Prolog

2.1K 179 27
                                    

Zielona, zmoczona jeszcze poranną rosą łąka wyglądała wręcz cudnie w moich jakże zmęczonych oczach. Widok tak prostego, a zarazem odmiennego od wszystkiego innego miejsca był dla mnie wielkim ukojeniem. Aura spokoju wydobywająca się spośród odległych, iglastych lasów współgrała wraz z moim istnieniem, sprowadzając się do tego, że nareszcie byłem wolny od własnego, zbłąkanego umysłu.

A czegóż więcej może pragnąć istota, której zagubiona dusza splamiona została mroczną zarazą, która niczym pasożyt zabiera coraz to więcej miejsca, niczego nie chcąc odpuścić? Nie czułem wiatru, nie czułem chłodu, który przecież powinien mi towarzyszyć o tak wczesnej porze.

Nad horyzontem unosiła się kremowa łuna, jednocześnie mieszając się z odcieniami różu, który to ciągnął za sobą blady, niebieski odcień.

Sylwetki oddalonych drzew wyglądały tajemniczo, mimo wszystko napawając nienaturalnym spokojem, którego nie odczuwałem już od dawna.

Właściwie, cóż takiego było dawno temu? Kiedy się zgubiłem? Kiedy zboczyłem z tej drogi, która przecież była tą właściwą?

Wziąłem do ust kostkę Wedla, oglądając uważnie każdą rzecz, która mnie otaczała. To miejsce było idealne. Jednak czy jednocześnie nie przeklęte?

Z błogiego stanu, jakim jest sen, a w jaki udało mi się zapaść na długo gwałtownie wybudził mnie budzik.

Przeklinałem z całego serca to urządzenie, jednocześnie mając świadomość, że bez niego już nie raz sam bym nie wstawał. Śmierć w trakcie snu, we własnym łóżku nie może być taka zła, prawda?

Wyłączyłem urządzenie, patrząc na godzinę. Zrobiło mi się gorąco, kiedy zobaczyłem, jak bardzo będę spóźniony.

W stresie i popłochu starałem się zorganizować, by potem móc opuścić dom.

Z drugiej zaś strony dobrze wiedziałem, że teraz już nie ucieknę i przyjdzie dzień, w którym prostu przyjdą i mnie złapią, a ja będę bezradny. Zresztą tak jak zawsze, na każdym spotkaniu, o ile można w ten sposób te rzeczy tak nazwać.

SektaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz