I - Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

210 20 17
                                    

- Witaj Martha. Jak się dziś miewasz? - moje pytanie nie otrzymuje odpowiedzi, było zadane w sumie w powietrze.

Nie jestem wariatem, po prostu lubię do niej mówić. Podobno to normalne. Gdybym poszedł do terapeuty, on pewnie powiedziałby, że to mój sposób na radzenie sobie z tym wszytskim czy inny psychologiczny bełkot.

Spoglądam na prosty nagrobek z wygrawerowanym jej imieniem i datą śmierci, wciąż zbyt bliską. Nie potrafię się pogodzić z utratą, dobrze o tym wiem. Mam jednak powód do dalszego przejmowania się tym. Martha nie umarła na żadną chorobę, nie zginęła w żadnym dziwnym wypadku. Została zamordowana przez niezidentyfikowanego seryjnego mordercę.

Dzięki niej miałem odnaleźć szczęście jako mąż. Mieliśmy już imiona dla naszych psów, bo dzieci akurat nie chcieliśmy. Wszystko było gotowe, byliśmy gotowi na szczęście. Jednak tamtego feralnego dnia wszedł ten facet, wedle śledztwa policji włamał się przez okno.

Niewiele pamiętam z tamtego okresu. Podobno to z szoku, bo to ja ją znalazłem. Nadal nie wiem, kto ją dopadł, dlaczego ją dopadł i co się z nim teraz dzieje. Tłumię w sobie żądzę zemsty, pragnę tylko, by dopadła go sprawiedliwość.

Ona jednak nie nadchodzi, ani sprawiedliwość, ani Martha. Minęło już kilka miesięcy.

Moją zadumę przerywa telefon. Oczywiście, dobija się do mnie znajomy z pracy, Ethan. Nie przepadam za nim, ale on jest jednym z niewielu, którzy już przepadają za mną, nowicjuszem.

- Halo, halo? Dan, aniołku, szef cię szuka! Znów spóźnienie, tym razem chyba pół godziny!

Odsuwam na moment telefon od ucha, klnę na cały wszechświat, po czym wracam do rozmowy.

- Zamyśliłem się. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, ten jeden raz stawiam na szczerość.

- No to spoko, nigdzie nie idź, podjadę po ciebie! Wiesz, już jestem w drodze.

- Nawet nie masz pojęcia gdzie- - moją wypowiedź przerywa odgłos klaksonu starego pickupa.

Spoglądam na drogę. Ethan do mnie macha z uśmiechem i słyszę, jak mnie woła.

A ja w myślach krzyczę, "Skąd on do cholery to wie!?".

Mrużę oczy i staram się uspokoić, co po jakimś czasie działa. Pomaga mi piosenka z radia, w sumie ją lubię.

It's not like you didn't know that 
I said I love you and I swear I still do 
It must have been so bad 
Cause livin' with me must have damn near killed you

Uśmiecham się lekko, ale wtedy nachodzi mnie myśl.

- Przecież ty nie lubisz Nickelback. - mruknąłem sucho.

- Ale ty lubisz i póki co nawet poprawia ci się humor. - nim zdążę zapytać, dorzuca szybko. - Pamiętasz? Pracuję przy analizie, wysuwałem hipotezy, czyją ofiarą padła.

- Ona ma imię. - rzucam, patrząc za okno i znów bardziej skupiając się na piosence, powoli dobiegającej końca.

- Martha. - wzdycha cicho. - Nie lubię używać imion, wtedy czuję obowiązek, by oddać takiej osobie sprawiedliwość, co rzadko mi się udaje.

Milczę. W odbiciu szyby widzę, że Ethan przewraca oczami i skupia swe ma drodze.

- Wiesz, czemu szef cię wzywa?

Wzruszam ramionami, nie chce mi się z nim rozmawiać.

- Tacy jak ty mają kogoś, na kim się koncentrują. Tobie od razu trafił się Anzelm, ale teraz będziesz musiał to przeanalizować. Mogę ci podpowiedzieć, kto będzie łatwy.

- Łatwy?

- Do schwytania. Jak złapiesz kogoś, dostajesz premię i nawet awans. Na tych gorszych i tak nie ma nadziei, że ich znajdziemy. Oni... podobno wiedzą.

Prycham. Ethan od początku wydawał mi się nawiedzony, ale teraz...

- Podobno któryś włamał się do naszego systemu i ma furtkę w działaniu. Stąd ponoć ci najgorsi wiedzą, kto ich ściga. - rzuca po chwili.

- A ile może być tych najgorszych w jednej Szkocji, Ethan? - pytam z sarkazmem.

- Sporo jest z okolic Londynu, tu im jest jakoś przyjemniej. - odpowiada z równą powagą, jednak wiem, że ma o wiele lepszy humor ode mnie.

Od kilku chwil leci jakaś nudna piosenka, ale na szczęście zatrzymujemy się przed siedzibą GAM-y. Grupa Przeciwko Mordercom jest czymś pomiędzy wywiadem, koalicją detektywów, a policją skupioną na seryjnych mordercach. Czasem nadal się sobie samemu dziwię, że dotarłem do tego miejsca, niewiele lepszego od wariatkowa.

Wysiadam, nim Ethan zdąży mi przypomnieć, że dojechaliśmy.

W holu jedyną osobą, która mnie wita, jest praktykantka. Jest mi wdzięczna, bo Anzelm, stary morderca, którego dopadłem, niemal zabił jej siostrę. Ja za to zapomniałem, jak miała na imię. 

Idę za Ethanem do szefa. Na stoliku jest mnóstwo teczek, z przyklejonymi na ich wierzchu zdjęciami i nazwiskami. Chłopak odłożył już kilka z nich, ale ja jeszcze postanawiam przejrzeć pozostałe.

Dużo z tych osób wygląda podobnie. Degeneraci, wyrzutki społeczne, członkowie subkultur i ludzie ulicy. Jest też kilka tych bez zdjęć, tych o których prawie nic nie wiadomo.

Moją uwagę przykuwa jedna twarz, która wyróżnia się spośród innych. Jest uśmiechnięta, pewnie dlatego, że to nie policyjne zdjęcie. Wygląda raczej na szkolne.

Chłopak na nim to uczeń, młodszy ode mnie dobre kilka lat. Na pewno wyróżnia się w tłumie, ma włosy w kolorze dżinsów, a na fotografii nosi dżinsową kurtkę. Jego imię również się wyróżnia.

Amadeusz.

Czytam dalej.

Amadeusz Phillips, lat siedemnaście, uczeń jednej z bardziej porządnych uczelni w mojej okolicy. Artysta i poeta. Liczba ofiar...

...sto dziewięćdziesiąt osiem.

Że jak.

Nagle sobie przypominam, sensacja sprzed pół roku.

Jeden człowiek wybił całą szkołę.

Chłopak który wygląda jak postać z jakiegoś durnego anime.

- Hej, Dan? Żyjesz tam jeszcze?

- To w ogóle możliwe? - zapytałem, stukając palcami w zdjęcie Phillipsa.

- Cóż, to jak horror o strzelaninie w Stanach, z tą różnicą, że żadna z tych osób nie zmarła w szkole i żadna nie została postrzelona.

Dziwię się jeszcze bardziej, a ręce zaczynają mi drżeć.

- Jak?

- Nie rozmawiajmy o-

- Gadaj. - rzucam ze złością.

- Phillips po wypadku swojej nauczycielki ukradł dzienniki, a następnie włamał się do domów wszystkich osób, które odnalazł. I je zaszlachtował nożem.

- Jakim nożem? - zapytałem, znów wpatrując się w fotografię.

- Hmmm...? Takim sprężynowym, wedle relacji miał pozwolenie na używaniego w szkole. Ponoć używał go zamiast nożyczek.

Tymczasem do sali wszedł szef i stanął obok nas.

- Widzę, panie Laush, że wybrał pan już sobie swój nowy... cel. Cieszę się z tego i proszę o powrót do biura.

Pozornie przyjazny głos jest groźny i wionie chłodem. Nie muszę patrzeć, by wiedzieć, że mam przerypane. Jego wzrok podobno zamraża duszę, a to chyba jedno z łagodniejszych porównań.

Cholera jasna.

I kto tu na kogo poluje, Danielu? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz