Part 2

232 35 5
                                    

Ważniejsza notka!

Szczerze mówiąc, bardzo wahałam się przed opublikowaniem tego rozdziału. Jest on, nie będę obwijała w bawełnę, po prostu nijaki i krótki, ale nie mogę pozwolić, żebyście czekali tak długo na nowe rozdziały, dlatego opublikowałam ten. Nie miejcie mi tego za złe, ale przy anatomii człowieka trudno cokolwiek wymyślić nowego. Kocham was mocno i proszę wybaczcie za mało ciekawy rozdział. <3 Postaram się, aby następny był porządny i dużo się w nim działo.

LitlSoo~

Baekhyun

Po piętnastu minutach wysiedliśmy na przystanku autobusowym w centrum Seulu. Pogoda, jak na środek kwietnia, była znośna, a nawet, jeśli ktoś by się uparł, mógłby chodzić w krótkim rękawku.

Skierowaliśmy się z Jooeheonem w stronę mojej ulubionej kawiarni. Ta w centrum była najbardziej przytulna i wręcz uwielbiałem spędzać w niej czas z Sehunem.

- Niedaleko jest park, pójdziemy tam po kawie? - zapytał starszy, a ja nie chciałem mu odmawiać. Wiedziałem jakie to miejsce jest dla niego ważne. Przychodził tam z rodzicami kiedy był dzieckiem. Potem wszystko się skomplikowało. Rodzice Jooheona zginęli lecąc w podróż z okazji rocznicy ślubu, na Seszele.

Chłopakowi trudno było się pozbierać po tak wielkiej stracie, ale miał przy sobie dziadków, którzy wychowali go jak swoje dziecko. Poznaliśmy się nad rzeką Han. Przechodziłem tam wtedy ze swoją dziewczyną, ale to już zupełnie inna historia. Jooheon siedział na trawie, płacząc i mówiąc do siebie, że też chciałby dołączyć do swoich rodziców. Nie mogłem patrzeć jak tonie we łzach, dlatego też zabrałem go ze sobą i Yeri na bubble tea, które jako tako miało mu poprawić humor.

Yeri była na mnie nieźle wkurzona z powodu tego, że zabrałem obcego chłopaka na naszą randkę, ale po jakimś czasie mi to wybaczyła. Popijając herbatę Heon opowiedział nam o wszystkim, przy okazji dziękując za to, że zabraliśmy go stamtąd.
Przyznam, że byłem zdziwiony, kiedy tak otwarcie opowiadał o śmierci swoich rodziców.
Kilka dni pózniej okazało się, że mieszkamy niedaleko od siebie, więc postanowiliśmy się regularnie spotykać, co dobrze wpłynęło na naszą teraźniejszą przyjaźń. Jooheon był i jest bardzo dobrym chłopakiem, który nie zasłużył na cierpienia na jakie był skazany w przeszłości.
Każdemu życzę takiego przyjaciela jakim jest Heonnie.

- Pewnie! Myślisz, że dobrze będę wyglądał w garniturze na ślubie? - zapytałem, wchodząc do pachnącego kawą, Starbucks'a. - Wydaje mi się, że Ha Ri dobrze go zaprojektowała. Powinienem przefarbować włosy do tego czasu?

- Baekkie, we wszystkim wyglądasz ładnie, a twoje kasztanowe włosy krzyczą abyś nie zmieniał ich koloru. - zaśmiał się wyższy.

- Dzięki. Jaką chcesz? Ja stawiam. - odparłem, zastanawiając się jaki rodzaj kawy wybrać. Mokka konkurowała z cappuccino. Ech, życie przynosi takie trudne wybory...

- Frappuccino malinowe, poproszę.

- Proszę raz mocne latte - no cóż, faceci też potrafią być zmienni - i frappuccino malinowe. - wyrecytowałem zamówienie do dziewczyny przy kasie, czekając aż zapyta o nasze imiona. Podawanie godności sprawiało mi wyjątkową radość. Nawet nie wiem dlaczego, tak po prostu.

- Mogę prosić twoje i twojego kolegi imię?

- Baekhyun.

- Jooheon.

Dziewczyna napisała nasze imiona na pojemnikach i poprosiła, abyśmy poczekali na nasze kawy. Razem z Jooeheonem usiedliśmy przy stoliku obok okna. Mieliśmy widok na tych wszyskich ludzi, którzy się spieszą do domu albo pracy. Seul nigdy nie stał w miejscu, a przynajmniej ja nie pamiętam, żeby kiedykolwiek stał.

- Jooheon, frappuccino malinowe! - zawołał kobiecy głos. Po chwili moje latte również było gotowe.

- Kawa tutaj jest tak dobra, że mógłbym się z nią ożenić... - zaśmiałem się. - Ale niestety kawko, jestem już zajęty przez pewnego przystojnego dyrektora szpitala. - najwidoczniej poprawiłem Hoenowi humor, bo śmiał się razem ze mną. On jest tak bardzo uroczy! Wypiłem łyk kawy i poczułem nieprzyjemne ukłucie w okolicy serca.

- Baekhyun, wszystko w porządku? Wyglądasz jakby cię coś bolało.

Chwilę po tym upuściłem napój, który trzymałem w rękach.

Sehun

Słuchałem muzyki, kręcąc się na swoim obrotowym krześle. Tyle zabawy daje jeden mebel. Po raz kolejny puściłem na telefonie "My number" Cheetah.

Nim się obejrzałem na zegarze wybiła godzina 15:00, co oznaczało moją przerwę w pracy.
Wyszedłem z gabinetu kierując się w stronę bufetu, gdzie Chanyeol siedział i najprawdopodobniej grał na telefonie.

- Yah! Co za gówno! - krzyknął, zwracając na siebie uwagę pacjentów i pracownice w bufecie.

- Chan, ciszej. Ludzie chcieliby zjeść w spokoju swoje jedzenie. Nie wszyscy muszą wiedzieć, że nie przeszedłeś poziomu w grze.

- Ale Sehun... Tego się nie da przejść. Cały czas zabija mnie ten cholerny smok, a jak nie on to te inne dziwne ludki. - powiedział z miną zbitego szczeniaka.

- Taki dorosły, a nadal gra w gry. Nie sądzisz, że to śmieszne ordynatorze?

- Uhm? Nie.

- W takim razie dobrze. Zjesz coś?

- Nie, dzięki. Do mojego gabinetu słabo dochodzi internet, dlatego tu przyszedłem.

- Rozumiem. - parsknąłem śmiechem.
Podszedłem do baru zamówić kanapkę z łososiem i sałatą. Tam natknąłem się na chłopaka, którego już dobrze znałem. Kim Jun.

- Dzień dobry dyrektorze. - przywitał się. Chłopak od trzech lat zmagał się ze stwardnieniem zanikowym bocznym i nasz szpital był jego drugim domem. Jego rodzice byli dobrymi ludźmi i cały czas ktoś z nim przebywał.

- Cześć. Jak się dzisiaj czujemy?

- Jak zwykle. - uśmiechnął się. - Za jakąś godzinę jadę na kolejne badania. Może w końcu coś wynajdą i będę mógł normalnie chodzić.

- Pewnie, zawsze musisz mieć nadzieję, tak jak twoi rodzice.

- Przeze mnie nie mają normalnego życia... Cały czas muszą się mną zajmować, a jakbym był normalnym chłopakiem to nie mieliby tyle na głowie...

- Jesteś normalnym, zdolnym i przystojnym chłopakiem, Jun. Poza tym jak możesz mówić, że jesteś ciężarem dla swoich rodziców? Oni cię kochają ponad wszystko, bo jesteś ich jedynym synem. Nie myśl o sobie tak źle.

- Dziękuję dyrektorze za te słowa, ale... - w tym momencie Chanyeol podbiegł do mnie i przerwał moją rozmowę z Junem.

- Se... Sehun... - mówił zdyszany. - musisz zejść na dół do sali przyjęć. To może być dla ciebie szokiem, dlatego spróbuj zachować spokój. - słowa Chana mnie w jakimś stopniu przeraziły, przez to z jaką prędkością i przerażeniem wypowiadał kolejne. Co mogło się stać?

Zjechaliśmy windą na sam parter, abym mógł zobaczyć co się stało i dlaczego mam być w szoku.

Przeszliśmy z ordynatorem do sali przyjęć, a przy jednym łożku za zasłoną tłoczyło się kilku lekarzy i ratowników, którzy przywieźli ranną bądź chorą osobę. Podeszliśmy bliżej. Odsłoniłem zasłonę i to co zobaczyłem zatrzymało moje serce w jednej chwili.

- Niemożliwe...

Stop TimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz