5.

4.5K 525 225
                                    

Zorganizowanie balu charytatywnego na rzecz dzieci poszkodowanych przez wojny było absolutnie genialnym pomysłem. A ze względu na pokojowy charakter imprezy Avengers po prostu musieli wysłać na nią swoją reprezentację. Oczywiste również było, że ja musiałem się pokazać. W końcu znałem większość z osób pojawiających się na tego typu akcjach, no i każdy znał mnie. Wybór drugiej osoby również nie był trudny. Jeśli „pokój", to i „wolność", a od tych dwóch bardzo łatwo dotrzeć już do Kapitana Ameryki.

No i proszę bardzo! Sukces gwarantowany! Po miesiącu poświęconym na naukę tańca moglibyśmy bez żadnych skrupułów przyćmić całą salę i wszystkich gości. W końcu nie po to zmarnowaliśmy tyle czasu i energii, żeby Steve podpierał ścianę.

Dlaczego zatem Steve Rogers uparcie podpierał ścianę?

Naprawdę genialne pytanie. Mógłbym odpalić tysiąc każdemu, kto znajdzie na nie odpowiedź. Coś we mnie pękało. Jakbym był wielkim paskudnym potworem wewnątrz pięknej porcelanowej figurki. Tak, jeszcze kilka odesłanych z kwitkiem kobiet i naprawdę wyjdę z siebie.

A już wisienką na torcie mojej goryczy był fakt, że musiałem tańczyć za nas obu, bo najwidoczniej „taniec z Avengerem" znajdował się na liście rzeczy, które każda kobieta musiała odhaczyć tego wieczoru.

Znad (no nie powiem, całkiem kształtnego) ramienia Reese Witherspoon obserwowałem, jak Steve pozostaje zupełnie obojętny na słodkie słówka Jennifer Lawrence. Czułem porażkę. Pierwszy raz w życiu coś mi nie wyszło. To znaczy – często mi coś nie wychodziło, ale zazwyczaj dlatego, że sam to spieprzyłem. Tym razem jednak zrobiłem wszystko najlepiej, jak tylko potrafiłem.

Nie wyszło tylko dlatego, że nawalił ktoś, na kogo liczyłem. I ze wszystkich osób na świecie musiał zawieść Steve Rogers. Mały chłopiec wewnątrz mnie siedział w kącie i płakał. Kocyk w paski i gwiazdki, w który zawijał się zawsze, gdy świat stawał się zbyt okrutny, teraz wisiał za wysoko dla jego krótkich rączek, zimny i obojętny.

Nie. Nie mogłem uwierzyć, że to wina Steve'a. On nigdy nie zrobiłby nic podłego. Zatem wniosek nasuwał się sam – to ja znów zawiniłem.

Tylko co tym razem zrobiłem nie tak?

Kroplą, która przepełniła czarę okazała się odprawiona z kwitkiem Angelina Jolie. Nie wytrzymałem. Olewając zupełnie konsekwencje ruszyłem w jego stronę zamaszystym krokiem, po drodze porywając z tacy kelnera dwa kieliszki z winem.

- Balkon – rzuciłem oschle, wpychając mu w dłonie jeden z kieliszków.

Wydało mi się, że przestraszyło go moje zachowanie. Bezgłośnie niczym cień ruszył za mną na zewnątrz. Musiałem się z nim poważnie rozmówić, a balkon nadawał się do tego celu wprost idealnie. Powietrze było koszmarnie chłodne, dzięki temu nikt poza mną nie wpadł na genialny pomysł, aby wyjść z ogrzewanej sali i mogliśmy pogadać w cztery oczy.

- No i jak tam bal? – zapytałem z udawanym spokojem, ale w środku aż się we mnie gotowało.

- Całkiem nieźle – odpowiedział Steve z irytującym spokojem. – Lepiej niż się spodziewałem.

- Mogłoby być jeszcze lepiej, gdybyś tylko spróbował z kimś zatańczyć – sarknąłem, licząc na to, że uda mi się go sprowokować.

- Przykro mi, Tony. To bardzo stara obietnica i nie mogę jej złamać.

Cholera. No tak. Nieskazitelny niczym łza. Jak mogłem zapomnieć, że obiecał taniec Peggy Carter? Zapewne tańcząc z inną czułby się jak zdrajca. Nie mogłem od niego oczekiwać, że na moje jedno skinienie przestanie być doskonałym sobą.

KorepetycjeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz