Musnął ustami mój policzek.
Spojrzałem na niego zdezorientowany. W jego oczach, jak zwykle, tańczyły wesołe iskierki rozbawienia.
- Do zobaczenia jutro na ognisku! - powiedział odchodząc.Stałem przed moim domkiem, wciąż rumieniąc się na wspomnienie pocałunku.
To tylko przyjacielski odruch, pożegnanie, a jednak...Dwa tygodnie temu pogodziłem się z tym, że Percy już nic dla mnie nie znaczy. Cieszę się szczęściem jego i Annabeth. Szczerze im kibicuję. Byłem nim po prostu zauroczony, a teraz moje uczucia postanowiłem trzymać pod stałą kontrolą.
Niestety nie wyszło mi to za bardzo przez pewną osobę:William Solance.
Siedemnasto letni syn Apollina nie chce wyjść z mojej głowy. Zapewne byłoby mi łatwiej ignorować chłopaka, gdybym nie widywał go codziennie na zajęciach i nie musiał użerać się z blondynem, uparcie próbującym przekonać mnie do spędzania czasu z innymi obozowiczami.
Choć do tej pory nie chciałem sie do tego przyznać, teraz nie mam już watpliwosci: darzę Will'a szczególnym uczuciem, które bynajmniej jest koleżeńskie.Kiedy sylwetka chłopaka zniknęła za drzwami domku numer siedem postanowiłem w końcu się ogarnąć. Skierowałem się w stronę wejścia do mojego miejsca zamieszkania.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
W nocy nie mogłem spać, co było do przewidzenia. Tym razem nie dręczyły mnie koszmary, lecz opalona, piegowata twarz chłopaka o złocistej burzy loków. Jego błękitne jak niebo w pogodny dzień oczy wpatrywały się we mnie z uwielbieniem.
Tego było za dużo. Nie mogłem sobie pozwolić na rozmarzanie o czymś, co nigdy nie ma prawa mieć miejsca.Wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki. Przemyłem twarz zimną wodą i wróciłem do pokoju. Usiadłem na łóżku i jeszcze raz przetarłem oczy dłońmi. Spojrzałem na zegarek: 2:24. Westchnąłem. Nie ma najmniejszych szans, żebym jeszcze zasnął. A nawet jeśli by mi się to udało mógłbym znów zacząć śnić o synu Apolla.
Postanowiłem się przejść. Może i harpie będą próbowały mnie rozszarpać, ale nie przejmowałem się tym zbytnio.
Wyszedłem z domku i skierowałem się w stronę... Właściwie nogi poniosły mnie przed siebie, w żadnym konkretnym kierunku. Po jakimś czasie trafiłem na ognisko obozowe. Ogień był zgaszony i nikogo nie było, co mnie nie zdziwiło. W końcu jest druga w nocy.
Usiadłem na ławce i wsłuchiwałem się w ciszę i odgłosy harpii, patrolujących obóz. Oddaliłem się w daleką strefę moich myśli.Wcale nie chciałem zakochać się w Will'u. Jego irytująco stanowczy głos oraz jakże irytująco stanowcza postawa, kiedy przekonywał mnie do rozmawiania z ludźmi wcale nie przyciągały mnie do niego. Nie chciałem dać się po raz kolejny wciągnąć w to bagno. Niestety, Fata są okrutne, nie wspominając już o Afrodycie i tym pieprzonym nieudaczniku - Erosie.
Nagle do moich uszu dotarł szelest. Uznałem, że to zapewne harpie. Przygotowałem się do skoku przez cień gdy nagle zorientowałem się, że to nie potworne straże. Kroki były zbyt ludzkie. Czekałem w miejscu, nie poruszając się.
W momencie, w którym nieznajomy pojawił się w polu mojego widzenia przeniosłem się na tylne ławki, osuwając bardziej w cień.
Przyjrzałem się tajemniczej postaci. Usiadł na ławce najbliżej ogniska. Usiadł, bo postura wskazywała na to, że nieznajoma osoba jest płci męskiej.Rozwarłem szeroko oczy.
Wpatrywałem się w Williama Solance'a jakby był jakimś nowym gatunkiem zwierzęcia, nieznanym na naszej planecie. Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach, wsuwając końcówki palców we włosy. Miał na sobie obozową koszulkę, na którą narzucił niebieską koszulę w kratę, jeansy i japonki.
Wziął głęboki oddech, który usłyszałem nawet tu, po czym stało się coś, co kompletnie mnie zamurowało - zaczął płakać. Było to tak ciche, że zorientowałem się dopiero po chwili.
Nie miałem pojęcia co zrobić, choć jednego byłem pewny: coś zrobić muszę, bo widok osoby tak mi bliskiej w takim stanie rozrywał mnie od środka.
CZYTASZ
One Shots
AcakZbiór randomowych opowiadań. Albo: Cokolwiek przyszło mi do głowy w ostatnim czasie, spisane w tym miejscu ((: