Bring me the Horizon

2.4K 60 8
                                    

Mam na imię Shy, tak może moje imię oznacza nieśmiałość lecz nie opisuje mojej osobowości.
OD jakichś 4 lat mieszkam sama moi rodzice ... Nie zbyt mnie rozumieli dlatego odeszłam.
Jestem buntowniczką.
Mam 20lat i pracuje w studiu tatuaży oraz piercingu. Tak, tak może i pracuje w takim miejscu ale nie jestem jakoś specjalnie wytatuowana.
A kolczyków mam mało. Przeważnie tylko w uszach.
Zawsze wszyscy mówili mi że mam talent do rysunku i malowania. Tak kochałam to... I pewnego dnia wiedziałam co będę w życiu robić. Śpiewam też całkiem dobrze. Ale nigdy nie chciałam zajmować się tym na stałe.
W moim studiu "London Ink" tatuowałam już parę sławnych osób takich jak: Harry Styles czy zupełnie z innej beczki James'a Hatelfield'a. Byłam w tedy w euforii. Taka legenda nosi moje arcydzieło na sobie.
Byłam jeszcze w studio i miałam jeszcze jednego klienta. To będzie duży tatuaż do wykonania. - pomyślałam a mój telefon nagle zaczął dzwonić.
-Halo?
-Hej Shy! Kiedy kończysz pracę?
-Hej Terry! Za 3 godziny - spojrzałam na zegarku była 22 ... Ooo kurwa wrócę do domu o 2 ... - Czyli wrócę o 2 w nocy! FUCK - wrzasnęłam na szczęście wieczorem w studiu zostawałam tylko ja. Pracowałam w poniedziałki, środy, piątki i soboty, ale od 17 więc tak ciężko nie miałam. Zarabiam dosyć sporo mam wszystko czego chcę. Na nic nie mogę narzekać.
-Ja pierdole ! Shy .. A co jak ktoś w końcu na ciebie napadnie? - powiedział troską ale słychać było że jest wkurzony.
-O boże Ter. Nie jestem ciotą! Umiem się bronić! - Powiedziałam znużona.
-Dobra ... Uważaj na siebie. Yołka. - pożegnałam się z tym kochanym palantem i usłyszałam że ktoś wszedł do studia.
-Hej... -Powiedziałam- Moim oczom ukazał się Nie kto inny jak Slash ... Okurwakurwakurwa. Euforia.
Znowu
-Cześć. To ty jesteś Shy? Słyszałem że robisz najlepsze tatuaże w całym Londynie. A więc przyszedłem do ciebie chciałbym mieć z tąd jakąś pamiątkę.
-Okey. No to proponuję to. - pokazałam mu mój gotowy szkic. Był zachwycony. Po skończonej pracy. Pozamykałam Ink i ruszyłam przez oświetloną latarniami ulice.
Mój telefon nagle znowu zaczą brzęczeć pewnie znowu Terry dzwoni żeby sprawdzic czy wszystko dobrze. Ale jak spojrzałam na wyświetlacz zamurowało mnie ... MAMA. Wielki napis na moim wyświetlaczu po prostu mnie sparaliżował. Ale podjęłam szybką decyzie. Odbierz ty ciulu. Mówiłam do siebie. Przeciągnęłam palcem po ekranie.
-Hej mamo... Co się stało że dzwonisz - Odzywała się do mnie tylko na specjalne okazje lub jak działo się coś złego.
-Shy .. Tata ... Miał wypadek. Nie ... - płakała - Nie żyje. - Telefon wypadł mi z ręki. Łzy zaczęły spływać po policzkach. Słone strugi. Potoki łez przedzierały się przez moje rzęsy. Jechałam pociągiem do Sheffield. Kiedy byłam już na obrzeżach miasta trochę daleko od swojego domu. Pobiegłam na most niedaleko lasu w którym bawiłam się jeszcze z moimi przyjaciółmi ze szkoły.
Nawet nie wiem kiedy rospętała się ulewa. Nie patrzyłam na to czy moknę. Po prostu usiadłam i płakała. Miałam gdzieś cały świat. Wrzasnęłam głośno. Musiałam odreagować tu i tak mnie nikt nie usłyszy. Most był prawie nie używany przez innych mieszkańców tylko ja przychodziłam tu jak miałam największe problemy.

~*~

Jechałem z pracowni może to nie był do końca udany dzień. Ale przynajmniej robiłem to co kocham. Cały dzień szkicowałem. Nadeszła pora żeby zrelaksować się w domu czeka na mnie Amanda.
Tęskniłem za nią choć nie widzieliśy się kilka godzin.
Jak to możliwe że ją tak kocham jesteśmy już ze sobą tak długo. W kieszeni czułem pierscionek zaręczynowy który miałem go dziś jej wręczyć.
Podjechałem pod dom zaparkowałem i wbiegłem do domu.
-Hej. - powiedziałem do Amandy i pocałowałem ją czule.
-Hej. - powiedziała a mój telefon automatycznie zaczął dzwonić.
Oh Jezu! Czy wszyscy zawsze muszą mi przeszkadzać ?
Odebrałem.
-Halo?
-No hej Oliver ... - przerwałem jej
-Co znowu Madison? - byłem wkurzony.
-Pamiętasz jak dawałam ci te papiery do podpisania?
-No ... yy, Tak.
-To dobrze. Więc za 10min chce je mieć w pracowni. Przecież ci mówiłam że to cholernie ważne.
-Okey. Już jadę.- powiedziałem. Chciałem mieć to już z głowy. -Amanda muszę jeszcze wrócić na chwilę do pracowni.- krzyknąłem. A w odpowiedzi dostałem tylko "OK" Pobiegłem do wyjścia zadrasnąłem za sobą drzwi i podszedłem do samochodu, odpaliłem silnik i ruszyłem w kierunku Madison.
Pojechałem pod budynek docelowy. W drzwiach stała Mad.
-Hej.
-Hej.-przywitałem się.
-Masz? - zapytała.
-Mam.- powiedziałem z uśmiechem i wręczyłem jej teczkę. - Potrzebujesz czegoś jeszcze?-zapytałem. Złość mi chyba już przeszła. Nie potrafię długo się gniewać.
-Nie. Wracaj do Amandy - Puściła mi oczko. - Wiem, że wam przerwałam.
-Madison. W niczym nie przerwałaś.- Mówił jak psycholog, ledwo co powstrzymując się od śmiechu.- Zaufaj mi.- powiedział jeszcze, wybuchając śmiechem.
-Idź już z tąd.- Walnęła mnie lekko w ramie.- Działasz mi na nerwy Sykes.- Odwróciłem się i szedłem w stronę auta.
Kiedy wróciłem do domu drzwi były uchylone.
O nie Amanda! Skradałem się do salonu. Wyjrzałem za ściany. I zobaczyłem ją. Całującą się z jakimś facetem.
Wyszedłem z za ściany i stanąłem koło niej. Łzy zapływały mi do oczu. Ale musiałem jeszcze wytrzymać. Stałem tak jeszcze przez chwile, bo nie szybko zorientowała się że się im przyglądam.
-Oli.. - przerwałem jej
-Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?- spytałem z bólem w głosie. Zamarła.
-Wyjdź!- wrzasnąłem - Wynoś się !
Aż podskoczyła i uciekła z tym fagasem. Pierwsza łza poleciała mi po policzku. Wziąłem butelkę Jacka'a Daniels'a pobiegłem do auta wrzuciłem trunek na siedzenie obok i pojechałem w stronę lasu.
Deszcz padał bębniąc o dach mojego auta.
Koło lasu był mały most. Praktycznie nikt tędy nie przechodził. Wysiadłem. Od razu krople wody przemoczyły moją koszulę. Zmierzałem w kierunku tego szarego przejścia nad rzeką. Ale zarys nie był prostokątny, po środku było widać cień. Czyżby ktoś tu był ?
W deszczu siedziała wytatuowana blondynka.
Też płakała.
-Hej wszystko dobrze? -uklęknąłem koło nieznajomej i uświadomiłem sobie że to nie było dobrze sformułowane pytanie. - Chyba nie skoro płaczesz. - poprawiłem się a dziewczyna spojrzała na mnie.
Miała wielkie błękitne oczy, jak ocean.
Pomyślałem odruchowo kojarząc barwy.
-Heeej- przeciągnęła- Mam na imię Shy. I właśnie dowiedziałam się, że mi zmarł ojciec. - Powiedziała prosto z most. Ałć. Bez jakichkolwiek oporów, była prostolinijna. Myślałem, że nie odpowie.
Ale najwidoczniej była inna..
-Ołł. Szczera jesteś.- powiedziałem, ale moje oczy też łzawiły. -Oliver. - wyciągnąłem do niej rękę.
-Miło mi. No a Ty? Ty też chyba za dobrego humoru nie masz.- powiedziała smutno się uśmiechając.
-Dziewczyna mnie zdradziła. - mój smutek rozlewał się po całym moim ciele jak bakterie. Jak mogłem być takim frajerem i dałem się "zarazić". Miałem ochotę wrzeszczeć.
Minęło trochę czasu. Siedziałem z Shy i oboje patrzyliśmy w głąb czarnego lasu.
-Też masz ochotę krzyczeć? Czy tylko ja tak mam? - zdziwiła mnie. Każda dziewczyna wolała by teraz ryczeć w poduszkę lub użalać się nad sobą. A ona tylko milczała ... A jej dusza najwidoczniej krwawiła i wiła się z rozpaczy. Z resztą ... Tak jak mój chory mózg.

~*~
-Też masz ochotę krzyczeć? Czy tylko ja tak mam? - zapytałam nowo poznanego chłopaka. Jego ciemne oczy spojrzały na mnie. Chyba myślał o tym co powiedziałam.
-Ha jakie to trafne, mam ochotę wydzierać się jak w "Shadow Moses" - wymienił utwór Bmth.
Wokalista tego zespołu miał na imię ... Oliver! No fajnie gadam z wokalistą Bring me the Horizon
-Ty jesteś Oliver Sykes.- powiedziałam bez zastanowienia.
Ups. Wyszłam na jakąś idiotkę. Kurde.
-Taaak? Fanka?
-Nie, ale lubię "Can you feel my heart." Moja ulubiona.- powiedziałam z uśmiechem.
-Moja też ... - cisza, Wybuchliśmy śmiechem. Spojrzałam na telefon. 3 w nocy,
-Oj. - westchnęłam muszę iść do domu ...- Że ja muszę mieć KUŹWA dom tak daleko ...
-Hm?
-Muszę iść.- powiedziałam. Jakoś w jego towarzystwie zapomniałam o tym wszystkim.
-Odwiozę Cię.- powiedział szybko.
-Nie rób sobie kłopotu.
-Shy. Jesteś przemoczona.
-Tak jak Ty.- przerwałam mu.
-Ale ja nie chcę iść na pieszo. Sadząc po twojej minie duży kawałek.- w uśmiechu pokazał swoje białe zęby.
-No dobrze. Skoro się tak upierasz.
Poszłam za nim do auta.
Wspięłam się na fotel pasażera. Ruszyliśmy.
-To gdzie Pani mieszka?
-Liveshear 22. Wiem, trochę daleko.
-Na pieszo tak. Odważna jesteś.
Dalej jechaliśmy w ciszy. Zamglone lasy, ciemne niebo. Patrzyłam się w szybę i myślałam o wszystkim i o niczym.
Oliver patrzył cały czas na drogę.
-Jesteśmy- powiedział cicho. Jak by było mu przykro że znowu zostanie sam. Nie Shy!
Na pewno tak nie było.
Odprowadził mnie aż pod same drzwi mojego domu.
Staliśmy na ganku. Mój dom był staromodny jak z lat 60. Co moim zdaniem nadawało mu uroku.
Ale wnętrze było bardzo nowoczesne i praktyczne.
-To ... Do zobaczenia. - powiedział chyba znowu powróciły do niego smutne myśli.
-Trzymaj, - podałam mu swoją wizytówkę. Był tam numer do London Ink ale chyba co najważniejsze numer prywatny do mnie.
-Dziękuje... Dobranoc Shy- uśmiechnął się do mnie ostatni raz i odjechał.

Bring me the HorizonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz