''.. Żyj! - krzyknęła nadzieja..
Bez Ciebie nie potrafię - odparło cicho życie..''***
To była kolejna noc, podczas której wykrzykiwał szaleńczo jego imię. Kolejna pieprzona noc.
Zbudził się z potężnym łomotaniem serca, z trudem radząc sobie z ciężkim, duszącym oddechem. Nabrał powietrza w płuca i z sykiem wypuścił je przez usta, czując ostre ukłucie w żebrach. Zlany zimnym potem, trząsł się rozedrgany w pościeli.
Z całej siły uciskał głowę, starając się pozbyć otępiającego bólu, jednak nic nie potrafiło przynieść mu ukojenia.Spojrzał przekrwionymi oczami na wielką, czerwoną trójkę na budziku. Co z tego, że jest środek nocy? Musi mu to powiedzieć. Teraz, zaraz, natychmiast.
Słaniając się na nogach, resztkami sił otworzył drzwi, które cicho skrzypnęły. Nie było go tam. Zaczął nawoływać, krzyczeć, wrzeszczeć, aż rozbolało go gardło. Nagle usłyszał kroki i zgrzyt starej podłogi w pokoju.
"Sammy, gdzie jest Castiel? Muszę mu coś powiedzieć."
Chłopak posłał mu udręczone spojrzenie i westchnął ciężko. To był już kolejny, chyba ósmy raz. I po raz kolejny musiał przypominać bratu, że Cas nie żyje od dwóch miesięcy.
Jego blade, nijakie życie zupełnie straciło sens, zostało brutalnie przecięte tępymi nożyczkami, rozpadło się na dobre.
Brak mu było Jego ust.
Brak mu było Jego uśmiechu.
Brak mu było Jego słodkich dotyków.
Tak bardzo mu Jego brakowało.Otworzył białe pudełko śmierci.
Zażył garść kolorowych pigułek.
Usłyszał głośny, przytłumiony krzyk Sama, kiedy jego powieki samoistnie się zamknęły.
Wreszcie spotkał się z nim w niebie.
• 70 dni wcześniej •
Właśnie mijał najgorszy dzień w życiu Deana. Cholerny dzień, w którym usłyszał te przeklęte słowa.
Był bardzo późny wieczór, gdy zmęczony mnóstwem wydarzeń Castiel zamknął oczy i zapadł w drzemkę z głową na kolanach Deana. Chłopak siedział na szpitalnym taborecie, trzymając go za rękę i patrząc pustym wzrokiem za okno. Jego twarz była poszarzała z cierpienia, a zielone oczy zaszklone i nieruchomo wpatrzone w jeden punkt. Nagle zza drzwi dobiegło ciche, niepewne pukanie. Wejście lekarza wyrwało go z plątaniny bolesnych myśli i przebudziło chorego, który potrzebował dobrych kilku chwil, aby zorientować się gdzie jest. Kobieta była na oko w wieku Charlie, miała na sobie biały kilt lekarski i ciemne włosy związane w ciasnego koka. Utkwiła wzrok w dokumentach, które miała w ręku. Jej silne, świdrujące spojrzenie spod czarnych oczu nie pasowało do bladej, dziecinnej buzi. Na jej twarzy malowało się nieopisane zakłopotanie i współczucie.
" Przykro nam, panie Novak. Po licznych badaniach wykryliśmy u Pana nowotwór tarczycy z przerzutami na płuca i inne organy. Przy tak rozległych zniszczeniach niewiele możemy zrobić. Proszę przygotować się, że został Panu maksymalnie tydzień życia."
Lekarka mówiła coś jeszcze, ale Dean przestał podążać za tokiem jej słów. Następne wydarzenia rozgrywały się wokół niego jakby w innej rzeczywistości. Czuł gorące łzy pod powiekami, był wyłączony z tego, co się dzieje. Pociemniało mu w oczach, osunął się bezradnie na fotel. Czuł odrętwienie, jego serce biło jak oszalałe, przez głowę przelatywały mu miliony niepotrzebnych myśli i uczuć. Zrobiło mu się gorąco, uświadomił sobie, że ma twarz mokrą od łez. Miał nadzieję, że to wszystko okaże się tylko straszną pomyłką, okropnym koszmarem, a on obudzi się z całym i zdrowym Castielem u boku.