Następnego dnia, dziewczęta z mojej klasy wpadły na jeszcze lepszy pomysł zepsucia mi szkolnego życia.
Kiedy po lekcji spędzonej na wysłuchiwaniu rzeczy, z których nie ważne jak bardzo bym chciała, za śmieszne już uważać nie mogłam poszłam jednym z mniej odwiedzanych korytarzy, spotkałam JE. Stały poopierane o ściany korytarza.
- Gadzinka idzie na spotkanie z naszym chłoptasiem?- Powiedziała dziewczyna z włosami koloru ciemnego blądu i czarnymi uszami oraz szarym ogonem podchodząc do mnie powoli.
- Pewnie znowu da dupy.- Mruknęła kremowa "rabbitka". Położyłam uszy po sobie, a pięści zaciskałam z irytacji.
- Dziwka.
- Suka.
- Zdzira.
- A jeszcze ten chłopak...- Nie zdążyła jednak dokończyć, gdyż przymknęła ją moja pięść wymierzona w szczękę.
- Nie ważcie się...- Mi również przerwano.
- Czego?- Wtedy zauważyłam, że jest ich z kilkanaście. Nie wszystkie były królikami. Niektóre miały uszy kocie, lisie, a także wiewiórze. Dziunie z mojej klasy wzięły sobie obstawę, bo same noe zamierzając brudzić łapek, wycofały się i opatrywały obolałą od mojego uderzenia koleżankę. Mimo przytłaczającej przewagi nie traciłam ducha walki.
Będę bronić honoru przyjaciół.
Otoczyły mnie. Próbowałam walić w brzuch, twarze, nosy i niektórym się dostawało, ale za którymś razem poczułam tępy ból w brzuchu, a później w kolanie, na które upadłam. Dalej wszystko potoczyło się szybko. Mimo moich usilnych prób ponownego powstania ciągle byłam powalana przez kopniaki zewsząd. Jednej może bym dała radę. Ba! Może nawet kilku. Ale kilkanaście...
Kiedy zabrzmiał dzwonek, pustaki zostawiły mnie trzymającą się za brzuch, zwijającą się z bólu.
Wstyd! Dać się tak upokorzyć...pobić.
Po kilku minutach ociężale się podniosłam, chwyciłam plecak i wyszłam ze szkoły. Nie miałam naimniejszej ochoty oglądać ich wytapetowanych ryjów ponownie. Z wciąż położonymi uszami, delikatnie kuśtykając opuściłam korytarz szkolny, budynek, teren...a później powędrowałam do lasu, skuliłam się w dziurze w Wielkim Drzewie...i zaczęłam płakać.
Nie konkretnie dlatego, że dałam się tak pobić...ale z własnych, pokomplikowanych i powiązanych zawiłymi niciami powodów.- Tutaj jesteś!- Usłyszałam radosny głos. Spojrzałam na niego zaspanym spojrzeniem. Nie spałam, ale od łez tak reagowałam. Ciemne powieki i okolice oczu, położone uszy i nastroszony, acz oklapły ogon. Oto, co ujrzał zaglądając do dziupli. Kieddy to do mnie dotarłk, szybko odwróciłam wzrok i przetarłam oczy mając nadzieję, że to coś da.
- Co tu robisz...- Mruknęłam trochę oschle.
- Nie było Cię na lekcji, więc wstałem i wyszedłem, żeby Cię poszukać...- Zaniemówiłam. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego.
- O-olałeś lekcje?- Zapytałam dla pewności.
- Tak, ale znalezienie Ciebie zajęło mi sporo czasu...nie będę chyba się bawił z Tobą w chowanego nigdy...- Na te słowa parsknęłam śmiechem. Otarłam jeszcze zagubioną łzę i powiedziałam:
- Chyba masz rację. Nie masz ze mną szans.- Wyszczerzyłam prowokująco zęby.
- A tak na poważnie...co się stało?- Spoważniał. Uszy mu oklapły.
- N-nie ważne...- Odwróciłam głowę.
- Kari...
- Daj spokój.- Wyszłam z dziupli i wyminęłam go. Wróciłam do domu biegiem tak, by mnie nie złapał. Rzuciłam plecak na ziemię i padłam zirytowana na łóżko. Nie byłam zła na niego. Byłam mu wdzięczna. Ale...przecież nie będę go obciążać moimi problemami.
Zaczęłam chodzić po pokoju. Nieco spóźnione, ale dopiero zaczęło mi się udzielać wkurzenie z ICH powodu w ten sposób.
Postanowiłam się przejść.
Mijałam kolorowe uliczki i domki, aż trafiłam do jakiegoś ogrodu. Nim się obejrzałam, otaczały mnie krzaki róż. Głównie róż. Oprócz nich rosło też sporo innych kwiatów, ale czerwonych płatków na kolczastych łodygach było najwięcej. Wtedy, zatopiona między krzewami, zobaczyłam czyjąś sylwetkę.
Zamarłam widząc tą osobę w tym miejscu.
- Jak leci?- Usłyszałam pogodny głos.
CZYTASZ
Zatopieni w woni róż
RomanceUh. No więc ponieważ PEWNA OSOBA nie dawała mi spokoju w tej sprawie, proszę bardzo. Oto przed wami, otwiera się....tajemnica ;3