Moja historia jak wiele dennych filmów szkolnych rozpoczyna się od przeprowadzki. Nowe miasto, nowa szkoła, nowy dom.
Nowe życie.
Siedząc znudzona, oglądając obce widoki za oknem słuchałam muzyki.
Mojego ratunku.
Dojechaliśmy do starej rudery nazywanej w przyszłości moim domem wyglądał całkiem miło. Drewniany, stary budynek budził poczucie mijanego czasu, a także uświadamiał nas w położeniu w przestrzeni zwanej życiem.
Wyjęłam walizki z moimi rzeczami, zapłaciłam i podziękowałam taksówkarzowi. Po stracie rodziców musiałam przeprowadzić się do siostry mamy- ciotki, której praktycznie nigdy nie ma w domu. Było mi to na rękę, bo nie chciało mi się z nią wiele gadać, mimo iż była poczciwą kobietą.
Była końcówka wakacji. Słońce paliło nieubłaganie. Kiedy się rozpakowałam, nie wiedziałam zbytnio co ze sobą zrobić.
- Nowe miasto, co?- Zapytałam sama siebie leżąc na łóżku i patrząc w sufit. Ręka położona uprzednio na czole podniosła się. Przyjrzałam się upawniając siebie, że to ja. Upewniając się, że to ja się znajduję. Głupie, co?Wstałam z samego rana i zaczęłam czesać swoje długie, czarne, proste włosy, sięgające mi do łopatek. Przejechałam dłonią po puszystych, długich, spiczastych uszach podobnych z budowy do lisich, sterczących mi w czubka głowy. Odłożyłam grzebień i chwyciwszy szczotkę, zaczęłam czesać mój cieniowany, czarny, długi, puchaty ogon również kojarzony z lisem. Nigdy nie miałam pewności z czym porównywać swoje "dzikie" kończyny, więc po prostu nazywałam je "czymś w rodzaju lisa". Ogon i uszy były mniej więcej tego samego koloru- najciemniejsze na szubkach, cieniowane między szarym a czarnym przy reszcie "powierzchni".
Założyłam czarną bluzkę na ramiączkach, ciemne, krótkie, nachodzące na udo spodenki, po czym spojrzałam na swoje nadgarski wypełnione "wiecznymi" bransoletkami. Na jednej było ich sporo, zaś na drugiej tak ze trzy paseczki. Mają głównie na celu po prostu zabicie uczucia "łysej" ręki. Machnęłam ogonem, chwyciłam plecak szkolny i ruszyłam na pierwszy dzień w nowej "budzie".
Stanęłam przed całkiem staroświecko wyglądającym budynkiem. Rzędy okien na wszystkich trzech piętrach wydzielała granice sal, a ciągnęły się dość daleko. Budynek był spory, a obok niego, na terenie szkoły były przeróżne boiska wypełnione uczniami grającymi w różnorodne gry. Wejście było ciągle pełne wchodzących i wychodzących osób i nawet stojąc na zewnątrz dało się stwierdzić, że wewnątrz dzieje się to samo. Wzięłam głęboki wdech, by nastawić się do wejścia do budynku, gdy wpadł na mnie...ktoś. Upadłam pod ciężkim ciałem, a zanim zdołał ze mnie zejść, sama go zepchnęłam i wstałam.
- Co Ty wyprawiasz?- Prawie wrzasnęłam. Położyłam uszy po sobie, a ogon sam się nastroszył. Patrzyłam na plecy chłopaka o ciemno brązowych, prawie czarnych włosach i psich uszach oraz ogonie w takim samym kolorze. Na spodzie jednak, tuż nad tym, gdzie uszu znikały w czuprynie miał po jednym, czarnym, krzywym pasku idącym delikatnie w górę przy lewym boku i wracającym w dół przy prawym. Lewe ucho było jego odbiciem lustrzanym. Zauważyłam też, że to drugie miało delikatnie klapnięty róg. Chłopak chwycił plecak, wstał, otrzepał się i spojrzał na mnie przepraszająco. Miał ładne, kasztanowe oczy, acz jedyne, co wywoływało we mnie aktualnie emocje, było to, że na mnie wpadł i byłan poirytowana. Podparłam się na biodrach i z wciąż położonymi uszami spojrzałam na niego niczym sąd na oskarżonego.
- Czekam na wyjaśnienia.- Chłopak właśnie skończył otrzepywać tyłek i częściowo ogon, który najwodoczniej trochę go bolał, gdyż trochę go masował. Zrobił skruszoną minę, ale widząc moje spojrzenie zaraz zaczął się śmiać jak małe dziecko po przeskrobaniu czegoś ukrywając zażenowanie.
- Przepraszam, przepraszam, ale chłopaki...w sensie moi koledzy wepchnęli mnie na Ciebie, gdy...zaraz...gdzie ich wywiało? A to szuje! Eeeheheee....j-jeszcze raz przepraszam. Jesteś nowa? Może jakoś Ci to wynagrodzę? O-oprowadzić Cię? Kupić Ci ciastko? Albo eee jeśli jesteś na diecie...- mówił drapiąc się z tyłu głowy- ...jak większość dziewczyn...- dodał szeptem.- to może eeee sałatkę?- Nie wiedział zbytnio co mówić. Zaśmiałam się widząc jego zmieszanie i machnęłam dłonią.
- Ciastko to bardzo kusząca propozycja, ale wystarczyło zwykłe "przepraszam".- Machnęłam ogonem stawiając spowrotem uszy w pion.
- Eee jestem Haki.
- Karina.
- Poważnie, jeśli chcesz, to mogę Cię oprowadzić.- Zaśmiał się cicho.
- Wystarczy mi, że wskarzesz salę nuuumer...895?- Powiedziałam patrząc w plan lekcji.
- Chemia?
- Uhum.- Mruknęłam.
- Cóż za zbieg okoliczności.- Powiedział wydzielając słowa.- Mamy w tej samej klasie.
- Czyli przechlapane.- Mruknęłam. Jak zobaczyłam jego urażoną minę, parsknęłam śmiechem i pomachałam dłonią.- Żartuję żartuję. Chodźmy lepiej znaleźć tą salę nim zadzwoni dzwonek.
I jak na ironię takowy w tym momendzie zadźwięczał.
CZYTASZ
Zatopieni w woni róż
RomanceUh. No więc ponieważ PEWNA OSOBA nie dawała mi spokoju w tej sprawie, proszę bardzo. Oto przed wami, otwiera się....tajemnica ;3