Wysiadłam z samochodu i wolnym krokiem udałam się do domu. Magda razem z Izą siedziały w kuchni przy stole, zajadając się pysznie wyglądającymi naleśnikami.
– Ej, Iwona, chcesz naleśnika? – zapytała Magda, uśmiechając się pod nosem – A przepraszam, ty przecież jesteś na diecie – parsknęła śmiechem.
Nie zwracając najmniejszej uwagi na docinki siostry, poszłam na górę, aby załatwić poranną toaletę.
Postanowiłam dzisiaj obejść się bez śniadania, co nie było takim łatwym zadaniem, jak myślałam. Spakowałam potrzebne rzeczy i zaniosłam torbę na dół. Postanowiłam również nie robić sobie drugiego śniadania na zajęcia. To nie tak, że się głodziłam. Poprostu chciałam przystopować z nadmiarem jedzenia. Gdybym wiedziała w tamtej chwili, co to jest efekt jojo, nigdy bym tak nie zrobiła. Nałożyłam na siebie płaszcz i już chciałam sięgnąć po kluczyki do samochodu, ale pomyślałam sobie, że mogę przecież pojechać rowerem. Prawo jazdy służyło mi już od dwóch lat i od tamtego czasu tylko z parę razy przesiadłam się na inny środek transportu. Dlatego też zamiast kluczyków do auta, wzięłam do rowera, aby go potem podpiąć, w razie kradzieży, w jaką szczerze wątpiłam.Bez słowa opuściłam dom, po czym wyprowadziłam mój biały rower, znajdujący się za domem. Nałożyłam torbę na jedno ramię, co sprawiało mi nie mało bólu i zaczęłam szybko pedałować. Nie wiem czemu, robiłam to tak szybko. Może chciałam zmniejszyć bolące ramię od noszenia ciężkiej torebki? Albo poprostu dojechać szybciej. Chociaż stawiam na to pierwsze, bo raczej tak szybko bym nie dojechała. Szkoła była oddalona o półtora kilometra, czyli nie tak mało, jak na moją kondycję. Przejechałam połowę drogi, po czym się zatrzymałam, aby zobaczyć, ile czasu zostało, do rozpoczęcia zajęć. Na zegarku wyświetliła się godzina za piętnaście ósma, dlatego też od razu po oderwaniu wzroku od zegarka, przyspieszyłam. Kilka minut później zapięłam rower i szybkim krokiem weszłam do budynku. Automatycznie przypomniałam sobie, z kim, gdzie i jakie mam mieć dzisiaj lekcje. Ruszyłam w stronę pomieszczenia, w którym musiałam za chwilę wziąć udział w wykładach, sprawowanych przez pana Grzegorza. Wszyscy lubili tego polonistę, może dlatego, że w przeciwieństwie do innych nauczycieli- był bardziej wyrozumiały. Rozalia również studiowała polonistykę, dlatego widywałyśmy się codziennie. No dobra, prawie codziennie. Większości jej nieobecności wynikały z tak zwanych wagarów, w których uczęszczała co najmniej raz w tygodniu. Ja natomiast byłam jej przeciwieństwem. Ale jak to mówią, przeciwieństwa się przyciągają, prawda?
Po skończonych zajęciach, wreszcie mogłam opuścić marmurowy budynek, gdzie każdego dnia przetrzymywano nas do szesnastej. Zmęczona ruszyłam w stronę parkingu, aby móc wrócić samochodem, ale wtedy przypomniałam sobie, że przyjechałam rowerem. Co mnie do cholery zmusiło, aby być taką fit? Wsiadłam na mój od dzisiaj znienawidzony środek transportu i ruszyłam w stronę domu. Nic nie jadłam przez calutkie osiem godzin, więc mój brzuch już od rana wydobywał nieprzyjemne dla mnie dźwięki. Pomimo tego, że za każdym razem, kiedy na moim polu widzenia pojawiał się jakiś sklepik z żywnością, coś mnie od niego odtrącało. Tak jakby jakaś siła, która nie pozwoliłaby mi przełknąć jakiegokolwiek jedzenia. Dojechałam do domu dwadzieścia minut później. Pierwszą rzeczą, jaką po wejściu zrobiłam, było ustanie na wagę. Miałam nadzieję, że dzięki nie jedzeniu przez cały dzień oraz czterokilometrowej jeździe rowerem, schudnę. Na wadze pojawiła się liczba "118" Byłam zadowolona ze swoich czynów, bo dzięki nim schudłam dwa kilogramy. Niby mało, ale to zawsze coś. Poszłam do kuchni zobaczyć, czy ktoś tam jest. W pomieszczeniu nikogo nie było, a na blacie znów leżała jakaś słodycz. To tak, jakby ktoś wystawił mnie na próbę testu. Przeszłam obojętnie obok czekolady i otworzyłam lodówkę. Jak zwykle, w niej znajdowały się warzywa, których nienawidziłam oraz mleko czekoladowe. Postanowiłam, że zjem ogórka i naleje do szklanki wody. Tak bardzo fit. Weszłam po schodach, prowadzących na górę i zaniosłam jedzenie. Po zjedzeniu posiłku, nadal czułam niedosyt. Może to głupie, ale wydawało mi się, że słyszałam, jakby czekolada, znajdująca się na dole wolała kogoś, aby ją zjeść. Kłóciłam się w myślach, czy by jej nie zjeść. Przecież malutka tabliczka czekolady jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Zeszłam na dół i sięgnęłam po kawałek.Najpierw zjadłam jeden. Nic się nie stanie przecież, jak zjem drugi. Potem trzeci, czwarty. A po minucie zostały tylko okruszki i zgnieciony papierek. Ruszyłam w stronę kuchni, aby się ponownie zważyć. Na wadze pojawiła się liczba "121"
- Cholera! - krzyknęłam sama do siebie, kopiąc nogą wagę, co sprawiło mi ból.
CZYTASZ
Schudnij, Iwona
ChickLitIwona to dwudziestopięcioletnia studentka na kierunku humanistycznym. Od trzech lat, zmaga się z otyłością trzeciego stopnia, z której nie może się wydostać. Wkrótce udaje jej się opuścić akademik i znaleźć dobrą pracę jako polonistka. Czy inni nauc...