Rozdział 1

214 10 4
                                    

Dzień przyjazdu Parkinsonów. Matka już wybrała mi najpiękniejszą suknienke jaką miałam. Wyglądałam jak pajac, ale o tym mamie nie wspominałam. Ponieważ wiedziałam, że to wywoła jej gniew. Siedziałam w salonie i modliłam się żeby mieli podrodze jakiś wypadek. Wiem, że to chamskie ale nie znoszę ich
- Sara! - rozległ się głos pani domu z kuchni.
- cooo? - moje odpowiedzi nie były zbyt mądre. Usłyszałam głośne wyschnięcia mojej matki. Zawsze chciała żebym była hmm.. Ułożona? Ale ja chodziłam własnymi drogami.
- chodz już ciocia i wujek właśnie zaparkowali karoce. - poinformowała mnie. Rozśmieszyło mnie to. Ale posłusznie poczłapałam do kuchni i stanełam przy mamie wyprostowana jak struna. Mineło chyba 5 minut, a moja kalatka piersiowa podnosiła się dość szybko. I nagle jako pierwsza wpadła skrzadka. Zawalona walizami i torbami. Ledwo biedaczka się ukłoniła. Widać, że była zmęczona.
- Witaj, Melo - powitała ją moja matka. Ja tylko skinełam jej głową. Za nią dumnym krokiem wkroczyli państwo " wielcy. " Szatynka z długimi włosami do pasa. I szatyn z siwą pasemką.
- Witaj Gabrielo - przewitał moją matke wuj. Obojętnym tonem. Kobieta stojąca u mego boku uśmiechneła się blado.
- Witam w moich skromnych progach Johnie. - powiedziała moja matka lekko skinając głową. Ja podniosłam skrawek sukni i lekko dygnełam. Tak jak mnie uczono.
- Tak. Zaiste skromnych - powiedział z politowaniwm. Rozglądając się po pomieszczeniu. Na mojej twarzy pojawił się grymas znienawidzenia. Badawczy wzrok Johna zatrzymał się na mnie. Przeszły mnie ciarki. Kąciki ust mężczyzny wygieły się w sarkastyczny uśmiech.
- Wuju, Johnie. Ciotko Emmo - powiedziałam najbardziej uprzejmie jak potrafiłam, skinełam głową. Szatynka tylko się uśmiechneła i również mi skineła.
- Zapraszam do salonu. - powiedziała mama z gracją, dramatycznym gestem wskazała na wejście do salonu. Nie wytrzymałam i prychnełam. Matka zgromiła mnie wzrokiem, John przeszył mnie wzrokiem.
- widać, że jesteś nie wychowana. Dziecko. - powiedział chłodno.
- Nie wiem czy nasza Pensy, może przybywać w takim.. Otoczeniu Gabrielo.- Skierował się w strone pani domu, moje usta ułożyły się w cięką linie.
- przepraszam. Jestem pewna, że Sara przeprosi - odpowiedziała szybko. Boże to nie jest rodzina królewska. I za co mam przepraszać?
- oczywiście, przepraszam za moje nie stosowne zachowanie - uśmiechnełam się złośliwie. Mężczyzna zmarszczył gniewnie brwi, ale nic nie powiedział.
- To może chodźmy, już do tego salonu. - pierwszy raz odezwała się dzwięcznie Emma. Każdy w milczeniu przytaknął, I matka poprowadziła ich do naszego salonu. Ja się powlokłam za nimi. Nawet nie ciekawiło mnie gdzie ich córka. Małóżeństwo rozsiadło się na wygodnej sofie, a matka w fotelu. Ja przycupnełam gdzieś z boku.
- Więc gdzie wasza pociecha? - spytała Gabriela uprzejmie.
- Zaraz się zjawi - powiedział szybko John. Upił troche kawy, która stała na stoliku obok sofy. Skrzywił się z nie smakiem.
- ah, te mugolskie ochydztwa - westchnął. Ja nerwowo skubałam kraniec sukienki. Nagle do salonu wkroczyła szczupła, krótkowłosa dziewczynka w moim wieku.
- Przepraszam za spóźnienie.. Musiałam się przebrać. Żeby nie zabrudzić tutaj moich ciuchów. - wydukała piskliwym głosem. Mojej mamie drgneła powieka, ale dalej się uśmiechała. Ja za to zacisnełam zęby.
- Nic się nie stało - powiedziała moja matka z przesłodzoną słodyczą w głosie. Emma się poderwała z sofy i pokazała córce że ma usiąść między nią a mężem.
- Myśle że Pensy i Sara mają sobie sporo do opowiedzenia. - powiedział bez emocji ojciec dziewczynki.
- Oczywiście. Saro weź Pensy do swojego pokoju. - rozkazała mi rodzicielka. Z rezygnacją się podniosłam i zaczełam prowadzić nie chcianego gościa do mojego królestwa. Słyszałam za sobą jej prychanie. Czyli nie chce być tu tak samo jak ja. Przynajmiej z jednym się zgadzamy. Kiedy już byliśmy w moim pokoju, ja usiadłam cicho na moim łóżku czekając, aż to piekło dobiegnie końca. Pensy zaczeła krążyć po pomięszczeniu. Patrząc na wszystko z obrzydzeniem.
- A fuu, tu wszystko jest.. Mugolskie. - powiedziała patrząc na moją bibloteczke z książkami.
- jesteśmy w świecie ludzi, czego się spodziewałaś? - powiedziałam ironicznie.
- Po tym domu? Niczego dobrego. - odpyskowała krzywiąc się. Zacisnełam pięści, ale przemilczałam jej wypowiedz. Krótkowłosa wyjeła coś z kieszeni i doskoczyła do mnie. Machając mi tym przy twarzy.
- Wiesz co to jest, paskudo? List z Hogwartu! Oczywiście, że ty nie wiesz co to Hogwart. To jest miejsce dla prawdziwych czarodzieji. Nie takich podrobów jak ty. - zaczeła się śmiać złośliwie.
- wiem co to Hogwart. I tak się składa, że ja też dostałam ten list. - wysyczałam jej w twarz.
- hahahaha. Tak jasne. Chyba zaproszenie na czyszczenie sowich klatek. - powiedziała ocierając niby łze. Bez słowa wstałam i wyjełam list z szuflady. Potem dostojnym gestem rzuciłam nim jej w twarz. Zdziwiona dziewczyna pochwyciła papier. I zaczeła czytać. Jej źrenice rozszeżyły się gdy czytała. Potem bez słowa z papierem w ręku na pięcie zawróciła i wybiegła z pokoju. Skierowała się do salonu krzycząc:
- Tato, tato! Paskuda idzie do Hogwartu! - wyszłam za nią. Pensy stała już przy rodzicach. A jej ojciec dzierżył mój list. Mężczyzna w skupieniu analizował list marszcząc przy tym czoło.
- cóż, ta szkoła schodzi już na psy. - w końcu się odezwał. A mnie zalała krew.
- kiedy Sara dostała list? - zapytała mama Pensy mojej rodzicielki. Która spokoje siedziała na swoim miejscu.
- dostała go 3 dni temu. Przyleciała sowa ze świata magii i go dostarczyła. - odpowiedziała spokojnie.
- więc nie mamy wyjścia. Razem udamy się na ulice Pokątną. - oznajmił szatyn z westchnieniem. A w mojej piersi utknął krzyk rozpaczy. Prosze tylko nie to..
- Skoro tak uważacie - powiedziała moja matka dziekując im za tą " wspaniałą propozycje." Ja stałam z boku i nerwowo miętoliłam sukienke. Potem weszli na temat Pensy, że to oczywiste, że dostała list. I jacy są z niej dumni. Nie mogłam tego znieść, więc wymknełam się do kuchni. Tam wygodnie rozsiadłam się na taborecie i cicho klnełam pod nosem. Dopiero po jakimś czasie, zdałam sobię sprawe z nobecności skrzatki skulonej pod ścianą. Zaciskała kurczowo dłonie na wychudzonych kolanach. I z utęsknieniem wpatrywała się w coś na szafie. Podążyłam za jej wzrokiem. I zobaczyłam tace ciasteczek. Potem usłyszałam ciche burknięcie wydobywające się z brzucha zaniedbanego stworzenia. Jest głodna. Przeleciała mi ta myśl przez głowe jak błyskawica. Kiedy zobaczła, że jej się przyglądam speszona spuściła swoje duże oczy na podge. I chudym palcem robiła na podłodze okręgi. Bez zastanowienia wstałam oraz podeszłam do szafy, chwyciłam ciasteczko, podeszłam do skrzadki i kucnełam przy niej, wyciągając do niej dłoń z ciastkem. Zszokowana i wystraszona spojrzała na mnie.
- Prosze Melo. Zjedz - zachęciłam ją. Ta energicznie potrząsneła głową na znak odmowy.
- Weź to nikt się nie dowie. Obiecuje.
- Ale Mela nie moż.. - za nim dokończyła wsunełam jej ciastko do ust.
- To będzie nasza mała tajemnica. - powiedziałam, uśmiechając się do niej. Ta zjadła przytakując mi. A jej duże smutne oczy zaszkliły się. W geście podziękowania ścisneła moją dłoń.

Masz w oczach dobro. / Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz