Krucze pióra

372 45 14
                                    

„Cały świat to scena,

A ludzie na nim to tylko aktorzy.

Każdy z nich wchodzi na scenę i znika,

A kiedy na niej jest, gra różne role".

William Szekspir

Nie zrozumcie mnie źle.

Ja naprawdę ją kochałem.

Leżała na lodowatych płytach chodnika, a szkarłat sączył się potokiem z jej pięknych ust, zdobiąc ziemię lśniącą krwią.

Szare oczy zamarły w strachu i zaskoczeniu.

Nie miałem pojęcia, dlaczego tak się stało.

Dlaczego była ważniejsza niż każdy inny człowiek.

Nie powinna.

To wszystko nigdy nie powinno się wydarzyć.

Znałem Delilah Pierce od chwili jej narodzin. Pamiętam dzień, w którym przyszła na świat. Piękna pogoda w hrabstwie Nottinghamshire radowała wszystkich mieszkańców. Ludzie się uśmiechali, czuć było nadchodzące lato. Pomyślałem wtedy, że to dobry znak z góry.

Śliczny maluch o jasnych oczach kręcił z zaciekawieniem łysą główką, byle wchłonąć jak najwięcej świata.

Obserwowałem brzdąca z bezpiecznej odległości. Zapowiadała się przyjemna służba.

Przytknąłem głowę do szklanych drzwi, nie chcąc stracić ani sekundy.

Sprzątaczka pewnie znów pomyśli, że to dzieciaki z innego oddziału brudzą szyby, ale byłem zbyt pochłonięty widokiem, by o tym myśleć.

Jak zawsze zastanawiałem się, kim jest człowiek, na którego patrzę. Jakie będzie mieć pragnienia? Kim się stanie za kilkanaście lat? Aktorem? Kucharzem? Może politykiem? Albo astronautą?

Główka małej Delilah zniknęła na chwilę pod szopą loków jej matki, gdy ta złożyła na jej czole pełen miłości pocałunek.

Uśmiechnąłem się. Wspaniała rodzina.

Od razu pomyślałem, że wszystko pójdzie jak z płatka, lecz zaraz zganiłem się za tę myśl.

Statystyki powinny być niejawne, ale jeden z Archaniołów szepnął mi kiedyś, że moje wyniki są znakomite. Przez to stałem się zbyt pewny siebie, a pycha to przecież grzech. Mimo wszystko nie sądziłem, że coś może pójść nie tak.

A poszło.

Wszystko się rozsypało.

~*~

Parę dni później szczęśliwa matka przyniosła Delilah do domu. Byłem w tak wielu mieszkaniach, że zwykła wielopiętrowa kamienica stojąca w środku Anglii nie powinna robić na mnie wrażenia. Tam było jednak wyjątkowo przytulnie, a wnętrze pozostawało bardzo przestronne. Uroczy owalny balkon wychodził na ulicę; wznosił się tak wysoko, że wyglądał jak przystanek na drodze do Nieba. Ptaki co jakiś czas zasiadały na jego balustradzie i przez szybę podziwiały dziewczynkę o różowej buzi, która z niezwykłym zainteresowaniem przyglądała się karuzeli motyli. Pozytywka kręciła się nad jej głową wśród spokojnych tonów piosenki.

Gdy pani Pierce na chwilę opuściła pokój, przybyłem i ja, a moje stopy w pełni dotknęły ziemi.

Wiedziałem, że przede mną kolejne długie lata pracy, ale cieszyło mnie to. Opieka nad ludzkością to piękne zadanie.

Krucze pióraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz