Martwa biel

58 16 0
                                    

Mój Taeminnie,

bardzo chciałem zanumerować ten list, jako że mam nieodparte wrażenie, iż okaże się on niezwykle ważny. Daremny jednak okazał się mój trud, moje próby pochwycenia i zliczenia tych puszczanych w świat, zamkniętych w słowach myśli i uczuć, bo już dawno straciłem rachubę. Tak więc, nie wiem który to list z kolei, nie wiem, jak gruby plik kopert już zalega na Twojej półce, ale proszę, przeczytaj go z uwagą, nawet jeśli kartka i długopis w rękach poety mogą się okazać narzędziami nad wyraz niebezpiecznymi.

Mój Taeminnie, jakiś czas temu obiecałem Ci, że postaram się tymi moimi chaotycznie skleconymi wiadomościami wywoływać uśmiech na Twojej twarzy. Od tamtej pory dobrze mi szło, prawda? Nie będę ukrywał, że jestem dumny z owych listów, których optymistyczny wydźwięk nawet mnie samego nieco uspokoił. Bo jak mógłbym dłużej pławić się w beznadziei, kiedy dzielę się z Tobą tak pięknymi wspomnieniami? Mam nadzieję, że sposób, w jaki opisuję nasze współdzielone chwile Ci się podoba. Wiem doskonale, jak cenisz moje pióro, ale nigdy wcześniej nie miałem okazji bez żadnego skrępowania opowiadać Ci, jak szalone rzeczy robi z moim sercem Twoja obecność. Teraz to nadrabiam, z czułością maluję na kartkach utkane ze słów obrazy z mojej pamięci, tak, żebyś mógł to wszystko zobaczyć moimi oczami. Niezmiernie mocno pragnę poruszyć Cię tymi lirycznymi wywodami. Pragnę, żebyś czytając moje listy, prócz niewątpliwego zażenowania z powodu tkliwości tego kochającego Cię na zabój mężczyzny, poczuł też te kolory, te barwy kwitnące mi w piersi, ilekroć o Tobie myślę. Żebyś nigdy nie zapomniał, że jesteś dla mnie wszystkim.

Mój Taeminnie, dziwny jest ów spokój, który spadł na mnie tak samo, jak to bezbarwne zimowe niebo. Jego szalona i niezdecydowana barwa w mgnieniu oka przeistoczyła się w rzekę bieli nad moją głową. Czasem, w wyjątkowo mroźne dni, ta zobojętniała kopuła wspaniałomyślnie rozstępuje się, dając mi na moment wgląd za swoją barierę. W takich chwilach znów mam okazję ujrzeć jasny błękit, który tkwi w górze, jak odłamek wspomnień, jak refleksja dawno już minionego lata. Ów czysty kolor napawa mnie jednak dziwnym niepokojem, który nie do końca rozumiem. Moja ulubiona barwa, ta która zwykła mieszkać w Twoich oczach, kiedy jeszcze wszystko było w porządku, teraz wisi nade mną i tchnie porażającym chłodem, docierającym aż do samego serca, kłującym je. To imadło mroźnego błękitu od czasu do czasu zaciska się na mojej duszy, jakby próbowało zmienić ją w nieczuły lodowy odłamek. Mój Taeminnie, nie rozumiem tego. Nie rozumiem, czemu nie widzę już Twoich oczu w tym pozornie znajomym błękicie nad moją głową. Może to ta rozłąka tak miesza mi w głowie? Może to ta zima jest taka mroźna? Tak, z pewnością tak. Przecież na pewno Twoje oczy w dalszym ciągu kryją w sobie słoneczne ciepło lata. Zima ich nie dosięgnie.

Prawda?

Mój Taeminnie, chyba już widzisz, że słowa znów wymknęły mi się spod kontroli. Wybacz. Nie powinienem był o tym pisać, po prostu ten panujący w mojej głowie spokój nieco mnie momentami przeraża. Jakby coś się za nim kryło, jakby coś czaiło się tuż za krawędzią świadomości, tylko czekając na odpowiedni moment, żeby zaatakować...

Już przestaję, przepraszam.

Mój Taeminnie, tym razem kiepsko idzie mi wywoływanie uśmiechu, prawda? Napisałem na początku, że ten list będzie ważny, a okazuje się być jedynie zbitkiem chaotycznych i pozbawionych sensu myśli. Muszę się poprawić, bo jeszcze moment, i rzucisz zgniecioną kartką papieru przez okno, zamiast czytać dalej. Nawet nietrudno mi to sobie wyobrazić. Twoje zmarszczone gniewnie brwi, Twoje zastygłe w wyrazie dezaprobaty usta, Twoje skrzyżowane buntowniczo ramiona. I oczy. Oczy, które tak kocham. Pomalowane na kolor złości, przyozdobione iskierkami niepokoju. Nie powinienem wywoływać takich spojrzeń. Bo bardziej od Twojego gniewu, boję się tej dojrzałej barwy smutku, która zaczęła gościć w owych pięknych oczach nie wiadomo kiedy. Czy to ja byłem jej powodem? Nie myśl, że tego nie dostrzegłem, Taeminnie. Tego, że posyłane mi spojrzenia straciły dawną beztroskę, że w najradośniejszej nawet chwili, czaiły się w Twoich oczach zmartwienia. Czy to Ty tak dojrzałeś pod moim wpływem? Czy to ja zniszczyłem w Tobie niewinność? Nie wiem. Tak czy inaczej, czuję się winowajcą. Ślepym głupcem, który nie ma w zanadrzu nic, poza swoimi niewiele wartymi słowami. Idiotą, który nie dorósł do miłości.

Kolor Twoich oczu // JongtaeWhere stories live. Discover now