- Siatkówka!
- Siatkówka to dno, gramy w kosza?
- Błagam proszę pani, porozciągajmy się. - z poirytowaniem słuchałam jak moje koleżanki z klasy kłócą się o to, co chcą robić na lekcji w-f'u. Jesteśmy w trzeciej klasie liceum, zbliża się najważniejszy egzamin w naszym życiu, ale czasami mam wrażenie, jakbyśmy były w trzeciej klasie podstawówki. Całe szczęście, że z powodu skręconej kostki nie ćwiczę od miesiąca. Za to muszę wytrzymać czterdzieści pięć minut siedząc na ławce i obserwując, jak moje kochane koleżanki grają w siatkówkę (ewentualnie koszykówkę) w zapoconym pomieszczeniu zwanym salą gimnastyczną. Jest środek maja, dlaczego nie wyjdziemy na dwór? A no tak, w tej szkole nic nie jest logiczne. Nagle usłyszałam dzwonek. Wreszcie. Tak bardzo potrzebowałam tego dźwięku.
- Hej, widziałaś gdzieś może Rosalie? - usłyszałam znajomy słodki głos mówiący do dziewczyny stojącej niedaleko mnie.
- Tu jestem. - powiedziałam zmierzając w stronę mojej przyjaciółki Yami Ai. Znamy się od gimnazjum, kiedy to mała nieśmiała Rosalie musiała dosiąść się do kogoś. Jesteśmy swoimi zupełnymi przeciwieństwami. Ja jestem pokraką z guzem mózgu z blond włosami z jednym brązowym pasemkiem do ramion, bo na tyle zdążyły urosnąć po ostatniej operacji, i zielono - błękitne oczy (mam heterochromię). Jednym słowem; dziwadło. Ai zaś jest bardzo lubianą, zwykłą, niską czarnowłosą Japonką z ciemnymi jak smoła oczami. Przyjechała z Japonii, gdy miała 11 lat. Na moje szczęście, jej rodzice wybrali właśnie Rzym.
Idąc ciemnymi korytarzami szkoły przez cały czas słyszałam szepty koleżanek. Nic nowego. Ai na początku próbowała mnie bronić, ale jej też już to obojętne. Nagle drogę zablokowała nam grupka dziewczyn z równoległej klasy.
- Ai, a możesz dzisiaj iść z nami do restauracji? Jest tam pyszne sushi. - spytała głębokim głosem jedna z koleżanek Ai.
- Przykro mi dziewczyny,dzisiaj jestem umówiona z Rosalie. - odpowiedziała im moja przyjaciółka próbując przejść.
- Z tym czymś? Daj sobie spokój, z nami możesz się wyluzować. - brunetka stojąca na środku zdenerwowana spojrzała na mnie z pogardą.
- Mamy lekcje. - Ai złapała mnie za nadgarstek i przepchnęła się przez grupkę. Jesteśmy uratowane.
- Hej dziewczyny, idziemy gdzieś? - zapytał jeden z chłopaków stojących na korytarzu. Po chwili zauważyłam, że to Geese, jeden z moich przyjaciół.
- To zależy gdzie... - uśmiechnęła się zalotnie Ai, na co przewróciłam oczami. Wyszliśmy z budynku zwanego szkołą i wystarczyło pięć minut spaceru, żebyśmy znaleźli się w małej restauracyjce z chińskim jedzeniem.
- Słyszałyście o tej całej autohipnozie? - spytała Ai przeglądając internet na swoim telefonie.
- Czym? - zapytałam pochłaniając kolejnego sajgonka.
- Poczekaj chwilę - odpowiedziała dziewczyna wpisując coś w internecie. - Zobacz. Wystarczy to włączyć i wykonywać polecenia. - wyrwałam jej telefon z dłoni.
- Powrót do poprzednich żyć? Wierzysz w to? - spytałam zaskoczona.
- Spróbuj. - uśmiechnęła się Ai włączając nagranie i wręczając mi słuchawki. Założyłam je. Usłyszałam niski, monotonny głos, wydający mi polecenia. Widzę jakiś błysk w mniej więcej środku materiału. Rozlega się cisza. Otwieram oczy, zdejmuję słuchawki i patrzę na Ai.
- I co? - pyta po chwili.
- Nic. Widzisz, to ściema. - mówię unosząc jedną brew i robię minę z serii 'A nie mówiłam'.
- Na mnie działało. Widocznie ty jesteś wybrakowana. - roześmiała się ciemnowłosa japonka.
- Och, Ai... - westchnęłam.
***
Sobota. Nareszcie. Dlaczego dwa dni w całym tygodniu na które czeka się przez pozostałe pięć długich męczących dni zawsze mijają tak szybko? No nic. Spojrzałam na zegarek. Jest dopiero jedenasta, więc mam jeszcze chwilę czasu. Włączyłam laptopa. Moim oczom ukazało się okno zapełnione tekstem i linkami. Ostatnie dziesięć miesięcy poświęciłam na poszukiwanie moich biologicznych rodziców. Przez ten okres czasu udało ustalić mi się tylko, że nazywają się Paolo i Agnese Pierre. Pewnie teraz piją kawę nieświadomi, że ich błąd liczy już 18 wiosen. Czasami zastanawiam się, jak wyglądało by moje życie, gdyby nie oddali mnie do sierocińca. Napewno wyglądało by inaczej. A już na sto procent nie musiałabym szukać moich biologicznych rodziców.
- Rosalie! Jedziemy do babci! Rosalie...? - usłyszałam kroki zmierzające do mojego pokoju.
- Muszę? - powiedziałam najbardziej błagalnym tonem na jaki było mnie stać. Chwila ciszy. Wreszcie poczułam na sobie zmartwiony wzrok i spojrzałam na ciotkę Eve stojącą w progu. Wiem, że bardzo się o mnie martwi, ale nie mam ochoty dzisiaj wychodzić z moich czterech ścian. Ciotka Eve adoptowała mnie, gdy miałam dwanaście lat. Jestem jej bardzo wdzięczna, że wyciągęła mnie z tego piekła, ale nie mówię jej 'mamo'. Nie potrafię mówić tak do kogoś, kogo znam od sześciu lat. Ale ona już to zaakceptowała. Więc mówię do niej 'ciociu Eve' albo poprostu 'Eve'
- Proszę cię, babcia ma dzisiaj urodziny... - prosi mnie i opiera się o ramę drzwi. Jej ciepły, łagodny głos, w połączeniu z proszącym tonem sprawia, że daję za wygraną. Zamykam laptopa i podnoszę się z łóżka. Droga do oddalonego o czterdzieści kilometrów od Rzymu Fregenae od zawsze wydawała się wiecznością. A szczególnie teraz, kiedy nie mam najmniejszej ochoty tam jechać. Napewno znowu będzie tam pełno nieznanych mi ciotek, wujków i mnóstwo nieprzedstawionego mi przyszywanego kuzynostwa. Słyszę dźwięk sms'a. Otwieram szybko torebkę.
- Jesteśmy na miejscu! - zanim zdążę sprawdzić wiadomości słyszę rozentuzjazmowany głos Eve. Chowam szybko telefon do torebki i odpinam pasy. Od razu po wyjściu z samochodu podbiega do mnie babcia - jedyna znana mi w tym towarzystwie twarz.
- Rosalie, jak dawno cię nie widziałam! Ale urosłaś! - ściska mnie starsza kobieta, co prawda byłam u niej miesiąc temu, ale jest tak szczęśliwa, że nie mam siły, żeby ją poprawić. - Wchodźcie do środka. - dodaje. Od razu po wejściu do starego, drewnianego domu, czuję zapach pieczonej ryby. Cudowny aromat unosi się wszędzie, nawet w malutkiej łazience. Wreszcie wszyscy siadają do stołu. Zaczynają się rozmowy o domach, dzieciach, jedzeniu i o milionach innych głupot, o których zwykli rozmawiać starsi ludzie.
- A co u ciebie Rosalie, wycięli ci w końcu tego guza? - pyta jakaś kobieta, którą pierwszy raz widzę. No tak. Spodziewałam się pytania o moje zdrowie, a mimo to siedzę i wpatruję się w talerz. Mija minuta. Dwie. Trzy. Nienawidzę, gdy temat rozmowy przechodzi na mnie i moją chorobę. Ludzie okazują współczucie, wiem, że chcą dobrze, ale zawsze mam ochotę poprostu wybiec. Najgorsi są jednak ludzie, którzy wymądrzają się, że napewno zaniedługo to minie, że guzy bardzo szybko się wycina, i że za pół roku będę zdrowa.
- Guza? Ona ma guza? - słyszę szept jakiegoś brodatego mężczyzny.
- Nie słyszałeś? To dlatego rodzice ją porzucili. W sumie nie dziwię się, takie dziecko to same problemy. - odpowiedziała mu jakaś kobieta. Zabolało.
- A więc, co tam Rosalie? - mam łzy w oczach, ale staram się powstrzymać. Czuję, że gdy wypowiem choć jedno słowo, bariera pęknie, i zacznę płakać.
- Przepraszam, muszę wyjść na chwilę. - udało mi się wydusić. Wybiegłam szybko na dwór, nie zważając na szepty. Usiadłam na ławeczce. Pada. Chłodny orzeźwiający deszcz, tego mi brakowało. Krople deszczu pomieszały się z łzami na moich policzkach. Uchyliłam drzwi i zobaczyłam Eve idącą w stronę wyjścia. Teraz - powiedziało coś w środku, chyba mój instynkt. Nawet nie zauważyłam, kiedy moje nogi zaczęły biec. Deszcz zmoczył już całe moje ciało. Byłam tylko ja, woda i asfalt. Po chwili doszedł jeszcze pisk opon, odgłos zgniatanej blachy i czerwona struga spływająca mi po ramieniu.
![](https://img.wattpad.com/cover/78757732-288-k644263.jpg)
CZYTASZ
Piętnaście sukienek Rosalie Berry
AdventureOsiemnastoletnia Rosalie Berry mieszkająca na obrzeżach Rzymu to dziwaczna dziewczyna. Dziwne zabarwienie włosów, heterochromia, guz mózgu - odrzuca tym rówieśników. Pewnego dnia jej jedyna przyjaciółka - Ai, pokazuje jej autohipnozę, która nie dzia...