PROLOG

64 12 6
                                    

Cztery ściany. Sufit i wielkie, białe słońce spoglądające na łóżko. Podłoga. Białe kafelki. Jeden człowiek. Ma na sobie fartuch medyczny poplamiony czymś czerwonym. Na idealnie wypolerowanej plakietce widnieje nazwisko. Klaus.
Mężczyzna trzyma w rękach ogromną probówkę. W zielono-żółtej substancji spokojnie pływa fioletowy osad. Dolewa trochę płynu o malinowej barwie. Ostrożnie miesza powstały związek. Marszczy brwi i ociera pot z czoła. Przeklina. Ponownie wlewa tego samego intensywnie malinowego płynu. Tym razem już nie jest spokojny. Wstrząsa probówką trzy razy. Robi to z całej siły, aż powstałe brzydkie, różowe krople spadają na podłogę. Chyba coś się dzieje, bo uśmiecha się od ucha do ucha. Zęby rekina i wzrok szaleńca. Zbliża się do tego okropnego słońca i przelewa do niego swój roztwór.
Słońce spada. Prosto na łóżko. Ból ogarnia całe moje ciało. Cholera, mam ciało! To przecież niemożliwe, to zaprzecza wszystkiemu, w co do tej pory wierzono. Po raz pierwszy czuję. Podrażnione receptory zaczynają działać, wysyłają impulsy w mojej głowie. Wszystko woła ,,PALISZ SIĘ, IDIOTO! UCIEKAJ, UCIEKAJ, UCIEKAJ!"
Otwieram oczy, w końcu się budzę.
Klaus? Krzyczy w euforii.
Ja? Krzyczę w agonii.
Krzyczę i nie mogę przestać.
A potem otaczam się ciemnością i spadam.
Coraz niżej i niżej.
Aż na dno.

Fuck NormalityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz