Rozdział 2

87 6 2
                                    

Kiedy wróciłam ze szkoły, w domu nie zastałam ani żywej duszy. Cisza panująca w każdym pomieszczeniu zdawała się być zbyt podejrzana, więc bezgłośnie zostawiłam swój plecak przy drzwiach wejściowych i zaczęłam przechadzać się po całym mieszkaniu. Tak jak przeczuwałam moja hipoteza się sprawdziła i w domu nie było nikogo. Poszłam więc standardowo do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko po męczącym dniu w szkole.
Okno było otwarte, przez co do środka wiał nieprzyjemny wiatr. Nie przypominałam sobie jednak, abym przed wyjściem je otwierała.
Wstałam z niechęcią z łóżka i skierowałam się w jego stronę, aby je zamknąć, lecz zamim to zrobiłam, zajrzałam poza nie. Kiedy spojrzałam w dół, widok ten zmroził mi krew w żyłach.

- Luke! - krzyknęłam widząc go leżącego nieprzytomnie na tyłach naszego domu.

Chyba nigdy nie byłam tak przerażona jak w tym momencie. Stanęłam jak wryta i przez chwilę nie mogłam wykonać chociażby jednego ruchu, lecz kiedy się otrząsnęłam, jak najprędzej zbiegłam po schodach i pobiegłam do drzwi. Po tym jak dotarłam na miejsce, gdzie znajdował się Luke, uklęknęłam przy nim mając łzy w oczach i zaczęłam nim telepać oraz próbować się z nim skontaktować. Na ten moment nie było to jednak możliwe.
Wsadziłam dłoń w kieszeń w poszukiwaniu mojego telefonu, jednak ta była pusta, więc ponownie wbiegłam do środka i zaczęłam w pośpiechu przeszukiwać mój plecak, jednak wciąż cała drżałam, co tylko utrudniało mi wykonanie każdej czynności. Kiedy w końcu dorwałam się mojej komórki, bez wahania wybrałam numer na pogotowie i powiadomiłam ich o całym zdarzeniu.
Niedługo potem, przed naszym domem pojawiła się karetka. Czterech ratowników wysiadło z pojazdu, w tym dwóch trzymających nosze. Szybko wskazałam im miejsce, gdzie znajdował się mój wciąż nieprzytomny brat. Po chwili, szybkim tempem zmierzali już z nim do karetki.
Nie mogłam się otrząsnąć. Nogi same się pode mną uginały, a w głowie miałam same najgorsze myśli.

- Mogę jechać z wami? - spytałam drżącym głosem.

- Przykro mi, ale to niemożliwe - odpowiedział jeden z lekarzy, po czym wszyscy wsiedli do karetki.

- Gdzie go zabieracie?

- Do głównego szpitala w Sydney - oznajmił, po czym karetka ruszyła na sygnale z dużą prędkością.

"Czy jest tak źle? Co się w ogóle stało? Luke..." - zadręczałam się w myślach.

Oczywiście zaraz potem, pobiegłam do domu zabierając potrzebne rzeczy, po czym skierowałam się na najbliższy przystanek autobusowy. Gdy tam dotarłam, odruchowo sprawdziłam godzinę na rozkładzie.

- Co? Dopiero za 34 minuty? To są jakieś kpiny... - rozpoczęłam standardowo swój monolog.

Zdenerwowana usiadłam na drewnianej ławeczce i próbując jakoś zabić czas, otworzyłam facebooka. Na niczym jednak nie mogłam się skupić. Myśli, które teraz opanowały moją głowę stawały się z każdą chwilą gorsze.
Wtedy, tuż przy przystanku zatrzymało się czarne audi. Było to odrobinę podejrzane, ponieważ przez dłuższy czas nikt z niego nie wysiadał. Po prostu stał. W pewnym momencie, jedna z przednich szyb otworzyła się. Tuż za nią siedział młody mężczyzna, na oko miał może z 19 lub 20 lat.

- Hejka - zaczął brunet - może cię podwieść gdzieś, maleńka?

Ja spojrzałam na niego jak na idiotę i zignorowałam całkowicie jego osobę. Ten jednak nie odpuszczał.

- Ej no, do ciebie mówię

- A ja mam to gdzieś? - odparłam próbując być chamska, co niezbyt mi to wychodziło.

I Love You, Brother || L.H Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz