Przed wysokim, szarym budynkiem jak każdego ranka stał wychudzony brunet. W rękach dzierżył miotłę niczym szpadę i bezładnie nią wymachiwał wyobrażając sobie jak walczy z Niewiernymi. Z pół obrotu wycelował w lewo, po czym wziął rozmach w przód. Jego myśli krążyły wokół dawno upragnionego marzenia. Wolność. Czuł, że dla niej był w stanie zrobić wszystko, a jednak. Coś trzymało go tu. W starym zamku należącym do Gwardii Wielkiego Boga. Modlitwa i walka, to były dwie jedyne rzeczy, których uczono młodych chłopców z całego królestwa, których werbują tutejsi kapłani. Każdy z nich miał służyć Wielkiemu Bogowi i być zawsze gotowym stanąć z mieczem u boku w jego obronie. Mimo, iż często czekała ich śmierć chełpili się tym kim zostali. Chłopak stojący z miotłą przy zimnym murze bardzo im zazdrościł. Jako, że byli oni przyszłością świata mieli dosłownie wszystko. Od pełnego stołu i miękkiego łoża do najmniejszej zachcianki, wcale nie potrzebnej w życiu. Nie każdego przyjmiwali do tej posady. Wydawać się to może głupie, lecz ludzie z chęcią wpłacali wielkie kwoty, by posyłać swych synów na czterdzieści lat do Gwardii. Każda z tych rodzin tym samym zapewniała sobie miano honorowych ludzi, których zdanie brano pod uwagę. Chłopców wypuszczano dopiero w wieku pięćdziesięciu lat, lecz egoistyczni rodzice chętnie oddawali dzieci i z czasem stało się to normalne, a służba Wielkiemu Bogowi przynosiła chwałę. Niektórzy jednak nie pojmowali, cóż człowiek jest w stanie zrobić dla wiary, ale nie często mówili to publicznie. Ci którzy wątpili w istnienie Wielkiego Boga nazywani byli Niewiernymi. Gdy tacy się pojawiali Gwardia Wielkiego Boga zaraz ich usuwała. Do takiekiej Gwardii chciał należeć owy chłopiec z miotłą. Pomimo swego młodego wieku doświadczył już okrucieństwa. Spalony dom, krzyki rodziców, odebranie mu brata. To pamiętał dokładnie, pomimo lat, które minęły. Kapłani przyjeli go jako sprzątacza, a on był im wdzięczny pomimo poniżania i wyśmiewania go. Jego ojciec był Niewiernym, nienawidził go. To przez niego jest tu gdzie jest i nie ma prawa walczyć za Wielkiego Boga. Do końca życia będzie służył rówieśnikom z Gwardii, a przecież mógł być jednym z nich...
-Co się obijasz?! Za co cię żywimy?-z rozmyślań wyrwał go głos kapłana-Nie baw się! Do pracy!
-Prze-przepraszm- zająkał się zdezorientowany brunet
-Jeszcze raz zobaczę jak stoisz bezczynnie, a pożałujesz, chłopcze!-kapłan uderzył swego rozmówcę i odszedł.
Następny siniak do kolekcji- pomyślał i zaczął od nowa zamiatać rozwalone przez kapłana liście. Późna jesień była znienawidzoną przez chłopca porą roku. Dużo więcej pracy, niemalże ciągły deszcz. Jak na zawołanie z nieba spadło kilka kropel, a po chwili przemieniły się w ulewę. Po godzinie brunet wrócił do zamku. Przemoczony do ostatniej nitki przedstawiał siedem nieszczęść. Gdy wszedł do pomieszczenia zwanego korytarzem skierował się jak najszybciej do kuchni w której pod piecem miał swego rodzaju kwaterę.
-Jak ty wyglądasz, synu!-zawołała Loretta, młoda kucharka.
Chłopiec lubił ją, to jedyna życzliwa dla niego osoba z zamku. W odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami i usadowił się przy piecu. Loretta podała mu szybko jakąś podejrzaną zupę, która okazała się bardzo smaczna. To jego śniadanie musiało mu wystarczyć na dobre pół dnia pracy.
-Oh, Andy.. obyś się tylko nam nie przeziębił- westchnęła kucharka. Chłopak drgnął na swoje imię, mało kiedy ktokolwiek go używał- Teraz muszę Ci coś powiedzieć, tylko proszę nie obrażaj się, nie chcę cię opuszczać, jesteś mi jak syn, ale... -jej głos załamał się- Wyjeżdżam.-------------
Hejo :3
Pierwszy rozdział! Piszcie jak wam się podobaW następnym dzieje się więcej, tu musiałam narazie wszystko przedstawić, ale myślę, że jest spoko ;D
Ps. Gwiazdki mile widziane :)))
CZYTASZ
Przeznaczenie
FantasyNie można oszukać Przeznaczenia, Andy dobrze o tym wie, wierzy jednak, że losowi trzeba pomóc i sam chce pokierować swoją drogą. Czytając w tą powieść wkraczasz w świat potężnej magii, Czarnej Magii...