„Lilia Gerber" – na mosiężnej tabliczce przymocowanej koło masywnych drewnianych drzwi w podwórzu nowej kamienicy widniały tylko te dwa słowa. Obok znajdował się przycisk dzwonka. Nie było domofonu ani kamery. Najwyraźniej odwiedzający to miejsce byli oczekiwani i nie potrzebowali się przedstawiać.
Mężczyzna w krótkim czarnym płaszczu nacisnął dzwonek nie zdejmując rękawiczki. Usłyszał ciche brzęczenie i zamek szczęknął zwalniając magnetyczną blokadę. Kiedy mężczyzna przekroczył próg, hol zalało światło uruchamiane fotokomórką. Na lewo od wejścia zobaczył nowoczesną windę skierował się jednak w prawo, na schody. Buty na skórzanych podeszwach nie wydały żadnego dźwięku kiedy wspinał się po stopniach z biało-czarnej mozaiki. Stanął przed wejściem gdzie kolejna tabliczka, jeszcze mniejsza niż ta na zewnątrz, potwierdzała, że trafił na miejsce. W rogu pod sufitem umieszczona była kamera. Nie pukał, nie musiał, drzwi otworzyły się same bezszelestnie. Drobna dziewczyna w dużych okularach zaprosiła go gestem do środka.
- Good afternoon – odezwała się grzecznie szkolnym angielskim. – Miss Gerber is expecting you. Please follow me.
Wnętrze było jasne, wysokie i przestronne. Z przedpokoju zastawionego wygodnymi białymi fotelami przeszli do dużego pomieszczenia, którego jedną ścianę pokrywała ogromna lustrzana tafla. Stamtąd dwuskrzydłowe drzwi z kryształowymi szybami zaprowadziły ich do korytarza, gdzie widać było przejścia do kolejnych pomieszczeń, zamkniętych. Filigranowa przewodniczka zapukała delikatnie do pierwszego pokoju po prawej i nacisnęła klamkę nie czekając na zaproszenie. Wpuściła mężczyznę do środka, a sama wycofała się cicho.
Pokój był gabinetem. Na ścianach wisiały oprawione szkice, przedstawiające nienaturalnie smukłe postacie. Oprócz zielonej kanapy w stylu chesterfieldzkim i owalnego intarsjowanego stolika znajdowały się tam wysokie do sufitu regały zapchane książkami i segregatorami. Naprzeciw wejścia stało biurko, duże i zapewne stare, zarzucone papierami i ołówkami, wśród których prawie nie było widać cienkiego notebooka.
Zza biurka wstała kobieta. Była wysoka, ubrana w długi miękki sweter skrywający sylwetkę. Dłonie ginęły w rękawach. Włosy miała splecione dookoła głowy, z kosmykami spadającymi na szyję, a na twarzy o bardzo jasnej skórze ledwie dawało się dostrzec delikatny makijaż. Stanęła na środku pokoju i zamiast wyciągnąć rękę na powitanie założyła ramiona na piersiach.
- Jestem Lily Gerber – powiedziała niskim głosem – A pan to...?
Zamiast odpowiedzieć mężczyzna sięgnął ręką w rękawiczce do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
��#_覴0