It must have been love, but it's over now
It must have been good, but I lost it somehow
It must have been love, but it's over now
From the moment we touched till the time I ran out
(Roxette It Must Have Been Love)
Deszcz lał z nieba nieprzerwanie, a jego gęste strugi rozmywały świat w oczach Yen w bezbarwną, bezkształtną breję. Przemykała najpodlejszymi i najciaśniejszymi uliczkami swojego wymarzonego Paryża, kuląc się w sobie i obejmując opiekuńczo ramionami ciężkie popiersie. Już kilka razy chciała je cisnąć precz i roztrzaskać na chodniku, ale nie mogła. Świadomość, że był to przedmiot wykonany jego własnymi rękami, coś, czego dotykały jego smukłe palce, co wyrzeźbił sam i co z tego względu – naturalnym prawem Sztuki – nosiło w sobie cząstkę jego duszy, nie pozwalała jej tego zrobić. Wspomnienia były wciąż zbyt świeże na ten ostateczny krok.
Yenlla naciągnęła kaptur na twarz. Pod pewnymi względami deszcz okazał się dla niej w tej chwili darem niebios. Dzięki niemu nie było widać łez.
Wszystko, co się dzisiaj wydarzyło (a przede wszystkim ten nagły wysyp kobiet w mieszkaniu jej kochanka), nie było dla niej właściwie niespodzianką. Wiedziała o tym. Kiedy przetrząsała jego mieszkanie w poszukiwaniu lekarstwa na gorączkę, natrafiła na terminarz i nie miała więcej złudzeń. Jednak tym, co zabolało ją najbardziej, okazała się krótka notatka przy jej nazwisku, która głosiła: „Uważać na Honey. Inteligentna, tylko udaje".
Czy powinna być wdzięczna za komplement?!
Zatrzymała się na rogu ulicy, ignorując pełne nadziei spojrzenia wyjątkowo umorusanych dzieci, których nawet okropna pogoda nie zniechęciła do codziennego wypadu na ulice w poszukiwaniu szczęścia. Wystawiła twarz prosto na deszcz, ciesząc się uderzeniami lodowatych kropli na policzkach i powiekach. Kiedy poczuła się gotowa, ponownie otworzyła oczy i zerknęła w kierunku miniaturowych okien na poddaszu najbliższej kamienicy. Jej dotychczasowe mieszkanie. Najmniejsze i najkoszmarniejsze, jakie tylko zdołała wyszukać – należało przecież trzymać się artystycznego stereotypu. W środku ledwie udawało jej się podnieść głowę, ale ostatecznie nie było jej potrzebne po to, aby się w nim prostować, czy w ogóle pozostawać w pionie. Zresztą, i tak była tam raptem dwa albo trzy razy. Przeważnie przesiadywała u Niego.
On był rzeźbiarzem i właściwie tylko tyle o nim wiedziała. Pochodził prawdopodobnie z Węgier lub Rumunii, ale ciężko było to jednoznacznie stwierdzić, bo sam bez przerwy się co do tego mylił. Widocznie, jak większość ludzi, nie odróżniał jednego od drugiego. Kłamca! Zamiast na szczegółach geograficznych skupiał się raczej na imitowaniu naprawdę przerażającego pseudowschodniego akcentu, który trudno byłoby przypisać przedstawicielowi jakiejkolwiek narodowości. Yen zauważała to wszystko, ale nie miało to dla niej znaczenia. Kochała go.
Kochała go od pierwszej chwili. Od pierwszego spotkania, które miało miejsce już pierwszego wieczoru po paryskim występie jej francuskiego tournée. Poznali się w dość podłej knajpce, w jeszcze podlejszej dzielnicy. Roiło się tam od niespełnionych, ale za to wielce przekonanych o własnym wyjątkowym talencie artystów, a pomiędzy nimi znajdował się i On. Miał zdecydowanie najdłuższy i najbardziej czerwony szalik oraz wyjątkowo sflaczały beret – niewątpliwe znaki wielkiego artyzmu. Siedział sam nad szklanką współczesnego, oszukańczego absyntu w pozycji co prawda ekstremalnie niewygodnej, ale też takiej, że lepiej nie mógłby go ustawić cały sztab speców od wizerunku.
„Pozer", orzekła Yen w ostatnim przebłysku rozsądku.
Zupełnie tak jak ona!
CZYTASZ
Wielka miłość małej Yen | ŻdŚ
FanfictionMiniaturka do Żony dla Śmierciojada. Tragiczna i artystyczna miłość Yen. UWAGA: kanon umiera po HP5. Świat i bohaterowie należą do J.K. Rowling. Fanfiction jest moje i tylko moje. Jeśli zobaczysz je w innym miejscu na Wattpadzie albo na dowolnym inn...