~☆~

992 143 21
                                    

     Każdego dnia ścigam się ze słońcem, starając się zgadnąć kto pierwszy otworzy oczy. Szanse są całkiem wyrównane, wygrywam prawie tak często jak przegrywam.
     Ale dzisiaj się nie budzę. Dzisiaj nie śnię, nie uciekam. Nie mam dokąd.
     Topię się w ciszy, której sam nie potrafię złamać; którą sam sobie stworzyłem i nad którą nie nauczyłem się jeszcze panować. Którą uczyłem się rządzić i na naukę której miałem wystarczająco dużo czasu, który i tak zmarnowałem na rzeczy równie nieistotne, co sama istota mojej ciszy.
     Siedzę przy odsłoniętym oknie, w które i tak się nie wpatruję. Nie odrywam wzroku od wyznaczonego punktu, o tam, na ścianie, tego, którego sobie wymyśliłem. Wypatrzyłem go sobie spośród wielu innych, o których nawet nie raczyłem pomyśleć i na wymyślenie których nie chciałem marnować czasu.
     Opieram głowę na dłoni, odgarniam włosy z czoła i spoglądam przed siebie, udając, że wiem co przed sobą widzę.
     A nie widzę niczego.
     Jedynie patrzę, próbując zrozumieć sens rzeczy bezsensownych i tych, w których sens jeszcze chociaż troszkę wierzę. A moja wiara nigdy nie zaliczała się do rzeczy trwałych ani silnych.
     Wsłuchuję się w tykanie zegara wiszącego nad moją głową. Wskazówki leniwie odmierzają kolejne minuty albo to ja nie poświęcam ich pracy wystarczającej uwagi. Rozważam obie opcje, w końcu lenistwo zegara nie wykracza jeszcze poza granice mojej wiary.
     Oddycham. Mechanicznie, nawykowo, ciężko i wręcz z przymusu, bez większej ochoty czy choćby cienia zaangażowania.
     Przywykłem do tego już jakiś czas temu. Brak inicjatywy z mojej strony rozwijał się we mnie już przecież od dawna. Akurat na zaakceptowanie tego procesu mogłem sobie pozwolić.
     A nie pozwalałem sobie na wiele rzeczy.
     — Dlaczego się pan nie zdrzemnie, panie kapralu? Noc jeszcze młoda, zdąży się kapral wyspać!
     — Sen mi nie służy. — rzucił szorstko, nawet na nią nie patrząc; nadal siedział w swoim fotelu.
     Podeszła do niego z tą samą co zawsze, pełną zdziwienia miną. Nie śmiała się mu sprzeciwić. Nie dlatego, że się bała, ufała mu i znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jej decyzja była słuszna. Nie chciała jednak się narzucać. Nigdy tego nie robiła i żyła w przekonaniu, że nie zawadzając nikomu w żaden sposób wyświadcza mu tylko przysługę.
     Okryła jego ramiona kocem. Tym najcieplejszym, najulubieńszym. Świeżo wypranym.
     — Proszę się chociaż przykryć. Choroba na pewno nie przysłuży się panu bardziej.
     Siedzę w tym samym fotelu, otulony tym samym kocem i tylko wdycham to samo, nieprzyjemnie mroźne powietrze. Tutaj zawsze było zimno, niezależnie od pory roku czy dnia. Zimno było i dzisiaj, może nawet zimniej, w końcu okno nadal było uchylone.
     Ale ja nie zamierzałem go zamknąć.
     Nigdy zresztą nie przejmowałem się panującym tu chłodem, nigdy nie zamierzałem nawet zacząć. Był bardzo pożyteczny, wielokrotnie mi się przysłużył. Od czasu do czasu moje członki drętwiały, tym samym zmuszając mnie do wykonania jakiegokolwiek ruchu. To była taka zabawa, która miała za zadanie przypominać mi o tym, że nie mogę non stop siedzieć w miejscu.
     A skoro zawsze byłem tu sam, to przecież musiałem znaleźć sobie kogoś, kto zechciałby się ze mną bawić.
     — Dlaczego siedzi pan w swoim mundurze? Czy nie byłoby panu wygodniej, gdyby ubrał pan koszulę nocną, kapralu?
     — To zbyteczne. — odpowiedział, nawet nie zastanawiając się nad swoimi słowami. Zbywał go, jak zawsze.
     Przeczesał jasne włosy dłońmi i oparł się o framugę drzwi. Skrzyżował dłonie na piersi i lekko się uśmiechnął. Nie robił tego często, ale grymas ten całkiem mu pasował. Wygładzał jego rysy i ukazywał jego postać w nieco lepszym świetle. Wydawał się wtedy tak odmiennym od przykładnego żołnierza, którym był!
     Położył ubranie na jego kolanach, nie pytając nawet o zgodę. Poza polem bitwy wcale aż tak się go nie słuchał.
     — Zbyteczne czy nie, na pewno jest wygodniejsze od tego, co ma pan na sobie. Proszę mi uwierzyć, będzie się panu lepiej spało.
     Koszula naprawdę jest wygodna. Miękka, ciepła i delikatna w dotyku, przynajmniej jak na materiał, z którego została wykonana. Mimo wszystko chyba ją lubię. Oczywiście niczym tak naprawdę się nie wyróżnia, jest po prostu moja i tylko tym jednym może się właściwie poszczycić.
     Jest moja, a nie posiadałem zbyt wielu rzeczy.
     Nigdy zresztą nie chciałem.
     Nie lubiłem tego, posiadanie wiąże się bezpośrednio z odpowiedzialnością, z możliwością straty. Zawsze musiałem się z tym liczyć, a ja najprościej w świecie nie miałem na to ochoty.
     Tak więc nie posiadałem i nie tęsknię za tym w najmniejszym stopniu.
     Upijam ostatni łyk herbaty, która już dawno wystygła. Zimna nie smakowała tak dobrze jak wcześniej. Mimo wszystko stała tu już tak długo, że jestem skory jej to wybaczyć, w końcu to ja sam ją zaniedbałem.
     Już od dłuższego czasu czuł na sobie jego wzrok. Nie była to żadna nowość, często gapił się na niego w ten sposób. Starał się wychwycić każde jego zachowanie, nawet to najmniej istotne, o którym kapral pewnie nawet nie wiedział.
     Zawsze robił to tak samo skrupulatnie.
     — Na co się gapisz? — zapytał zbyt ostro jak na swoje zamiary.
     Na tyle ostro, że tamten zatrząsł się lekko i uśmiechnął się w ten głupkowaty sposób. Wszyscy znali ten uśmiech, to był jeden z tych, o których nie dało się zapomnieć.
     Był zmieszany, co również nie należało do rzeczy niecodziennych.
     — Ja na pana miejscu zamknąłbym to okno, sir. — odpowiedział najbardziej wprost, jak tylko był w stanie.
     Tylko przy kapralu był tak małomówny. W jego towarzystwie stawał się wręcz potulny, a cała jego duma ulatywała z niego wraz z resztą sztucznie przybranych cech, które tak usilne  w sobie kolekcjonował.
     Darzył go niezwykłym szacunkiem.
     Przez dłuższą chwilę staram się zebrać w sobie choć garstkę myśli. Moje działania są jednak bezskuteczne, pogłębiam tylko chaos w mojej głowie.
     Nie lubię chaosu. Lubię porządek.
     Wstaję i powolnym krokiem zbliżam się do stojącego w kącie stolika. Jego blat zawsze lśnił czystością, nigdy nie było na nim ani jednej smugi. Dbałem o niego bardziej niż o jakikolwiek inny mebel, niż o jakąkolwiek rzecz, jaką miałem okazje się zajmować, mimo że nie miałem ku temu żadnego powodu. On też jest całkiem zwyczajny, jak wszytko, co odważyłem się wziąć w posiadanie.
     Rzeczy niezwykłe wydawały się bardziej cenne, a im cenniejsze przedmioty wpadały nam w ręce, tym większe prawdopodobieństwo, że prędzej czy później zostaną nam odebrane.
Ich strata boli dwa razy mocniej.
     Teraz mój stół nie wygląda dobrze.
     Przecieram wierzch dłonią i ze słusznym niezadowoleniem odkrywam, że jest zakurzony. Brudny, wszedłem w posiadanie brudnego stolika, którego nie mam nawet siły przetrzeć.
     Jak nisko upadłem, będąc właścicielem tak niezadbanego i zapomnianego przedmiotu?
     — Kapralu... — odezwał się nieśmiało, ledwo zaglądając do jego pokoju.
Niedawno wrócili z kolejnej misji, jak zwykle stracili wielu ludzi. Tym razem straty były jednak wyjątkowo dotkliwe, ich szeregi opuściło kilku weteranów.
     Co ważniejsze – byli świadkami śmierci kilkorga przyjaciół, z którymi nie zdążyli się nawet pożegnać.
     I nigdy już tego nie zrobią.
     — Czego chcesz? — warknął, chowając twarz w dłoniach. Był zmęczony, a dobrze wiedział, że i teraz nie pozwoli sobie na chwilę wytchnienia. Nie odpocznie.
     — Ja... Myślę, że to odpowiedni moment, żeby się wypłakać.
     Pozostawiam swój stolik na miejscu i po raz pierwszy od bardzo dawna kieruję się w stronę łóżka. Nie odczuwam zmęczenia, ale nie przejmuję się tym. Odczuwanie już jakiś czas temu stało się zbyt bolesne, więc dla świętego spokoju postanowiłem przestać.
     Mimo to nadal go nie zaznałem.
     W głowie huczy mi coraz bardziej, słyszę każdy dźwięk ze zdwojoną siłą. Staram się udawać, że wcale mi to nie przeszkadza, ale udawanie z każdą chwilą staje się coraz trudniejsze i coraz gorzej mi wychodzi. To jedna z tych czynności, które z czasem robią się coraz łatwiejsze, ale równocześnie zaczynają nas męczyć. Nieraz do tego stopnia, że wykonywanie ich jest po prostu niemożliwe.
     W tej chwili wszystko jest dla mnie zbyt skomplikowane.
     Zamykam okno i ponownie obieram miękki materac za cel swojej wędrówki. Siadam na łóżku, poprawiam poduszkę i powoli wsuwam się pod swój ulubiony koc. Na sobie mam teraz świeżo wypraną koszulę nocną, której nie zakładałem do spania już od bardzo dawna.
     Podciągam nogi niemal pod samą brodę i pozwalam łzom spływać po moich policzkach. Pociągam nosem i chowam się pod ciepłą pierzyną, zapominając o tym, że i na płacz nigdy sobie nie pozwalałem.
     Ostatni raz zerkam na zakurzony stolik w kącie pokoju i w ten oto sposób oddaję hołd przyjaciołom, którzy odeszli, pozostawiając mi po sobie jedynie komplet własnych słów, rozbrzmiewający w mojej głowie.
     Tym razem zasypiam.
     W końcu noc jeszcze młoda.

Zakurzony stolik »shingeki no kyojin«Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz