A la Russe

5 0 0
                                    


Joe wyszedł na ulicę i postawił kołnierz płaszcza. Zapadał wczesny grudniowy mrok. Idąc wzdłuż odrestaurowanych kamienic, mijał odświętnie przystrojone wystawy butików. Scenerię psuły nieco wywieszone na niektórych balkonach transparenty z ręcznie wymalowanymi hasłami. Im bliżej placu, przy którego skraju znajdował się jego hotel, tym więcej ludzi napotykał. Niektórzy szli grupkami, inni stali przed kawiarniami paląc i dyskutując, na rogu chłopak w spadającej na oczy czapce rozdawał ulotki. Ktoś niósł pod pachą czerwono-białą flagę. Pod hotelem stał radiowóz, a w holu grzało się kilku policjantów w czarnych uniformach. Joe z zainteresowaniem zakonotował, że w kaburach mają ostrą broń. Ze swojego apartamentu na ostatnim piętrze hotelu Sheraton miał doskonały widok na zbierającą się przed parlamentem demonstrację. Protestujących od budynku oddzielała barierka i kordon policji, chociaż tłum zachowywał się nadzwyczaj spokojnie. Słychać było tylko stłumione przez dźwiękoszczelne szyby miarowo skandowane hasła.

Społeczne poruszenie nie miało wpływu na plany Joe'go. Było tłem, po którym musiał się poruszać. Zdjął płaszcz i buty, po czym rozciągnął się na łóżku, podłożył ręce pod głowę i zamknął oczy. W myślach przebiegał jeszcze raz pierwsze spotkanie z Lilią Gerber. Było tak krótkie, że właściwie nie zdążył wyrobić sobie na jej temat żadnego zdania. Zdjęcie w kartotece, którą przeglądał jeszcze w samolocie nie oddawało jej urody. Ani chłodu bijącego od całej postaci. I sarkazmu wyciekającego z każdego słowa, które zamienili. Jednym słowem nie było się na czym oprzeć, dlatego planowanie strategii postępowania zostawił sobie na później. Tymczasem po prostu pozwolił sobie odpłynąć i zapadł w drzemkę.

Restauracja A la Russe, bez wątpienia ekskluzywna i droga, stanowiła jednak przykład kiepskiego gustu. Wnętrze było przeładowanie złoceniami, kwiatami i girlandami, a na dodatek każda wolna powierzchnia pokryta została sznurami drobnych bożonarodzeniowych światełek. Mimo dnia powszedniego za stołami siedziało sporo gości. Panował gwar. Joe usadowił się w kącie sali, plecami do ściany i z zainteresowaniem obserwował klientelę lokalu. Miejscami dawało się słyszeć język rosyjski a nawet angielski ale większość jedzących mówiła po polsku. Joe wyłapywał pojedyncze słowa, jednak nawet nie próbował wsłuchiwać się w szeleszczące konwersacje. Po prostu zabijał czas.

Lilia Gerber się spóźniała.

Dwadzieścia po siódmej wreszcie stanęła w drzwiach. Kelner w białej koszuli i czarnej kamizelce wskazał jej stolik. Joe mógłby się założyć, że rozmowy lekko przycichły, kiedy przechodziła przez salę w jego kierunku. Ubrana była w długą, ciemnozieloną suknię, z wąskim ale głębokim dekoltem, w którym połyskiwał naszyjnik z ułożonych w kształt serca brylantów otoczonych maleńkimi szmaragdami. Rude włosy miała rozpuszczone i przerzucone przez ramię. Joe wstał i pocałował ją w policzek na powitanie. Wciągnął w płuca zapach lilii, lustrując przy okazji perfekcyjny makijaż. Czerwone usta odcinały się wyraźnie od jasnej, porcelanowej cery.

- Wyglądasz zachwycająco – pozwolił sobie na komplement, kiedy już usiedli.

- Dziękuję – odrzekła lekko kpiącym tonem. – Ty również. Doskonale skrojony garnitur. Szyty na miarę, prawda? W sklepach rzadko można znaleźć coś pasującego do twojej budowy.

Joe nie skomentował jej słów. Poprawił mankiety koszuli i otworzył kartę dań. Jak spod ziemi wyrósł obok niech kelner i zapytał, czy życzą sobie coś do picia.

- Poproszę kieliszek czerwonego wina – powiedziała Lilia.

- Czerwone? A co powiesz na początek na prosecco?

- Boli mnie głowa od białego wina – wydęła czerwone usta.

- Oczywiście. Zapomniałem. Poprosimy zatem butelkę czerwonego wina.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 02, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

LiliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz