Rozdział 3

47 7 3
                                    


Nicholas nawijał od pół godziny, chodziliśmy szerokimi ulicami Paryża. Kątem oka bezustannie widziałam wieżę Eiffla. Vivian ciągnął się za nami, a ja go poganiałam. Nicholas miał niski głos, ale zadziwiająco czysty. Mogłam go słuchać godzinami. Nawet nie zauważyłam kiedy wróciliśmy do parku, dopóki Vivian nie zaczął delikatnie szturchać mojej ręki.

- Czego? – warknęłam.

- Sorka Nicholas, ale my już chyba wracamy. – zwrócił się do chłopaka. – Nie musisz nas odprowadzać. – dodał, widząc jak tamten otwiera usta.

- Może jednak?

- Ja zostaję. – wyszarpnęłam rękaw bluzy z uścisku Viviana. – Możemy cię odprowadzić.

- Ty tak na poważnie? – szepnął niemal niezauważalnie. Tak samo kiwnęłam głową.

- Nie jestem już dzieckiem – odszepnęłam.

- Jeśli coś ci się stanie...

- To popełnisz samobójstwo z rozpaczy, wiem. Uwierz, Vivian, potrafię o siebie zadbać. – uśmiechnęłam się delikatnie i posłałam mu najniewinniejsze spojrzenie na jakie mogłam się zdobyć.

Zmiękł. Widziałam to po jego ciemnych jak gorąca czekolada oczach i po tym, jak rozluźnia ramiona, tak samo jak wtedy gdy brał ołówek w dłoń i pochylał się nad szkicownikiem. Znowu bezczelnie trafiłam w jego czuły punkt.

- Dobra. Ale daj znać że żyjesz.

- Vivian, zachowujesz się jak moja matka. – skłamałam. Moja matka chyba zapomniała że od szesnastu lat jest matką.

Vivian chłodno pożegnał się z Nicholasem i odszedł w stronę mostu. Raz się odwrócił.

- Skoro on już poszedł – odezwał się Nicholas. – to coś ci pokażę.

Zaciekawiona poszłam za nim. W parku był pałacyk, za Chiny nie wiem ku czyjej pamięci i o jakiej nazwie. Vivian pewnie zwróciłby uwagę na zdobienia, może narysowałby fragment budynku. Nicholas obszedł budynek i ostrożnie zaczął przesuwać jedną z płyt chodnikowych. Po chwili naszym oczom ukazał się długi szyb z drabinką. Nie było widać dna.

- Panie przodem? – uśmiechnął się zawadiacko.

- Chyba kpisz. – parsknęłam i zacisnęłam dłonie w rękawach, pozostawiając na skórze odciski w kształcie półksiężyców. Zdecydowanie powinnam już obciąć paznokcie. Albo przynajmniej zmyć odpadający lakier.

- Nie gadaj że masz lęk wysokości. – roześmiał się.

- Nie, nie mam. – prychnęłam i zbliżyłam się do szybu. Nicholas podał mi rękę, złapałam ją z wdzięcznością i opuściłam się na drabinkę. Metal był rozgrzany i chropowaty, z wyślizganymi paskami, jakby wielokrotnie schodziła tędy ta sama osoba. Spojrzałam w górę, na połyskujący firmament nieba przysłonięty konturami gałęzi z resztką liści i zaczęłam schodzić.

Ilekroć czytałam o podobnych sytuacjach w książkach, droga wydawała się niekończąca, mimo że minęło zaledwie kilka minut. Wtedy uważałam to za niewyszukany środek stylistyczny, ale teraz mogłam przyznać autorom stuprocentową rację.

Szyb był na tyle wąski, żebym uderzała łokciami o ścianę za mną, gdy przekładałam ręce na niższy szczebel. Słyszałam nade mną oddech Nicholasa, odbijający się echem w ciemności..

UpadliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz