- Grillby? - Spytał się Sans. - Grillby.- Odpowiedziałam. Złapał mnie za rękę (do czego się już przyzwyczaiłam) i w mgnieniu oka byliśmy na miejscu.
- Dla mnie to co zawsze. A ty Frisk? Co chcesz? - Hmm... - Też to co zawsze. - Szkielet dostał ketchup, a ja frytki. Gdy ja zjadłam, a on wypił znów złapał mnie za rękę. Gdzie on chce znowu się przeteleportować? Okazało się że wylądowaliśmy na łące. Usiadłam na trawie. Sans zaś się nań położył.
- Ale gwiazdy dziś pięknie lśnią. - Ciekawe dokąd zmierza... - Wiesz kto powinien znaleźć się pośród tych gwiazd? - Nie wiem...
- Mettaton? - Zaczął się śmiać. - Nie, Frisk. Ty. - Czy ja teraz się przesłyszałam?
- J-ja? Nie no, co ty. - Naszyjnik z pereł który dostałam od niego lśnił teraz w blasku księżyca. Położyłam się obok niego.
- Jak się czujesz jako dorosła osoba? - Spytał. - Chyba dobrze... - W mojej głowie za to rozbrzmiewa: Dobrze kiedy jestem obok ciebie, Sans. Mam szczęście że tego nie słyszy.
Siedzieliśmy tak jeszcze jakieś pół godziny w milczeniu, patrząc na gwiazdy. Później przeteleportowaliśmy się na kanapę.
- Więc gdzie śpisz? - Zaczerwieniłam się. Widać to? Na pewno to widać.... - Na kanapie. - Heh...
- Ok - Powiedział i chciał już iść. Na pożegnanie dałam mu buziaka w policzek. Zaraz po tym się znów teleportował, leń jeden. Gdy tylko się przebrałam w pidżamę od razu zasnęłam na kanapie. Miałam piękny sen o nas... Czekaj, co?! Ja już wariuję na jego punkcie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tylko 249 słów. Nie mam już dziś weny, kolejny rozdział pojawi się jutro gdy tylko wstanę. Obiecuję! Enjoy~~!