Raz.
Dwa.
Trzy.
Wdech.
Wydech.
Zakręt.
Proszę, niech ten zakręt się skończy.
Proszę, proszę, proszę.
Wdech.
Wdech.
Wdech.
Nie ma czasu na wydech...
- Ruthie? Myślisz, że będziemy mieli po drodze czas wpaść gdzieś na smoothie? Po nim moje usta mają znacznie korzystniejszy kolor, a sama wiesz, że... - zaczyna moja jasnowłosa przyjaciółka, a mój żołądek ponownie podnosi się do góry.
Podnosi.
I opada.
Podnosi.
I...
- Ruthie? Nie widziałaś mojej pomadki? - Towarzyszka niedoli przetrząsa zawartość torebki, wysypując połowę rzeczy pod siedzenie.
Wzdycham głośno, powstrzymując się od komentowania i spoglądam znów przed siebie, czując narastające mdłości.
Ile jeszcze?
Zerkam niecierpliwie na zegarek, wskazujący godzinę za dwadzieścia druga.
Za dziewiętnaście i pół.
Za...
- Ruthie? Ja ją chyba zgubiłam. Nie widzę jej tutaj, a pamiętam, że pakowałam. Przecież druga taka będzie kosztowała mnie fortunę! Zresztą, o czym ja w ogóle mówię – tutaj takiej nie znajdę, a za dwie i pół godziny będą się rozgrywały najważniejsze chwile w moim życiu! - Blondynka wymachuje rękami na wszystkie strony, uderzając przy okazji Blase'a, naszego kolegę z klasy. Ten budzi się jakby z transu i mruga zawzięcie, wyciągając słuchawki z uszu i próbując zrozumieć, co zaszło.
Powracam do swoich rozmyślań i poprawiam się na siedzeniu autobusu pełnego ludzi i zmierzającego na wycieczkę do jednego z najnudniejszych muzeów, jakie widziano kiedykolwiek w Holandii.
Nagle jednak dociera do mnie, że nie wytrzymam już dłużej z zawartością mojego żołądka i schylam się do plecaka, który wrzuciłam pod siedzenie. Moja ręka nie napotyka jednak nic w tamtym miejscu, a ja zaczynam panikować. Ześlizguję się na dół i próbuję namierzyć tornister, ledwo łapiąc równowagę. Nie widząc go nigdzie, przesuwam się lekko w bok, popychając Debbie, tak gorliwie przepraszającą Blase'a.
Nagle zauważam czerwone ramię mojego plecaka i porywam się do przodu, znajdując przy okazji szminkę jasnowłosej. Nadeptuję na nią nieostrożnie i ruszam z miejsca na jaskrawoczerwonej mazi. Poruszając się z pomadką przyklejoną do buta przez połowę mojego rzędu, zaczynam rozważać, dlaczego tak właściwie zgodziłam się na ten wyjazd.
Nie trwa to jednak długo. Nie zapominajmy, że jestem w autobusie, którego kierowca zdecydował się właśnie wziąć zakręt. Upadam więc do tyłu, przetaczając w kierunku mojej przyjaciółki i z ledwością łapiąc rąbka jej sukienki. Mój żołądek nie wytrzymuje jednak już tego całego napięcia i podchodzi niebezpiecznie do gardła...
- Ruthie, szykuj trumnę – słyszę zimny głos Debbie i dociera do mnie, że mam kłopoty. Wiem to doskonale – ten głos jest przeznaczony jedynie dla jej kota, kiedy ten porwie jej sukienkę z Prady, dla jej młodszej siostry, kiedy ta wyleje perfumy kosztujące roczne kieszonkowe i dla jej chłopaka, kiedy zapomni o ich randce. I dla mnie, tarzającej się bezsilnie pod nogami dyrektorki i patrzącej bezradnie na – już nie tak białą – sukienkę Debbie von Mangel.
Wycieczki chyba rzeczywiście nie są dla mnie.
CZYTASZ
Green Geek.
Novela JuvenilW życiu każdego pechowca zdarza się taki moment, w którym nawet jego pech zaczyna zaskakiwać.