3. Dziwny jest ten świat

1.3K 165 86
                                    

dwa miesiące, trzy dni i pół godziny później

Grzmotnąłem ramieniem w drzwi mojego kochanego mieszkania, walcząc z zamkiem, który dzień bez wymuszania na mnie skomplikowanej akrobacji w ambitnym celu dostania się do własnego mieszkania uważa za dzień stracony. (Czy to jest jakiś chory symbol tego, że "leżę" na wyspie..?) Zamek Nienawiści pokonany (+50 PDków), mogłem spokojnie rozkoszować się zapachem CZEGOŚ, ściągając kurtkę.

COŚ pachniało apetycznie, wyszukanie, francusko i nie było kawą. Snuło się błogo, zapewne wpychając wszystkich naszych sąsiadów w zazdrość chroniczną. Tak, to był ten moment, kiedy nagle stwierdziłem, że umieram. Z głodu.

Wsunąłem się cicho do kuchni. Bez sensu, drzwi i tak oznajmiają wszystko. Lubiłem po prostu patrzeć na niego w takich momentach; on udawał, że mnie nie zauważył; ja udawałem, że o tym nie wiem. I nie żebym widział to po raz pierwszy, ale ogrom słodyczy i surrealizmu w tym obrazku zawsze mnie dobija. Francis pochylający się z gracją nad garnkami, których jest na tyle dużo, że połowy nie znam nawet z nazwy. Nucącego cicho, czystym głosem. Z elegancko podwiniętymi rękawami koszuli, z arystokratyczną wstążką wiążącą złote loki.

I w ceratowym fartuszku w biedronki, błyszczącym jak nos Ivana o poranku. Serio, nie wiem jak on i jego Oceany Poczucia Stylu tolerują coś takiego – nie dość że na świecie w ogóle, to jeszcze na swojej wspaniałej osobie. Cmoknąłem go lekko w kark i oparłem czoło o jego plecy. W życiu mu tego nie powiem, ale uwielbiam irytujący fakt, że ten drań jest ode mnie wyższy.

A, okej. Zanim Francis odwróci się z uśmiechem i plamką sosu na lewym policzku, żeby przytulić mnie miękko (a ja przyciągnę go w dół, żeby nie musiał tracić czasu na pochylanie się do pocałunku, jak już straci opanowanie od błysku w moich oczach) – chyba muszę cofnąć się trochę w czasie. Jak doszło do tego, że całuję Francisa gotującego dla mnie w obciachowych ciuchach?

Jak już raz wpakował mi się do domu, tak już został. To wcale nie tak, że tego chciałem. Tak właściwie to jego wina, cholera no. Poczekał grzecznie, aż wyzdrowieje do końca i przeprowadził ostateczny atak. (Wcześniej to była tylko wojna podjazdowa, z całą tą przeklętą troską...)

Jak mu to kiedyś powiedziałem to przez tydzień mi wypominał. Że to przecież ja się na niego praktycznie rzuciłem, a on mnie nawet nie prowokował, bla bla bla. Jaaasne, a ja jestem abstynentem.

No bo powiedzcie mi, jak ja się miałem zachować, gdy z łazienki wychodzi najpierw oszałamiający zapach lawendy, a potem Francis - w białej koszuli, która jest lekko wilgotna (bo Francis uważa, że ręczniki są dla słabych) i praktycznie przezroczysta, i w ciemnych bokserkach? To bym jeszcze jakoś zdzierżył, przyzwyczaiłem się do podobnych scen na przestrzeni kilku wieków. Ale Francis opadł na fotel z zaspanym jękiem, przecierając wierzchem dłoni oczy i paplając coś rozkosznie o jutrzejszym śniadaniu. Złote włosy pozakręcały mu się w niepoprawne loczki, a kropelki wody spływały spokojnie po jego szyi, załamując się na jabłku Adama.

No co miałem zrobić.

Najgorsze jest to, że – niech ktoś mnie trzaśnie, zanim się do tego przyznam – mogę się wypierać ile wlezie, ale on naprawdę nie robił tego specjalnie. Nie wtedy. Trzeba to ogłosić świętem narodowym (żałobą najlepiej) - moment, gdy Francja nie myśli o seksie i podobnych. A ja tak. Intensywnie.

Gdy obudziłem się następnego dnia ogarnęła mnie przemożna chęć skoczenia z wersalki w celu skończenia mego marnego żywota. Albo chociaż przemówienia do mojego szczątkowego rozsądku, żeby cholera jasna myśleć na przyszłość nad swoimi decyzjami i bezsensowną impulsywnością i pożyczaniu łazienek Francuzom i...

Ale potem Francis ziewnął rozdzierająco (mogę przysiąc, że on nawet ziewa z francuskim akcentem), zakopując głębiej w kołderkę i owijając wokół mojej nogi; i wyglądał tak niesamowicie słodko, że mężnie postanowiłem żyć dalej.

A teraz ten łajdak spod ciemnej gwiazdy leży z brodą na moich kolanach i czyta "Romeo i Julie"; w francuskim wydaniu chyba tylko po to, żeby mnie wkurzyć. W zamyśleniu przygryza ołówek i robi stada notatek na bokach, tą swoją zawijasowatą kursywą. Aż się boję myśleć, w czym poprawia biednego Sheakspera. Ma na sobie idiotyczną koszulę nocną, która jest różowa i ma wysmarowane z przodu "Paris" i najwidoczniej nie robi mu fakt, że postawiłem mu na plecach laptopa. (Poruszył tylko łopatkami jak kot; on powoli przekracza jakieś normy uroczości.) Właściwie to dosyć optymalna pozycja; pewnie musiałbym spać na kanapie przez tydzień, jakby Franci widział, o czym piszę.*

Tu jest miejsce, w którym pewnie powinienem naćkać wyjeżdżonych na lewo i prawo fraz z cyklu "czuję przyjemne ciepło w sercu, gdy patrzę w jego oczy" albo "chciałbym tak trwać wiecznie". Czy może nawet "czuję, że trzymam cały mój świat w swoich ramionach". Ale prawda jest taka, że wspomniany wyżej "cały świat" wbija mi kłujący podbródek w udo i ma dziurę w lewej skarpetce, a sceneria daleka jest od tęczy i płatków sakury w powietrzu. I, cholera jasna, właściwie naprawdę mógłbym tak zostać wiecznie.

Oczywiście dalej skaczemy sobie do gardeł, doprowadzając do białej gorączki Luda na wszelkich możliwych konferencjach ekonomicznych. Nasze kłótnie nabrały jednak drugiego dna i – tak tak, Erotyczny Ambasador, bla bla – to jest naprawdę niesamowite, pod pewnymi względami. Ostatecznie nie jesteśmy tylko państwami, mamy tam jakieś szczątki życia prywatnego. (Mam małą, cichą nadzieje, że XXI wiek potrwa jeszcze trochę w tej atmosferze złudnego pokoju i nie będę musiał walczyć z Francją w otwartym ogniu, tfu tfu.)

Francis chyba zasnął, jego palce zaraz ześlizgnął się z zbezczeszczonej francuskim książki. Różowa wstążka na złotej kitce już dawno przestała być kokardą. Porusza się leniwie i zapewne jest mu zdecydowanie niewygodnie, a nagrzany lapek parzy mu plecy. Jak będę dłużej tak na niego patrzył to ostatecznie się rozmaśle, kończę więc moją opowieść o całkowicie prywatnym aspekcie życia Wielkiego Imperium Brytyjskiego.

THE END


* Nieprawda, ale mógłbyś lepiej pilnować swoich pamiętników w formie cyfrowej (czy to nie całkowity brak stylu? Uczucia powinno spisywać się ręcznie!).
Arthur, niszczysz swój całe życie wypracowywany image zgryźliwego cynika, pisząc takie słodkie rzeczy.

Twój kochający,
République Française, Francis Bonnefoy

Francuska grypa (Hetalia)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz