7 grzechów głównych

610 34 5
                                    


7 grzechów głównych

Dziś znów ich widział. Nic dziwnego. Szpital znajdował się zaledwie przecznicę dalej, a najdłuższa droga na stację wiodła właśnie obok jego restauracji. Zawsze wybierali właśnie ją, jakby chcąc dłużej nacieszyć się swoim towarzystwem. Zwykle szli w milczeniu, obok siebie, raz po raz rzucając sobie ukradkowe, wiele mówiące spojrzenia. Czasem, gdy w pobliżu nie było nikogo, chwytali się za ręce mocno splatając palce. Wtedy, na twarzy Zoro pojawiał się ten specyficzny rumieniec, mówiący zarówno o zażenowaniu jak i ekscytacji. Uwielbiał go. Uwielbiał patrzeć jak ta zwykle poważna, ogorzała od słońca twarz nabiera kolorów, czuć drżenie jego ciała, słyszeć niepewność w głosie mężczyzny, którego pokochał od pierwszego wejrzenia. Tak. Kochał go. Chociaż Zoro już nie był jego... Stracił go bezpowrotnie. Mimo to katował się codziennym widokiem jego szczęśliwej twarzy, czując jak rośnie w nim żal i gniew za każdym razem, gdy czarne oczy, błyszczące nieopisaną wręcz radością, spoglądały na towarzyszącego mu mężczyznę.

Trafalgar Water D. Law. Nienawidził go z całego serca. To on odebrał mu Zoro. Chociaż, w głębi serca wiedział, że to nieprawda. To on był winny. Tylko i wyłącznie. Może to właśnie, dlatego, codziennie zastygał w bezruchu na te dziesięć, piętnaście sekund, jakie potrzeba, by minąć restaurację i patrzył. Mógł to robić, bo panoramiczne okno wychodziło wprost na ulicę. Patrzył licząc, że w końcu, pewnego dnia... Zoro odwróci się. I znów zobaczy w jego oczach to uwielbienia, które towarzyszyło mu podczas pięciu najpiękniejszych lat życia. Jednak... Nic takiego się nie stało. Czekał już rok. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni a Zoro nawet nie przystanął. Ani razu nie zawahał się mijając restaurację. I chyba to było najgorsze. Zupełnie jakby wyrzekł się tych pięciu lat, gdy byli razem. Wyrzekł się jego.

-Sanji, w porządku?

-Tak. - Ruszył w stronę kuchni starając się nie myśleć o kwiatach, jakie trzymał każdy z nich, o tym, że dziś mieli rocznicę. Ani tym bardziej o tym, że ich własna wypadałaby za pięć dni. W piątek. Dlaczego zamiast niego Zoro wybrał tego gównianego lekarza?!



PYCHA

-Mam cię już naprawdę dość! - krzyknął Zoro, po czym wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.

Sanji tylko uśmiechnął się drwiąco i odprowadził partnera pełnym politowania spojrzeniem.

-Jak wrócisz będziesz inaczej śpiewał - mruknął z przekąsem. Zawsze tak było. Za każdym razem Zoro wracał i udawał, że wcześniejsza kłótnia nie miała miejsca. Czasem zdarzyło mu się nawet przeprosić. Dlatego, nawet przez myśl mu nie przeszło, że tym razem mogło być inaczej. Że Glon wyniósł się na dobre. Był przecież najlepszym, co spotkało tę Algę w całym jego marnym życiu. Roronoa sam mu o tym powiedział. Może nie dokładnie tymi słowami, ale jednak.

Poza tym ten idiota, z mięśniami zamiast mózgu, powinien skakać ze szczęścia, że postanowił na niego spojrzeć! ON! Sanji Vinsmoke! Zawsze otoczony wianuszkiem kobiet, przyciągający spojrzenia mężczyzn. Obiekt westchnień wielu. Zwrócił na niego uwagę w chwili słabości. To był właściwie przypadek. Nigdy nie zniżyłby się do tego, by zadawać się z plebsem. Ale stało się i nic nie mógł na to poradzić. A widząc zachwyt, jaki wywołał w mężczyźnie postanowił pociągnąć sprawę dalej. Zabawić się. Bo przecież Roronoa Zoro nie był go godny.

Nie miał w planach się zakochać. Nigdy. To w nim się kochano, on zaś pozostawał niewzruszony, z uśmiechem tylko przyjmując kolejne deklaracje. Dlatego nigdy nie przyznał się do swoich uczuć. Ani przed Zoro ani przed nikim innym. Nawet sam przed sobą udawał, nie dopuszczając do siebie myśli, że... ON mógłby się zakochać w NIM! Był dla niego za dobry! Znajdowali się na zupełnie innych poziomach. I nie omieszkał mu o tym przypominać raz na jakiś czas. Zawsze, gdy Glon poczuł się zbyt pewnie w ich związku. Algi trzeba trzymać krótko.

7 grzechów głównychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz