Baeil popatrzył na swojego siostrzeńca z trwogą. Pokręcił głową kilka razy, jakby chcąc odpędzić od siebie niepokojące myśli.
- Nie, to nie może być... - mruknął pod nosem i podszedł do stołu. Opadł na krzesło zupełnie, jakby z mężczyzny w pełni sił stał się w jednej chwili zniedołężniałbym starcem.
- Sam widziałem, jak pękają pierścienie. Próbowaliśmy wykuć nowe, jednak nie byliśmy wystarczająco szybcy - dodał chłopiec grobowym tonem.
- A pęta? - zapytał mężczyzna drżącym głosem.
- Spalone.
Zapadła złowroga cisza. Dziwnymi wydawały się odgłosy zwykłego życia na zewnątrz. Zupełnie, jakby cały świat sobie drwił z powagi zagrożenia, jakie nad nimi zawisło.
- Co powinniśmy teraz zrobić, wuju? - zapytał z wymuszoną pogodą ducha.
- Odpocząć po podróży oczywiście - podjął grę Baeil. - Może chciałbyś coś zjeść? Możemy iść do gospody albo przyrządzić coś tutaj.
- Jeżeli tylko wuj umie gotować... - uśmiechnął się pod nosem i przeciągnął ostatnie sylaby w udawanym wahaniu. Mężczyzna zaśmiał się i odpowiedział na to lekkim uderzeniem dużej dłoni w ramię chłopca.
- Czyżbyś wątpił w moje umiejętności? Śmiesz wątpić w umiejętności królewskiego medyka? Uważaj, bo każę cię powiesić - pogroził Naeilowi palcem i podszedł do dużego pieca w kącie, by w nim napalić.
- Daj, pomogę - zaoferował się chłopiec. Jego wuj kiwnął tylko głową i skierował się do przykrytego narzutą kosza, z którego wydobył garść warzyw i zabrał się do ich obierania razem z siostrzeńcem.
- Co tam jeszcze słychać w domu? Jak tam Haeil? Wciąż jest z Mafną?
Lekko dotknął ręki młodszego towarzysza. Wydawało się, że stało się to zupełnie przypadkowo, jednak był w tym geście cel. W umyśle Naeila zrodziła się obca myśl.
„Powiedz, że ma się odbyć wesele. Ściany mają uszy."
- Właśnie o to chodzi, wuju - odpowiedział chłopiec, na chwilę jedynie odwracając wzrok od obieranego ziemniaka, by rzucić porozumiewawcze spojrzenie w stronę rozmówcy. - Wiem, że musisz być bardzo zajęty. W końcu piastujesz taką ważną pozycję na zamku, w dodatku na zamku królewskim. Cały klan mnie jednak wysłał z zaproszeniem na wesele tej dwójki. Nie może się odbyć bez ciebie, sam wiesz.
- Ależ oczywiście. Nie wiem jednak, czy będę mógł stąd odejść, w końcu to długa podróż.
- Właśnie dlatego musimy wyruszyć niebawem. Zbyt dużo czasu zmarnowałem w mojej podróży, a ślub za miesiąc. Jeżeli się nie pospieszymy, możemy nie zdążyć.
- Wobec tego musimy poprosić o pozwolenie króla lub królewskiego syna. Pójdziemy tam po obiedzie, dobrze?
Chłopiec skinął głową. Nie potrafił sobie wyobrazić kłamstwa w obliczu króla, nieznanej postaci sprawującej władzę rozciągającą się nad całym wielkim krajem. Wierzył jednak, że jego krewny wie, co robi. Kontynuowali takie zwyczajne rozmowy aż do momentu, w którym miski były opróżnione, obmyte i odstawione do kredensu.
- Chodźmy więc - powiedział z westchnieniem i lekkim uśmiechem na ustach Baeil.
Wyruszyli w stronę zamku. Mimo ciągłych rozmów droga im się dłużyła. Strażnik nie protestował już, gdy przechodzili przez bramę na plac. Zatrzymali ich jedynie dwaj żołnierze pilnujący wejścia do sali tronowej. Oznajmili, że właśnie odbywała się narada starszyzny królestwa. Nie musieli jednak czekać długo, gdyż zaraz z sali wyszedł młodzieniec w zbroi i płaszczu z herbem królewskiego rodu - złotym mieczem wbitym w kwiat czerwonej róży.
- Baeil! - zawołał, gdy zauważył przybyszów. - Już skończyłeś wizytę u mojej siostry? Jak się czuje?
- Wszystko w porządku, panie - odparł medyk. - Przychodzę jednak nie z wieściami, ale z prośbą do Jego Wysokości.
- Jaka to prośba? - zaciekawił się rycerz.
- Chciałbym na kilka miesięcy opuścić zamek i udać się w podróż w moje rodzinne strony, jeżeli tylko Jego Królewska Mość się zgodzi.
- To niemożliwe - odpowiedział bez wahania tamten. - Chyba wiesz, że jesteś tutaj potrzebny jak nigdy. Mój ojciec nie pozwoli ci na taką długą wyprawę.
- Będę musiał próbować - oznajmił z uśmiechem Baeil.
- Niedługo skończą naradę i będziesz mógł wejść. Ojciec nie planuje już dziś innych audiencji.
- Dziękuję, książę - mężczyzna się skłonił i odprowadził dziedzica tronu wzrokiem. Zwrócił się zaraz do swojego siostrzeńca: - Może nie będzie tak źle. Nie chcę wyglądać, jakbym się chełpił, ale król bardzo sobie ceni moją radę. Jestem pewien, że się zgodzi, chociaż może inni nie mają podobnego zdania.
- Oczywiście, wuju - odparł radośnie chłopiec. - Jesteś przecież znakomitym medykiem i szanowanym człowiekiem. Każdy powinien zrozumieć, że ktoś o tak wysokiej pozycji na zamku królewskim musi uświetnić taką radosną uroczystość w naszym klanie. Ostatnimi czasy śluby to rzadkość. Ostatni był sześć lat temu, a wtedy król pozwolił ci przybyć i przyjąć funkcję mistrza ceremonii. Zrobi to ponownie. Skoro ty, wuju, jesteś tego pewien, ja również będę.
W tym momencie drzwi otwarły się po raz kolejny i wysypało się z nich ludzkie mrowie. Najprzeróżniejsi możni z różnych zakątków świata, ubrani w drogie materiały i przyozdobieni złotem. Był to widok niesamowity dla chłopca, który całe życie spędził w górach, doglądając trzód i ucząc się kowalskiego zawodu. Kiedy już cały orszak wyszedł z sali, Baeil postąpił do przodu i pociągnął za ramię chłopca.
- Panie, czy mogę prosić o audiencję? - zapytał mężczyzna, stojąc w progu.
- Ależ tak, Baeilu. Jak miło cię widzieć! Wchodź do środka! - zakrzyknął mężczyzna w koronie, siedzący na tronie. - Jakie wieści? Wszystko dobrze z moją córką?
- Tak, wydaje się już całkowicie zdrowa - oznajmił medyk, przesuwając się bliżej środka pomieszczenia, trzymając wciąż ramię chłopca. - Nie ma obaw, by choroba wróciła w najbliższym czasie. Przychodzę jednak z innych powodów, panie.
- Jakich? - zaciekawił się król.
- Mam prośbę o przyzwolenie mi opuszczenia zamku.
- Z jakiego powodu?
- Mój sistrzeniec - wskazał na chłopca - przyniósł mi wieści z mojej rodzinnej wioski. Szykuje się tam ślub, mój panie. To bardzo rzadka okazja, gdyż nasz klan jest prawie wymarły. Dlatego wysłali mego krewniaka, by mnie sprowadzić do domu.
Król zmarszczył brwi i spojrzał w bok, jakby szukał inspiracji w chmurach przesuwających się leniwie za oknem.
- Nie wiem, czy mogę tak po prostu pozwolić ci iść. To długa podróż. Pamiętam, że kilka lat temu też się tam wybrałeś. Nie było cię kilka miesięcy. Czasy są teraz niespokojne, potrzebuję dobrego medyka przy sobie.
- Zostawię przecież moich uczniów - powiedział Baeil. - Wielu z nich mogłoby już dawno temu rozpocząć własną praktykę. Jestem pewien, że potrafią się zająć leczeniem królewskiej rodziny bez problemu.
- To naprawdę ważna uroczystość? - zawahał się jeszcze władca.
- Bardzo, mój panie.
Po chwili kontemplacji problemu król zwrócił się jeszcze raz do Baeila:
- Dobrze, daję ci pozwolenie na opuszczenie stanowiska. Wracaj szczęśliwie.
- Dziękuję, panie - odparł z uśmiechem mężczyzna i skłonił się nisko. Objął siostrzeńca ramieniem i wyszedł z sali tronowej. Był szczęśliwy, gdyż nie wiązała go już żadna umowa, jednak nadal czuł pewnego rodzaju niepokój. Zaraz upewnił się, skąd on pochodzi.
- Królu! - rozległ się przerażony krzyk z kilku miejsc. Przybysze odwrócili się akurat, by zobaczyć, jak skraj królewskiego płaszcza znika za oknem.
CZYTASZ
W jego cieniu
AdventurePo wielu tygodniach wyczerpującej wędrówki chłopiec zatrzymuje się w stolicy tylko po to, by przekazać zatrważającą wieść i wrócić w drogę. Czy uda mu się sprowadzić pomoc i co właściwie oznacza zerwanie pieczęci? Kolejne rozdziały publikowane w każ...