Prologue

16 2 0
                                    

To było dawno...
Dawno...
Temu...
Wtedy, gdy jeszcze się poddawałam...

Weszłam do domu i zsunęłam ze stóp szczęśliwe skórzane baleriny z kokardką. Stanęłam przed lustrem w przedpokoju, powiesiłam płaszcz na wieszaku. Następnie zaczęłam starannie rozplątywać, powolnymi ruchami dłoni dobierany warkocz, zebrany u szczytu mojej głowy.  Moja twarz odbijała się w szklanej tafli. Duże zmęczone oczy, blada cera, delikatne rysy twarzy nieskażone makijażem.
Przymknęłam oczy, pod nosem nucąc muzykę Vivaldiego. Ten proces był moim codziennym rytuałem. Nie zamierzałam go odpuszczać nawet dziś.
Kiedy włosy spływały już falami wzdłuż moich ramion, ruszyłam korytarzem do salonu.

-Mamo?- mój głos niósł się echem po tym wielkim i wiecznie pustym domu- Ruth?- wywołałam imię sprzątaczki.

Nikt nie odpowiedział.

Wbiegłam miękko po schodach  na górę i otworzyłam drzwi swojego pokoju delikatnym pchnięciem palców.

-Idealny moment- mruknęłam do różowych ścian.

Podeszłam do białego biurka, stojącego tuż przy oknie z widokiem na ogrody i otworzyłam pierwszą szufladę. Przerzucając wszystkie papiery, odnalazłam kremowobiałą kopertę. Po raz ostani wyjęłam z jej wnętrza kartkę- moją ostatnią wiadomość dla nich-ludzi, którzy twierdzili, że są moimi rodzicami.

To wasza wina.

Z wyrazami niewspółczucia
Tate

Krótka i konkretna. Zupełnie jak ich opieka nade mną. Oczywiście konkretna tylko pod względem zasad. Nie żebyście myśleli, że byłam dla nich ważna.

Wzięłam z biurka taśmę klejącą i przykleiłam kopertę idealnie na widoku, na środku moich śnieżnobiałych drzwi.
Pewnie i tak jej nie znajdą.

Z hukiem wtargnęłam do własnej łazienki. Z szafki pod kranem wyszarpnęłam pudełko na okulary. Zręcznym ruchem nadgarstka puściłam lodowatą wodę z kranu w wannie.

Łzy zaczęły ściekać mi po policzkach już wtedy, gdy rozpinałam guziki białej koszuli. Otarłam je, ale zaraz leniwym strumieniem, zaczęły ściekać kolejne, dodając całej sytuacji jeszcze więcej uroku. Odrzuciłam ubranie w kąt razem z granatową spódniczką, zielonym sweterkiem i białymi rajstopami.

Ubrana w samą bieliznę sięgnęłam po pudełko od okularów i zanurzyłam koniuszki palców prawej stopy w lodowatej wodzie.

Zassałam głośno powietrze przez usta.

Przez chwilę w mojej głowie błysnęła myśl, że nie dam rady.
Był tylko jeden problem.
Ja przez całe życie nie dawałam rady.
To był mój sposób, to było moje wyjście, żeby pokazać, że mam własną wolę, że nie pozwolę sobą manipulować, ani siebie wykorzystywać. Tylko ja mam prawo do psucia sobie własnego życia, bo jest moje. Nikt, prócz mnie, nie może tego zrobić, ani moi znajomi ze szkoły, ani rodzice, ani psycholog, ani ten głupi Franky.
Tylko ja.

Zanurzyłam się szybko w wodzie, głośno dysząc, oparłam głowę o wannę i otworzyłam pudełko od okularów. W środku dwie żyletki błyszczały w promieniach szarego światła, przesączającego się przez okno.

Wyjęłam jedną i zatrzasnęłam
opakowanie, po czym rzuciłam je na podłogę. Moje palce zbielały, gdy zacisnęłam je mocno w okół śmiercionośnego ostrza.

Teraz.

W moim umyśle rozkwitała pustka, gdy dociskałam żyletkę do delikatnej skóry nadgarstka, robiąc długie pionowe cięcie.
Zacisnęłam wargi z całej siły, gdy ból wystrzelił z mojej dłoni i obezwładnił na ułamek sekundy wszystkie moje zmysły  oprócz tego jednego . 
Usłyszałam swój głośny jęk, a żyletka wyślizgnęła się spomiędzy moich palców, po czym zniknęła pod wodą. Po mojej skórze ściekała czerwona, czerwona krew. Było jej tak dużo, tak straszliwie dużo. Pływałam w niej. Nachyliłam się nad nią, zanurzając dłonie w poszukiwaniu narzędzia. Zasyczałam, a następnie krzyknęłam, kiedy woda przedostała się do rany na mojej lewej dłoni. W tym samym momencie wyczułam na dnie wanny żyletkę.

-Fuck- wysapałam, kiedy zdałam sobie sprawę, jak trudno będzie mi zrobić kolejne cięcie tak osłabioną ręką.

Dyszałam niczym koń wyścigowy, aż wreszcie udało mi się przycisnąć ostry koniec do skóry i wbić go w delikatne ciało z całej siły jaką miałam w odrętwiałych palcach.  Wtedy przestałam oddychać.
Po budynku poniósł się mój ryk.
Wypuściłam żyletkę, bezwładnie osunęłam się  w czerwoną toń.
Jestem pewna, że utraciłam przytomność z wariackim uśmiechem na twarzy, gdy w żyłach zaczynało mi braknąć krwi i tlenu.

Byłam spokojna. Pierwszy raz od wielu lat czułam w środku opanowanie. Tak długo tłumiłam swoje uczucia. W końcu dałam im upust i wcale tego nie żałowałam.
Tylko jedna myśl w kluczowym momencie nie dawała mi w pełni odetchnąć. Tuż przed moją śmiercią, czarny cień zamajaczył na tle szkarłatnej wody, a ja straciłam zdolność widzenia nie poznając odpowiedzi.
Czyżby diabeł upomniał się o swoją duszę?

Tak zmarła Tate Anderson.
Nikt nie będzie za nią płakał- wszyscy odetchną, kiedy zniknie pod powierzchnią  ziemi. Przecież ludzie nie tęsknią za takimi nieudacznikami jak ona.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dramatycznie. Dramatyczne prologi są najlepsze prawda? Zapraszam do komentowania i głosowania. Wkrótce wszystko stanie się jasne ;).

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 11, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Everything I want* JBWhere stories live. Discover now