Prince of the darkness [Leo POV]

311 38 18
                                    


    Stojąc na skraju dachu rozmyślam o życiu. Porywisty wiatr łopocze połami mojego płaszcza, a srebrny księżyc oświetla moją twarz. Patrzę w dół. Wysoko. Niemal czterdzieści pięter. Gdybym skoczył, logicznie rzecz biorąc, zginąłbym na pewno. Przez te parę sekund nim zderzyłbym się z asfaltem, byłbym wolny, taki jakim zawsze chciałem być. Ale samobójstwo byłoby samolubne. Odebranie życia sobie samemu jest tchórzostwem. Jest ucieczką przed trudami jakie zostają przed nami postawione. Samobójstwo jest pójściem na łatwiznę i całkowitym poddaniem się. Zawsze tak uważałem i szydziłem z samobójców. Teraz zastanawiałem się czy nie byłem czasem dla nich zbyt surowy. Czasem myślę, że sam chciałbym zginąć lecz, czymże byłaby śmierć władcy umarłych? Czystą kpiną.
   Ilukrotnie jeszcze usłyszę, że nie jestem nic wart? Jak wiele razy zostanie mi rzucony piach w oczy lub kłody pod nogi? Ile porażek jeszcze będę musiał znieść by być godnym twojej miłości? Zainteresowania? Czy kiedykolwiek pozwolisz mi być tym, który będzie się o ciebie troszczył? Czy poczuję smak twoich ust choć przez ułamek sekundy?
   Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Nieskończona ilość przeciwności, które mają zamiar mnie złamać, sprawić bym dał za wygraną, ale nic z tego. Za każdym razem, z każdej próby wychodzę silniejszy i bogatszy o nowe doświadczenia. Coraz bardziej uparcie dążę do swojego celu i ani myślę się poddać. Poprzez każde załamanie psychiczne, każde ukłucie bólu staję się lepszy, bardziej odporny, a za razem coraz słabszy. Gdy przychodzą dni takie jak ten, dni poczucia beznadziejności, odczuwam je tysiąc razy dotkliwiej. Wtedy chcę krzyczeć, bić, krzywdzić, zniszczyć cały świat jednym tchnieniem zarazy, a zaraz po tym skryć się w najciemniejszym kącie wszechświata, leżeć skulony na ziemi, zakłócać ból głośną muzyką, rozsadzającą mi bębenki i po prostu płakać.
   Płacz - kolejna oznaka słabości, jednak jest ona w większym stopniu przeze mnie tolerowana. Czasem płaczę. Tylko czasem. Tylko nocą. I tylko wtedy kiedy jestem na Ziemi.
   Przerażający dreszcz przeszył moje ciało. Czy będzie dzisiaj padać?
   Miło by było. Lubię deszcz. Jest odżywczym balsamem dla całego świata. Sprawia, że rośliny rosną, że zwierzęta mają co pić. Dla większości ludzi deszcz jest czymś okropnym co powoduje błoto, moczy ubrania i włosy. Dla mnie deszcz jest czymś pięknym. Naturalną zasłoną przed światem. Chroni on tych smutnych i płaczących przed koniecznością zbycia swojej zwykłej maski radości i szczęścia. Deszcz jest przyjacielem, który płacze razem z nimi kiedy inni ludzie zawodzą. To jedna z nielicznych pożytecznych rzeczy, których nauczyłem się od rodzaju ludzkiego.
   Odwracam się w prawo i powoli, noga za nogą wędruję po skraju dachu. Rozświetlone, głośne miasto roztacza się u moich stóp. Kolorowe neony i telebimy z różnobarwnymi reklamami, zmieniającymi się co chwila są tutaj włączone przez całą noc. Czuwają nad tym by trafić do potencjalnego odbiorcy o każdej porze. Tak samo jest ze mną. Jestem gotów zaoferować ci wszystko czego tylko będziesz potrzebował wtedy kiedy tego ode mnie oczekujesz.
   Masa ludzi malutkich jak mrówki, ledwie widocznych, gna w tylko sobie znanym kierunku. Przeciskają się, zderzają, kluczą między sobą, próbując znaleźć jak najkrótszą drogę do swojego celu. Czy znajdą? Nie wiadomo. Każdy tego chce, jednak nie wszystkim się to udaje. Ba, osiągają to tylko nieliczni. A czy ja osiągnę swój cel? Czy i ty mnie kiedyś pokochasz tak jak ja kocham ciebie?
   Jakaś kobieta w sąsiednim bloku, kilka pięter niżej wyszła na balkon. Niedaleko jej ust żarzy się malutki, czerwony punkcik. Nie znoszę palaczy, nie rozumiem fenomenu palenia tytoniu, nie cierpię zapachu dymu tytoniowego, jednak mimo to wydobywam z wewnętrznej kieszeni płaszcza paczkę papierosów. Wyciągam jednego z nich i podpalam zapalniczką, po czym ponownie wkładam jedno i drugie do kieszeni. Zaciągam się dymem. Okropny. Więc dlaczego palę? Bo chcę ci zrobić na złość.
   Noga prawa, potem lewa. Prawa. Lewa. I tak w kółko. Wędruję po skraju dachu jak dziecko po krawężniku. Z tą różnicą, że kiedy ja wykonam zły ruch przepłacę to życiem, a dziecko najwyżej skręconą kostką. Przynajmniej tak byłoby gdybym był człowiekiem. Powoli spalam papierosa. Strzepuję popiół w dół, na ziemię znajdującą się kilkaset metrów niżej. Wdech - i nikotynowy dym znajduje się w moich płucach. Powolny wydech, który powoduje powstanie szarej mgiełki, wydobywającej się z moich półotwartych ust.
   Puszczam filtr trzymanej fajki, a ona niknie, spadając w dół. Kolejny krok, niewielkie zachybotanie. Czy spadnę? Chodzenie po krawędzi wieżowca jest podobne do mojej miłości do ciebie. Nigdy nie wiadomo co się stanie.
   Miłość to uczucie tak przyziemne, pospolite, zupełnie różne ode mnie. Nie sądziłem, że kiedyś będę w stanie kochać. Możliwe, że nawet tego nie chciałem. Teraz kocham. Jednak jak to jest być kochanym?
- Taekwoon, co ty robisz? - głos z głębi dachu oznajmia mi, że mam towarzysza. A jest nim pierwsza, a zarazem ostatnia osoba, którą chcę widzieć.
- Ravi - szepczę, sam do siebie. - Myślę - odpowiadam prosto, przystając i patrząc w betonowe podłoże.
- Na skraju dachu czterdziestopiętrowca? - pyta z powątpiewaniem.
   Nic nie odpowiadam. Zamiast tego robię to co umiem najlepiej - uciekam. Obracam się tyłem do krawędzi budynku, rozkładam szeroko ręce i rzucam się w dół. Nie zderzę się z chodnikiem, ale poczuję się wolny. Na krótko. Tylko na chwilę, w której poszybuję na skrzydłach czarnego feniksa w stronę księżyca.
   Zrobiłem to dla siebie. Już zbyt dużo czasu zająłem w twoim życiu. Zbyt dużo miejsca zajmowałem. Za bardzo się męczyłem. Zdecydowałem, że muszę odpocząć. Odlecieć gdzieś daleko. Czy poczujesz, że odszedłem Ravi? Czy zdecydujesz się do mnie dołączyć?
Do mnie, do Władcy Umarłych. Do Księcia Ciemności.

Prince of the darkness (Wontaek oneshot)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz