2.

736 43 3
                                    

- Która godzina? - spytała Lucy przyjaciółki.

- Trzynasta dwadzieścia trzy, a co? - odpowiedziała przez chwilę przestając opychać się czekoladowymi żabami.

- Oh nie, o czternastej muszę być w domu. - Brunetka przestraszyła się nie na żarty. Złapała w pośpiechu ostatni łakoć. - Zobaczymy się na pokątnej - powiedziała przytulając przyjaciółkę na pożegnanie, a ta tylko skinęła głową z uśmiechem. Lucy zaczęła zbiegać po schodach. Na dole drogę zagrodził jej nie kto inny jak Draco, kto by się spodziewał.

- Gdzie idziesz? - zapytał jakby go to cokolwiek obchodziło.

- Do domu. Przesuń się, bo się spieszę - warknęła.

- A co za to będę miał?

- Co?! Co będziesz miał za to, że mnie przepuścisz?! Żartujesz sobie ze mnie?!

- Nie, jestem całkiem poważny - odpowiedział z bezczelnym uśmiechem na ustach.

- Ja ci mogę powiedzieć co dostaniesz jeśli suę nie przesuniesz. - Jego pytające spojrzenie przeszywało ją na wylot. - W twarz. - Uśmiechnęła się cwaniacko.

- Pochamuj ten swój cięty język Zabini i pamiętaj, że jesteś w moim domu. Życzę ci, żebyś spadła z miotły.

- Wal się - prychnęła. Nie była miła, bo i nie miała zamiaru być. Wkurzał ją tymi swoimi chamskimi odzywkami. Nie pozwoli sobą pomiatać, co to to nie.
- Do widzenia - krzyknęła do państwa Malfoy. Spojrzała na duży zegar wuszący w przedpokoju - trzynasta czterdzieści sześć, świetnie. Teraz nie miała już szans, żeby zdąrzyć na czas do domu, a wszystko przez tego aroganckiego dupka. Wsiadła na miotłę i leciała przed siebie. Leciała coraz sztbciej i szybciej. Obiecała bratu, że będzie na czas. Nie chciała podpaść matce. Pochyliła się nad trzonkiem jak poprzednio i pod wpływem prędkości pozwoliła swoim myślom płynąć swobodnie. Spojrzała na swoje powiewające na wietrze włosy, były czerwone, jak krew buzująca z furią w jej żyłach. Zamknęła na chwilę oczy, chciała się wyciszyć, aby nikt nie zauważył, że była zła. Nie chciała pokazywać uczuć, nie chciała, aby ktokolwiek je znał. Bała się, że ktoś ją za nie wyśmieje...

Wbiegła szybko do domu z nadzieją, że Blaise nie będzie zły. W końcu nadzieja umiera ostatnia prawda?

- Spóźniłaś się piętnaście minut. - Jego głos był lodowaty, ostry, wyssany z jakichkolwiek uczuć. Lucy niezauważalnie drgnęła słysząc jego ton. - Mam ci następnym razem nie pozwolić wyjść?

- Nie potrzebuję twojej zgody, jesteśmy w tym samym wieku i równie bardzo potrafię się o siebie zatroszczyć co ty.

- Nie sądzę.

- A ja tak, a teraz idę do siebie. - Powolnym krokiem zaczęła się wspinać po schodach. Zdziwiła się kiedy drewnianych stopni nie ubywało. Stała w miejscu! Spojrzała na Blaise'a ciskając gromami z oczu.

- Jeszcze z tobą nie skończyłem, będę zmuszony cię ukarać.

- Nie możesz!

- Mogę. - Ton jego głosu był spokojny, ale mimo to nie przyjmował sprzeciwu.

- Jakim prawem?! - uniosła głos, a końcówki jej włosów powoli pokrywały się szkarłatem.

- Takim, że jeśli nie zrobię tego ja, zrobi to matka. - Uśmiechnął się krzywo, wiedział jak ją złamać.

- Dobra, czego chcesz? - spytała z pretensją.

- Przez tydzień będziesz odgnamiać ogród. - Jego złośliwy śmiech rozszedł się po domu. Dziewczyna zarzuciła już całkiem czerwonymi włosami wbiegła do swojego pokoju trzaskając drzwiami.
Tego dnia krew w jej żyłach pulsowała zawzięcie nie dając jej spokoju. Rzuciła się z wściekłością na swoje wielkie łóżko. Po raz kolejny przeczytała list zaadresowany do niej. Uśmiechnęła się mimowolnie. Hogwart..., niektóre marzenia się spełniają.

⚡⚡⚡

No i już jest drugi rozdział :D Mam nadzieję, że się podoba, bo staram się jak mogę ;) Proszę gwiazdkujcie i komentujcie, chętnie usłyszę (przeczytam) waszą opinię 

Kwiat NiezapominajkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz