Melancholijne złoto

73 14 12
                                    

Taeminnie,

piszę do Ciebie w pośpiechu, albowiem mam Ci do powiedzenia coś niezwykle ważnego. Pozwól jednak, że najpierw nakreślę kilka słów opisu, oddających mój obecny stan ducha.

Taeminnie, czy patrzyłeś ostatnio w niebo? Ono zawsze maluje się nad naszymi głowami, mimo że tylko czasem jesteśmy skłonni je dostrzegać. Wierzę jednak, że Ty wciąż zerkasz tęsknie w górę, łącząc nasze rozdzielone spojrzenia na palecie nieboskłonu. Być może niedługo nie będziemy już musieli uciekać się do takich metod komunikacji. Ale o tym za chwilę, cierpliwości.

Proszę Cię o cierpliwość, a mnie samemu długopis pali się w dłoni, kiedy spisuję te słowa. Zaraz jednak wszystkiego się dowiesz, poczekaj jeszcze kilka akapitów.

Taeminnie, ta zima była niezwykle ciężka, niezwykle mroźna. Dlatego z tym większą ulgą powitałem pierwsze promienie wiosennego słońca, wkradającego się niespostrzeżenie między kratami w moim oknie, malującego moją twarz i moje myśli na złoty odcień optymizmu. Wiosna napełnia płuca, wprawia w ruch zastygłe dotąd pod warstwą lodu serce. To nie tak, że zamierzam wyrzucić z pamięci tamto białe, mroźne niebo, które przez ostatnich kilka miesięcy ciążyło nad każdą moją myślą. Jego wymowne milczenie dokonało we mnie pewnych zmian, które nie do końca rozumiem, ale dzięki którym znów czuję spokój w sercu.

Nawet jeśli ma on barwę smutku.

Taeminnie, chyba nawet nie zdziwi Cię już, kiedy powiem, że zatapiając spojrzenie w tym tchnącym nowym życiem niebie, myślę o Tobie. Wraz z każdym wschodem Słońca, na owej palecie błękitu dzieje się coś niesamowitego. Nie potrafię tego do końca wytłumaczyć, ale wiosenne niebo za moim oknem tchnie niewypowiedzianą wolnością, jakby wreszcie wyzwolone spod ciężkiej osłony zimowych chmur, dopiero teraz mogło przybrać swoją pełną, najpiękniejszą barwę. Wiesz... ostatnio zadzierając głowę do góry nie jestem już do końca pewien, czy to ja patrzę na niebo, czy to ono patrzy na mnie. Obserwujesz mnie czasem, Taeminnie? Kręcisz głową nad moimi naiwnymi listami? Uśmiechasz się z zażenowaniem, słuchając moich głupich, chaotycznych myśli? Momentami boję się zerkać w ten złoty obraz namalowany za granicą mojego przesłoniętego siatką krat okna. Boję się, że utonę w jego kolorze, bo choć nie pamiętam, żeby Twoje oczy kiedykolwiek przybrały tę złotą barwę, Twoje serce z pewnością nosiło ją na sobie od samego początku.

Nigdy nie byłem jej godzien.

Nie masz nawet co zaprzeczać, teraz wiem to już na pewno. Jeszcze jakiś czas temu, obserwując nieboskłon, przyrównując go do tylu dobrze mi znanych, dwóch magicznych kręgów, zwierciadeł Twojej duszy, miałem nieodparte wrażenie, że tonę. Tonę w Twoich smutnych, skutych lśniącym lodem wstrzymywanych łez oczach. Oczach wpatrujących się we mnie z wyrzutem. Wiele jednak zrozumiałem od tamtego czasu. Zupełnie jakby wiosna tchnęła nieco zdrowego rozsądku do mojego zatęchłego umysłu. Teraz kiedy zerkam ku złotemu niebu już wiem, że to nie Twoje oczy patrzyły na mnie z wyrzutem, ale moje własne.

Bo Ty do ostatniej chwili byłeś moim aniołem. Dlaczego rozumiem to dopiero teraz? Robaczywe słowa gniją mi w ustach, kiedy próbuję po raz kolejny wyznać Ci miłość. Nie czuję się Ciebie godzien. A Ty wciąż uśmiechasz się do mnie tym złotym uśmiechem, który tak bezprawnie próbowałem sobie przywłaszczyć, a który należał do mnie od początku, aż do samego końca. Bo byłeś moim aniołem. Bo nadal nim jesteś.

W ciepłe poranki i chłodne wieczory wspominam najpiękniejsze wspólne chwile, jakie tylko moje serce zdołało zapamiętać. Najszczersze złote spojrzenia, którym nauczyłem się ufać dopiero po czasie. Taeminnie, rozmyślam o wszystkich zatopionych w szumie wody, łagodnych dniach, spędzonych nad brzegiem rzeki, przepuszczonych na skleconych dla zabawy, bzdurnych wierszykach i wywołujących salwy śmiechu, dziecinnych wygłupach. Mozaika rozbłysków, tworząca się na powierzchni wody, odbijała się na Twoich włosach, malowała Twoją piękną twarz. Szczególnie jeden z tych urokliwych w swojej prostocie dni zapisał się w mojej pamięci, odtwarza się przed moimi oczami wciąż i wciąż, jak złośliwa kaseta, która postanowiła zaciąć się na budzącej najwięcej emocji scenie. Przypuszczam, że dobrze wiesz, o który moment mi chodzi. Taeminnie, tamten dzień wciąż jawi mi się w pamięci jak nierealne wspomnienie wybujałego umysłu, coś co wydarzyło się naprawdę, co do tego nie mam wątpliwości, a co mimo to przywdziewa ramy fantazyjności. Taeminnie, tamten dzień to wiosenny wiatr, ciepło dłoni, czar uśmiechu. Spokojny oddech i bijące mocno serce. Chlupot wody i śpiew ptaków. Magiczny, żywy obraz, który mógłbym opisać na milion sposobów, na który mógłbym zużyć setki wyrażeń, a moje wywody i tak byłyby niczym, w porównaniu z powalającą mocą i pięknem tamtych dwóch słów, które wtedy od Ciebie usłyszałem.

Kolor Twoich oczu // JongtaeWhere stories live. Discover now