Rozdział 1

93 10 3
                                    


Żelazne chmury gromadzące się nad Sekwaną zwiastowały nadchodzący deszcz, jeśli nie burzę. Naładowane, chłodnawe powietrze drażniło nozdrza i elektryzowało włoski na dłoniach. Opierając się o barierkę Pont de la Concorde, obserwowałam Viviana, zawzięcie szkicującego w pożółkłym zeszycie.

- Vivian. – rzuciłam, bardziej do siebie. – Widzisz wieżę Eiffla?

- Widzę. – chłopiec podniósł oczy na ułamek sekundy. – Trudno jej nie widzieć. Stoi i stoi.

- Nie widzisz nic poza zeszytem, głupku. Chcę na nią wejść.

- No to chodź.

- Nie. – potrząsnęłam blond włosami. – chcę wejść na sam szczyt. I polecieć.

- Ja też. Pracuję nad tym. – mruknął Vivian.

- Co tam bazgrzesz?

- Skrzydła. Mam nową koncepcję. Na razie jest ok, ale obawiam się że mogą być za ciężkie. Poza tym oś symetrii wybiega mi trochę w lewo i za-cho-le-rę nie wiem dlaczego. – westchnęłam teatralnie. Nienawidziłam, kiedy sylabizował słowa, jakby w jego głowie działo się za dużo żeby mógł to normalnie wyartykułować.

- Masz fajki? Muszę zapalić.

- Kiedyś polecimy razem, Chantal. Gdzie zechcesz. Będziemy wolni i lekcy. To znaczy, ty już jesteś.

Prychnęłam lekko, poprawiając za dużą o kilka rozmiarów czarną bluzę. Właściwie był to jeden z mniejszych rozmiarów jakie znalazłam w sklepie.

- Nie słuchasz mnie.

- O co pytałaś?

- Muszę zapalić. Idziemy kupić fajki. Teraz.

- Przy twojej niedowadze faszerowanie się nikotyną nie jest najlepszym pomysłem. Masz.

Wypalałam jednego papierosa za drugim, rzucając niedopałki do Sekwany. Vivian nieudolnie próbował przytrzymać rozlatujące się kartki szkicownika. Przerwał, gdy na papier spadły pierwsze krople deszczu.

- Wracamy? – spojrzałam na niego, zsuwając na czubek nosa okulary z okrągłymi szkłami typu weneckie lustro.

- Do Con-cordon? – zaproponował. – Na lody.

- Na kawę.

Zgarnęłam zeszyt i siadłam za chłopcem na skuterze. Często jeździliśmy tak po Paryżu, kiedy obejmowałam go w pasie rękoma i wtulałam twarz w jego szyję, żeby poczuć ten niepowtarzalny zapach. Ładnie pachniał, choć twierdził że nie używa perfum. Kiedy dotarliśmy na Rue de Lille, słychać było pierwsze grzmoty, a mój makijaż zdążył spłynąć na policzki.

Kafejka sama w sobie nie było bardzo przytulna, nie wyróżniała się niczym z reszty jej podobnych na Quai d' Orsay. Siedliśmy w tym kąciku co zawsze, gdzie często przepalała się żarówka, a skóra na siedzeniach była poprzecierana od rzucania plecakiem. Zdjęłam mokrą bluzę, zostając tylko w jasnej koszulce. Vivian od razu wyciągnął mi z kieszeni swoje papiery, nieco zamoknięte i zabrał się za rysowanie. Wzięłam serwetkę z metalowego stojaka i zaczęłam wycierać czarny tusz spod oczu.

- Vivian, zostaw to. Siedzisz z powalającej urody dziewczyną w kafejce i zachowujesz się jak introwertyk.

- Twierdzisz, że jesteś ładna? – na sekundę podniósł na mnie swoje ciemne oczy.

- A jestem?

- No cóż, Chantal, jesteś cholernie seksowna. – zaśmiałam się lekko na te słowa i rozparłam wygodniej na kanapce. – Właśnie dlatego staram się odwrócić moją uwagę.

- Idiota. – podsumowałam go i machnęłam na Alvere, jedną z kelnerek.

- Co tam, Chantal? – zagadnęła wesoło, jednocześnie pochylając się nad Vivianem. – To co zwykle?

- Byle mocną. A Viviana nie pytaj, bo on ma swój świat.

- Znowu nie będziesz mogła spać w nocy, a ja też, bo hałasujesz. – parsknął chłopiec, nie podnosząc głowy.

- Nieładnie tak kobietę podsłuchiwać. – Alvere puściła do mnie oko. – Zgaduję Vivian, że sorbet?

- Chyba też wezmę kawę.

- Paskudna pogoda. Zrobię ci z cynamonem. A, jesteś uczulony. Przepraszam. To może cappuccino? Dla ciebie mocniejszą, dla ciebie z mlekiem. Dzięki.

- Nie zapytała się czy na pewno chcemy. – szepnął konspiracyjnie Vivian, gdy kelnerka oddaliła się na więcej niż bezpieczną odległość.

- No i co z tego. Ciebie i tak nie obchodzi nic poza tym zeszycikiem.

- Nie rozumiem czemu ci to tak przeszkadza. Sama mówiłaś, że chcesz polecieć. To jest moje marzenie, moja życiowa ambicja i nie przestanę nad tym myśleć dopóki ludzkość nie dostanie skrzydeł. Chcę być wolny. Wolny i lekki. Lecieć prosto przed siebie, czując wiatr na twarzy i widząc migającą pode mną ziemię, ludzi jak mrówki, plątaninę ulic i wiedzieć, że to ja kieruję sobą.

Jak zwykle, gdy o tym mówił, twarz mu się zaczerwieniła, a oczy rozbłysły.

- Zostań pilotem. – prychnęłam.

- Chamska jesteś, Chantal. Nie zwracam na to uwagi bo bardzo cię lubię, ale przestań patrzeć na mnie jak na niedorozwinięte dziecko z głupimi zachciankami, ok? Denerwujesz mnie, bo sama nie wiesz czego chcesz i za to negujesz wszystkich innych. Zamykasz się w sobie.

- W nikim się nie zamykam. Poza tym, co to ma do rzeczy?

Wzruszył ramionami, wracając do rysowania.

- A, rób co chcesz. – zerwałam się z miejsca, zrzucając jego szkice. – Wracam do domu.

Wybiegłam z lokalu, potrącając Alvere niosącą nasze kawy. Usłyszałam brzęk tłuczonej szklanki, a część napoju zalała mi legginsy.

- Chantal! – krzyknęła kobieta.

Zignorowałam ją, skręciłam do kamienicy i wbiegłam na ostatnie piętro. Kopniakiem, który o mało co nie wyważył ich z zawiasów, otworzyłam drzwi swojego mieszkania i zamknęłam się w pokoju. Zdjęłam pobrudzone legginsy i gorączkowo zaczęłam przeszukiwać szufladę biurka. Jest. Usiadłam na podłodze, opierając się o łóżko. Spojrzałam na moje ulubione zdjęcie, przenosząc się wspomnieniami do ostatnich wakacji na campingu Mediterranees nad Morzem Śródziemnym. Siedzieliśmy na piasku, śmiałam się do obiektywu, a Vivian całował mnie w policzek. Miał moje kolorowe okulary, a ja jego czapkę z daszkiem. Morze za naszymi plecami było głęboko turkusowe.

Kiedy się obudziłam, księżyc wpadał przez okno i rozkładał się na dywanie. Zegarek na biurku pulsował czerwoną godziną dwunastą. Zerknęłam na telefon, 2:26. Podniosłam się ostrożnie, rozmasowując zdrętwiałe plecy. Schowałam zdjęcie na miejsce, i w bieliźnie wpełzłam do łóżka. Śnił mi się Vivian, skaczący z wieży Eiffla z prototypem swoich skrzydeł. Nie zadziałały. Chłopiec spadał, szykując się na pocałunek z ziemią. Coś zmusiło mnie do ruchu i wzbiłam się w powietrze. W chwili, gdy miałam go złapać, sen się urwał.

Rozklejając powieki, wzdrygnęłam się na wspomnienie nocnych mar. Odrzuciłam kołdrę i dowlekłam się do szafy, rozciągając szyję i ręce. Stałam przed nią dłuższą chwilę, przerzucając kolejne ubrania, wszystkie leżały zwinięte na dnie. Czułam włoski jeżące mi się na plecach. Zamarłam na chwilę, wstrzymując oddech. Powietrze przeszył cichy świst. Wyprostowałam się, bardzo powoli, ale zawahałam się przed odwróceniem. W chwili, gdy jego miękkie dłonie dotknęły moich ramion, zorientowałam się, kto mógł być na tyle bezczelny.

UpadliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz