to zrobić. Godność osobista kazała mi stać i mieć bardzo w dupie to, że znów się z nim pokłóciłem, ale w głębi duszy wiedziałem, że tak nie może być. Musiałem w końcu to przerwać. Albo raczej – ktoś musiał, a przecież to właśnie ja zawsze wszystko psułem, więc to ja powinienem wyciągnąć dłoń na zgodę. Tak byłoby w porządku.
Ale ja przecież nigdy nie mogłem być w porządku. Nigdy. Zawsze byłem dupkiem.
A mimo to jakimś cudem udało mi się dogonić go i chwycić za ramię. Spojrzał na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami i dosłownie odebrało mi mowę. Taki byłem wygadany! Dlaczego teraz nagle zapomniałem języka w gębie?
Dalej! Powiedz coś! Cokolwiek!
- To bardzo ważny bal.
Nie to, debilu! Dlaczego ze wszystkich rzeczy na świecie powiedziałem właśnie to? Niezbadane są tajniki mojej głupoty.
CZYTASZ
Korepetycje
FanfictionBal charytatywny zbliża się wielkimi krokami, a Steve Rogers wciąż nie umie tańczyć. Wydawałoby się, że do rozwiązania tego problemu nie jest potrzebny geniusz, ale na szczęście Tony Stark nie zachowuje się przy swoim idolu z dziecięcych lat ani tro...