Grałam sobie spokojnie w Twilight Princess, a tu wbija Bill.
- Hej Rose! - krzyknął na powitanie.
Jeśli ktoś ma rozkminę, czemu Bill zwraca się do mnie po imieniu zamiast jakimś symbolem, to proste. Nie mam symbolu na jego kole. Ale mam jego koło na plecach. Takie znamię. Duże znamię. Nie jakieś małe, ale takie na całe plecy. Bill jest moją energią strażnikiem (guardian entity) czy coś takiego. Ja jestem jego człowiekiem. To bywa uciążliwe. Bill spędza ze mną tyle czasu, że znam już wszystkie jego ulubione teksty. Mogłabym na pierwszy rzut oka rozpoznać każdą osobę z jego opowiadań. Najgorsze jest to, że jest cholernie uparty. Bardzo ciężko go od czegoś odciągnąć, a ignorowanie go nie daje skutku. Albo po prostu za łatwo się wkurzam. Też możliwe. Ale nie mogę się go pozbyć przez więź, która łączy strażnika z jego człowiekiem. Jeśli stanie mi się coś złego, moce Billa mogą osłabnąć. Jeśli Billowi coś się stanie, ja mogę popaść w śpiączkę. Jeśli Bill umrze, ja albo absorbuję jego energię, a on musi korzystać z mojego ciała by się wyleczyć, albo ginę razem z nim. Jeśli chodzi o śmierć u demonów to dziwna sprawa. Umiera, ale moje ciało go nie wskrzesza, ale leczy. Jeśli ja umrę, Bill albo mnie uleczy, tracąc małą cząstkę mocy, by mnie wskrzesić, albo traci moc całkowicie, jeśli da mi umrzeć. Dlatego, na początku z niechęcią, teraz nieźle się przy tym bawiąc działamy w pewnym stopniu razem. Kiedy indziej wyjaśnię.
- Bill, gram! - krzyknęłam znudzona.
- Wiem. I marudzisz. - odparł. - A ja mam do ciebie ważną sprawę. BARDZO WAŻNĄ.
- Nie rób tak.
-Jak? - droczył się ze mną żółty trójkąt.
- Tak. Znowu, że by zaakcentować, to co chcesz zaakcentować zwalniasz i obniżasz głos. Nie lubię tego. - (chodzi o to, co Bill zrobił mówiąc "I know lots of things. LOTS OF THINGS!" gdy przywołał go Gideon. Nie wiem jak to było po polsku, bo oglądałam tylko po angielsku). - Czy ja ci wyglądam na Gideona.
- Trochę.
- CO?! - wrzasnęłam wściekła.
- Oboje macie białe włosy. I oboje spędzacie wiele czasu na scenie. I innych imprezach.
Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Nic sobie z tego nie zrobił, wiec miotnęłam go poduszką.
- A to za co?! - wkurzył się już mniej wesoły trójkącik.
- Za porównywanie mnie do tego rozwydrzonego bachora! Plus za twierdzenie, że bawię się w taką towarzyską pańcię! Wiesz jak bardzo tego nie znoszę.
- Oh, ja wiem...
- dużo rzeczy. DUŻO RZECZY - powiedziałam, naśladując demoniczne dorito.
Demon wybuchnął śmiechem, a ja mu zawtórowałam. Zawsze robi się wesoło, gdy kogoś udaję. Nie wiem czemu. Nagle usłyszałam Splatter Party, czyli mój dzwonek. Odebrałam.
- Halo?
- Cześć Rose - usłyszałam głos Alexandra Luthora, bliskiego kolegi taty.
- Hej Lex. Co jest?
- Słuchaj, wiem, że za tym nie przepadasz, ale...
- BILL ZOSTAW PADA DO JASNEJ CHOLERY! - odchrząknęłam. - Wybacz, problemy z demonem.
- Przeszkadzam?
- Nie, nie. Po prostu Bill jest Billem. Ale o czym to tam mówiłeś? - spytałam, uderzając Billa w cylinder.
- A, tak. Pewnie wiesz, że w weekend jadę do Korei pomóc z zaprowadzeniem pokoju.
- To będzie ciekawie. Ostatnim razem, jak tam byłeś to plan, żeby załatwić czerwoną strzałę prawie cię zabił.
- Tak, ten plan był... nieprzemyślany. Ale nie o to chodzi. Bo chodzi o to, że mój tłumacz zachorował, a ja znam koreański tylko w podstawowych rozmówkach. A ty, jeśli dobrze pamiętam, dobrze znasz koreański, prawda?
- 그래서 {geulaeseo}. A co?
- Dałabyś radę tłumaczyć?
- Poczekaj chwilę, spytam tatę czy mogę jechać. - Zwróciłam głowę w kierunku piwniecy, wiedząc, że tata rozmyśla teraz strategie na następne misje. - Tatusiu!
- Co?! - odpowiedział mi głos ojca.
- Wiadro! Nie mówi się "co", tylko "proszę"! Mogę jechać z Lexem do Korei?!
- A po co ty tam?!
- Lex ma zepsutego tłumacza!
- A załatwisz parę misji przy okazji?! - tatuś jak zawsze chce połączyć przyjemne z pożytecznym.
Ostatnio nie korzystał z wyjazdu dla przyjemności w celach służbowych, gdy Addeline uparła się, że ma spędzić czas z rodziną. A z Addie lepiej nie zadzierać. Miałam wtedy jakieś pięć lat. Teraz mam siedemnaście.
- Spoko!
- To jedź!
- Mogę - zwróciłam się z powrotem do telefonu. - To kiedy lecimy?
- Jutro - odparł Luthor. - Tylko pamiętaj, że by zabrać jakąś ładną sukienkę.
- CO?
- Pstro. Zadzwonię, gdy będzie trzeba lecieć. Do zobaczenia.
- Cześć.
Wróciłam do gry, myśląc o tym, jak to ukatrupię Lexa. Nienawidzę sukienek. I obcasów. To cholernie niewygodne. Zawsze, gdy widziałam Zanta darłam się, że po zniknięciu Ganondorfa Nintendo daje tylko jakieś gówna zamiast wrogów w Zeldzie. A na Mario sie nie przerzucę. Nie lubię Mario. Tak jakoś. Bill w między czasie usiłował pilnie mnie wnerwić, obsypując mnie jelenim uzębieniem. Wredne dorito.
CZYTASZ
Rose Wilson - Moja wersja
FanfictionPostanowiłam, że napiszę swoją wersję życia Rose Wilson z komiksów DC. W historii zmieszane będzie DC, Marvel, Wodogrzmoty Małe, Undertale, Mortal Kombat, Creepypasty, Legend of Zelda i o wiele więcej. Szczerze to ta historia jest tylko dla mnie dla...