- Co teraz robimy? - Rose odezwała się po chwili ciszy.
- Nie wiem, mama powiedziała że mamy uciekać aż 70 km stąd. Znasz jakieś sensowne miejscówki?- zacisnęłam dłonie na kierownicy. Byłam sfrustrowana, nie wiedziałam co się dzieje.
- Jest takie miejsce dokładnie miasto dalej, na jego przedmieściach.- odpowiedziała po krótkim zastanowieniu się.- Co chwilę jeżdżę do Mullingar, do tego opuszczonego osiedla. Jest niezależne* i posiada mury. To może być odpowiedni budynek do przetrwania tego czasu. Tata miał go burzyć za trzy miesiące.
- Czy ty właśnie mi powiedziałaś, gdzie kupywałaś dawniej dragi?- spojrzałam kątem oka w jej stronę. Siedziała ze spuszczoną głową i bawiła się palcami.
- Patrz na drogę.- mruknęła, sprawiając że odwróciłam wzrok na pustą ulicę.
- Po jaką cholerę tam byłaś?- musiała coś ukrywać.
Złapała mnie za rękę i zaczęła mówić:
- Kupywałam amfetaminę.
- Wróciłaś do nawyku?- krzyknęłam i ścisnęłam mocniej jej dłoń.
- Nie. Brad chciał na imprezę, ale że pokłócił się ze swoim dilerem, poprosił mnie. Nie bądź zła.- szepnęła. Wiedziałam że nie mówi mi wszystkiego, ale odpuściłam i wyjęłam rękę z jej uścisku, by zmienić bieg na wyższy.- Dlaczego nie jedziemy w stronę Mullingar?
- Rose, dzisiaj jest ogromny chaos. Ludzie próbują jakoś się odnaleźć w tej sytuacji i zbierają zapasy, szukają jakiegoś bezpiecznego miejsca. Przeczekamy tydzień w tym drewnianym domku koło cegielni. Może wtedy uda im się pozbyć tej choroby i jeszcze jutro wrócimy do domu.- po tej wypowiedzi zapadła przyjemna cisza.
Już po 30 minutach dojechaliśmy na miejsce. Zaparkowałam pod starym zadaszeniu, by ukryć mniej więcej nasz środek transportu i przysłoniłam plandeką „garaż". Gdy już byliśmy w środku chaty, posprzątaliśmy i ułożyliśmy materace najbliżej tylnich drzwi, by w razie niespodziewanych gości uciec niepostrzeżenie.
- Gdzie je dać?- jak się okazało zapasy były w bagażniku wraz z paliwem. Teraz przenieśliśmy połowę do domu.
- Koło materacy.- przetarłam oczy ze zmęczenia.
- Ciężki dzień, co?- Rose klapnęła na materac, wznosząc kurz drażniący nasze nozdrza.- Zróbmy tak ty idziesz spać, a ja postoję na warcie.
- Ale...- chciałam zaprotestować, ale natychmiast mi przerwano.
- Spałam w aucie, teraz twoja kolej. Obudzę cię.
- Okej.- powiedziałam już nie kłócąc się. Oczy strasznie mi się kleiły, więc położyłam się i oddałam się w krainę Morfeusza.
Obudziłam się gdy już świtało za oknem. Byłam trochę zdziwiona, bo przecież Rose miała mnie zbudzić na zmianę. Wstałam z materaca i rozglądnęłam się. Dziewczyny nie było, więc włożyłam szybko kurtkę i wyszłam na jej poszukiwanie.
- Rose?!- krzyknęłam idąc w stronę lasu.- Rose, gdzie jesteś?
Nawołując, biegałam wśród krzaków jak chora umysłowo. Bałam się o nią, a szczególnie że wyszła nic mi nie mówiąc. Szukałam już wszędzie. Zrozpaczona, ze łzami w oczach chciałam iść do domu i czekać aż wróci, ale zanim zdążyłam się odwrócić, ktoś zasłonił mi usta ręką i przycisnął do siebie.
- Zamknij się, bo całą hordę na nas sprowadzisz. A uwierz, że jest nie daleko.- rozluźniłam się, gdy usłyszałam głos blondynki.
- Ty... jak mogłaś?! Wiesz jak się o ciebie bałam? Szukałam cię wszędzie.
- No, nie zbyt wszędzie. Byłam na tym drzewie.- wskazała na wysoką sosnę.
- Dobrze się czujesz? Po co tam wlazłaś?- patrzyłam na nią granicy śmiechu.
- Jestem mistrzem surwiwalu. Nauczyłam się tego z TWD.
- Ale oni nie wchodzili tam na drzewa.- wybuchłam gromkim śmiechem. Ona czasem mnie zadziwia.
- O widzę, że już się nie gniewasz.- uśmiechnęła się i zaczęłyśmy kierować się w stronę „domu".
*chodzi mi o to że, ma własny system kanalizacji i wodny. Coś w stylu The Walking Dead'a.
Trochę długo trzeba było czekać na rozdział, ale nie miałam internetu a wszytko było na komputerze. Także no. Ale jestem z tego rozdziału dumna :)
CZYTASZ
For life, honey [wolno pisane]
FanfictionGdy całe twoje życie jest bajką, która w jedną sekundę zmienia się w piekło na Ziemi. Tak było u 22- letniej Klary James, której dotąd miała wspaniałą przyjaciółkę, crusha i studia. Ale czy epidemia nieznanego wirusa będzie potrafiła to zmienić? T...