Popękane lustro zerkało ze ściany na płaczącą cicho postać. Siedziała na łóżku, ze zwieszoną nisko głową, łzy płynęły po jej zaczerwienionych policzkach. Z nosa jej ciekło, a wokół leżały sterty chusteczek. Zawsze tak samo. Za każdym razem tak to wyglądało, gdy się kłócili. Lustro widziało to już wiele razy. Zawsze tak samo, co najmniej raz w tygodniu. W niezmiennym rytmie, w takim samym cyklu.
Zaczynało się od jakiejś głupoty, nieprzemyślanego słowa, zwyczajnej błahostki. Któryś coś palnął, drugi się obraził, odburknął coś niemiłego. Nigdy nie zaczynało się inaczej, nie kłócili się o nic ważnego. Znali się za dobrze, by były to poważne sprawy.
Później szło już szybko - burkliwa odpowiedź, przepychanka słowna. Aż któremuś puszczą nerwy. I nadchodzą "ty zawsze" i "ty nigdy". Idą razem, jakby za rękę. Często towarzyszy im nieśmiertelne "jak zwykle". I nigdy nie pomagają. Po nich są już tylko krzyki i uszkodzone przedmioty, oni nie umieją inaczej, gdy któryś użyje tych zakazanych słów.
Najgorzej jest, gdy dojdą do wyciągania przeszłości, rozdrapywania starych ran, wypominania. Tu też, zawsze jest tak samo - czerwony pożar i zielona burza. A burzy towarzyszą nie tylko pioruny - pojawia się deszcz. Najpierw zbiera się w kącikach, szkli oczy, wypełnia je, by po chwili spłynąć po policzkach, spotkać się z gorzkimi słowami na drżących ustach. Tak samo. Za każdym razem.
I zawsze wtedy trzaskają drzwi, a tynk leci ze ścian, w końcu pożar nie lubi wody. Ucieka od niej instynktownie. Stwierdza, że "świetnie, rycz sobie, bo to zawsze przecież wszystko moja wina". Znika. I jak zawsze zostaje płacząca na łóżku postać w otoczeniu zmiętego papieru. Postać mruczy pod nosem ostre słowa. Że przegiął tym razem, że nie wybaczy, że ma dość.
Gdy rzuci się na łóżko, gdy słone łzy już porządnie przesiąkną pierzastą poduszkę, w domu rozbrzmiewają ciche kroki. Powoli, łagodnie, z lekkim ociąganiem. Cicho skrzypią drzwi, gdy wchodzi do sypialni. Już nie krzyczy, szepcze przeprosiny. Przynosi polne kwiaty. Odkłada je na szafkę, a materac ugina się z jękiem. Przytula go, jak zawsze. Obiecują sobie, że nigdy więcej. Nigdy więcej do następnego tygodnia, do następnych głupich słów. Razem zbierają z podłogi odłamki, wyrzucają chusteczki, uśmiechają się niepewnie. Zaczynają ciche rozmowy, jakby nic się nie stało.
I teraz też tak będzie, gdy wróci z kwiatami. Sprzątną szkło z podłogi, zdejmą lustro i wyrzucą je do kosza, tak jak wyrzucają poczucie winy. Po cichu, pozwalając sobie zapomnieć, że w ogóle istniało. I jedynym jego świadectwem będzie omijany wzrokiem gwóźdź i puste miejsce na ścianie - aż do następnej kłótni, do przyszłego tygodnia.
CZYTASZ
Do następnego
FanfictionKlasycznie - PrusPol. A co ja bym innego mogła napisać, hm? Feliks i Gilbert kłócą się często. Zawsze zaczyna się tak samo, tak samo wygląda i tak samo się kończy. Ta kłótnia nie była wyjątkowa - zwykły, powtarzający się rytuał. AU, obyczajówka. Mi...