Siedziałam z Kaśką przez wszystkie lekcje, to w sumie norma, my zawsze razem. wreszcie mogłyśmy wrócić, wyjść i zapomnieć o tym okrutnym miejscu.
- Kaśka idziesz? -
- Gdzie? -
- Nie wiem -
- OK -
Poszlysmy więc nie wiadomo gdzie. Szlysmy prosto, wzdłuż drogi , wokół nas były pola i lasy. Generalnie świat wege, ani konia ani krowy, tylko rośliny...
Można by tak iść w nieskończoność, ale no, obowiązki wzywają. Obiad sam się nie zje.
Ruszylysmy w stronę domu tą samą drogą jaką tam poszlysmy, więc nie było problemów z orientacja w terminie.
Gdy stałam już sama przed drzwiami, nagle usłyszałam cichy głos obok...
- Cześć piękna -
Odskoczylam i krzyknęłam, a właściwie to się wydarlam
- aaa!!! Co chcesz! Ja cię nie znam, spiepszaj!!! -
- au... Zabolalo, ja cię ładnie witam a ty, co to wogole za maniery? -
- Ehh, wiesz, jestem głodna, nie radzę mnie wkurzac, idź sobie gościu-
- Dobrze, wrócę jak zjesz -
- Co? Nie!?-
Niestety nie zdążyłam, nie usłyszał albo tylko udawał że nie słyszy. Nie wiem o co mu chodziło i raczej zbyt szybko się nie dowiem. zjadłam obiad, była zupa, grochowa, moja ulubiona. Poszłam do pokoju, spokojna i najedzona poszłam się przespać. Coś zaczęło pukac mi do okna.
- Hej, zjadlas? -
- Nie! -
Zamknęłam okno i zaslonilam żaluzje, ale chyba sobie nie odpuści.